Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Kraj / Nie przesadzajmy z euroentuzjazmem               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
Nie przesadzajmy z euroentuzjazmem 

15-09-2003

  Autor: Piotr Romaniuk

W ostatnich dniach Platforma Obywatelska, jakby na zawołanie, powróciła do swoich postulatów reformy polskiego parlamentu. Ponownie więc wysunięty został pomysł ograniczenia liczby Senatorów do 32, o którym pisałem w swoim poprzednim tekście zamieszczonym na tych łamach, a oprócz tego oficjalnie mówić zaczęto również o zmniejszeniu o połowę liczby posłów, przy jednoczesnej zmianie ordynacji wyborczej na większościową. Wypadałoby tylko przyklasnąć, mając jednocześnie nadzieję, że na postulatach się nie skończy i jakieś konkretne działania w kierunku realizacji tych reform zostaną podjęte. Choć z drugiej strony poważnie zastanowić się należy, na ile realna jest szansa, iż zmiany takie uzyskają akceptację odpowiedniej liczby parlamentarzystów – i to nawet w przypadku ewentualnej zmiany układu politycznego po kolejnych wyborach.

 

 

Jednakże to nie polski ustrój jest aktualnie tematem w największym stopniu pochłaniającym uwagę opinii publicznej oraz – a nawet przede wszystkim – klasy politycznej w naszym kraju. Dużo więcej uwagi poświęca się również konstytucji, lecz nie polskiej, a tej europejskiej; poszczególne ugrupowania wyrażają swoją opinię o jej poszczególnych elementach, ekipa aktualnie sprawująca władzę zarzeka się, iż wszelkimi sposobami i z żelazną konsekwencją bronić będzie korzystniejszego dla Polski systemu rozdziału miejsc w instytucjach unijnych, zaś hierarchia kościelna dramatycznym tonem domaga się uwzględnienia w owym dokumencie zapisów odwołujących się do wartości chrześcijańskich. Tymczasem obie te kwestie – przy całym szacunku dla wartości chrześcijańskich – mają w gruncie rzeczy znaczenie całkowicie drugorzędne. Przede wszystkim bowiem należałoby się zastanowić co w ogóle oznaczać będzie uchwalenie tzw. konstytucji europejskiej i jakie wynikają z tego faktu konsekwencje. A mogą one być niezwykle poważne, gdy uwzględnić fakt, że konstytucja jest – a przynajmniej dotychczas bywała – aktem prawnym określającym podstawowe zasady funkcjonowania państwa, wręcz powiedzieć można – stanowi jeden z wyznaczników państwowości w ogóle. Gdy więc mówimy o uchwalaniu konstytucji Unii Europejskiej, stajemy jednocześnie w obliczu dość frapującego problemu: czymże ta Unia Europejska właściwie jest. Nie można bowiem nazwać jej organizacją międzynarodową, przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego pojęcia; na pewno nie jest też państwem, choć nadawanie jej konstytucji sugerowałoby nabieranie przez tę organizację takiego właśnie charakteru. Można oczywiście powstający w ten sposób dysonans tłumaczyć tym, iż rzeczona konstytucja jest w istocie rzeczy traktatem międzynarodowym regulującym zasady funkcjonowania UE jako ponadnarodowej organizacji (tak zwykło się twór ten określać), dla uproszczenia nazywanym konstytucją – wszak takie same zadania jak konstytucja w państwowym porządku prawnym, ma on w Unii wypełniać. Jednak faktu stałego rozrastania się kompetencji organów unijnych kosztem władz państwowych w ten sposób wytłumaczyć już nie można. A że mamy do czynienia ze stopniowym przejmowaniem przez Unię zadań dotychczas pozostających tradycyjnie w obrębie kompetencji państwa, w żaden sposób zaprzeczyć nie można. Jest to zresztą nic innego jak efekt realizacji francuskiej federalistycznej koncepcji UE, która ma się zgodnie z tą koncepcją stać docelowo Stanami Zjednoczonymi Europy, organizmem de facto właśnie państwowym, będącym europejską odpowiedzią na potęgę mocarstwa zza oceanu. Wizja to z pozoru niezwykle atrakcyjna – w myśl zasady „w jedności siła”. Bardzo poważne wątpliwości pojawiają się jednak gdy uzmysłowimy sobie, że oznacza to jednocześnie, iż Unia Europejska budowana według francuskiego schematu jest tak naprawdę próbą realizacji na wpół utopijnych koncepcji racjonalistycznych wizjonerów, potężnym eksperymentem przeprowadzanym na państwach, a także społeczeństwach, tworzenie Unii Europejskiej nie ogranicza się bowiem wyłącznie do sfery instytucjonalnej. Jej entuzjaści stawiają sobie za cel zmienić również świadomość ludzi, czego dowody mamy choćby w próbach odgórnego, administracyjnego wytworzenia europejskiej narodowości czy też, by dać bardziej namacalny przykład, w zalewającej nas ze wszystkich stron już teraz, jeszcze zanim Polska formalnie stała się członkiem UE, proeuropejskiej propagandzie, by nie rzec – indoktrynacji. 

Nie powinien dziwić fakt, iż to właśnie Francja stała się ośrodkiem najsilniej forsującym opisaną koncepcję. W społecznym eksperymentatorstwie Francuzi mają ogromne doświadczenie – to tu właśnie mieścił się najsilniejszy ośrodek racjonalizmu oświeceniowego, by wspomnieć choćby encyklopedystów święcie wierzących w siłę ludzkiego umysłu zdolnego rozszyfrować prawa rządzące życiem społecznym i dowolnie nimi manipulować, w zamierzeniu dla dobra samego społeczeństwa, rzecz jasna. Także tutaj najobficiej objawiali się wszelkiej maści socjalistyczni utopiści. Jeśli zaś chodzi o praktykę – w sposób jednoznaczny pokazuje ona, że skutki takiego majstrowania przy społeczeństwie są za każdym razem opłakane. Rewolucja francuska, rewolucja bolszewicka w Rosji i totalitaryzm komunistyczny, a w znacznej mierze także nazistowski, są tylko najbardziej jaskrawymi przykładami. Unia Europejska niepokojąco łatwo daje się wpisać w tę tradycję, dodatkowo wzmacnianą chorobliwym francuskim antyamerykanizmem, budzącym z kolei podejrzenia o zwykłą zazdrość – model rozwoju społeczeństwa, który wybrali Amerykanie, opierający się na indywidualizmie, wierze w siłę jednostkowej spontaniczności, pomimo wszelkich prób zaprzeczenia temu faktowi, okazał się po prostu lepszy. 

Francuzi na wszelkie sposoby usiłują dowieść swojej wyższości – również forsując własny model europejskiego raju. Jednak skutki tych wysiłków, podobnie jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych eksperymentów o podobnym charakterze, mogą się skończyć tragicznie. I jeśli nawet obawy przed totalitarnym terrorem są w tym przypadku mocno przesadzone, nie są zupełnie pozbawione podstaw – wizjonerzy potrafią uczynić naprawdę wiele by dopasować do swojej teorii rzeczywistość, która nie bardzo chce uczynić to dobrowolnie; Isaiah Berlin w eseju „Zmysł rzeczywistości” wykazał to w sposób nad wyraz sugestywny.

Wszystko to brzmi niewątpliwie bardzo poważnie, jednakże nawet gdy skupić się na zagadnieniach nieco bardziej przyziemnych – wątpliwości bynajmniej nie znikną. Należałoby bowiem zastanowić się, jak duże są szanse, że Unia Europejska w forsowanym kształcie będzie w stanie w ogóle przetrwać. Gdy spojrzeć wstecz na historyczne przypadki budowania ogólnoeuropejskich imperiów, okaże się, że żadnemu z nich w gruncie rzeczy nie udało się osiągnąć założonego celu, czyli całkowitego ustabilizowania swojej potęgi. Wszystkie one trwały krócej bądź dłużej, w końcu jednak upadały z mniejszym czy większym hukiem. Można wprawdzie argumentować, iż przypadek UE nie do końca przystaje do swoich historycznych poprzedników, zważając iż podstawą jej istnienia jest dążenie do ekonomicznej efektywności i zrównoważonego rozwoju każdego regionu, zaś instytucjonalnie opierać się ma na demokratycznych procedurach i maksymalnym równouprawnieniu każdego z państw członkowskich. Pytanie jednak czy ten drugi warunek nie stawia Unii w faktycznie jeszcze gorszym położeniu. Trwanie imperiów historycznych podtrzymywane było przez silny ośrodek władzy centralnej wspierany militarną potęgą. Wraz z ich korozją – upadało imperium. Tymczasem skomplikowany i rozrośnięty do granic możliwości unijny system władzy, stanowiący połączenie ponadnarodowych instytucji demokratycznych z organami reprezentującymi władze poszczególnych państw oraz potężnym aparatem biurokratycznym, nie tylko generuje ogromne koszty, ale jest też zwyczajnie nieefektywny, a przy dalszym rozszerzaniu granic Unii, może ulec całkowitemu paraliżowi. Jeśli zaś chodzi o kwestie gospodarcze, nie tylko centralne sterowanie rodem z ortodoksyjnie socjalistycznych koncepcji francuskich utopistów budzą nieufność. Z rezerwą i sceptycyzmem należałoby podejść w ogóle do możliwości pogodzenia skrajnie różnorodnych interesów, jakie poszczególne państwa członkowskie reprezentują. Można oto się zastanawiać na przykład, jak długo jeszcze niemieccy przedsiębiorcy będą dobrowolnie finansować dobre samopoczucie rolników z Francji, a liberalna podatkowo Irlandia godzić się będzie na rygorystyczne ograniczenia konkurencji płynące z Brukseli. Zresztą kwestia interesów nie tylko do ekonomii się odnosi – radykalna różnica zdań pomiędzy europejskimi państwami w kwestii irackiej jako absurdalne każe postrzegać wysiłki na rzecz wypracowania unijnej wspólnej polityki zagranicznej czy wojskowej.

Być może więc nie od rzeczy byłoby z polskiej strony bardzo poważnie zrewidować swoje stanowisko dotyczące kształtu Unii Europejskiej określonego w tworzonej dla niej właśnie konstytucji. Zamiast toczyć całkowicie bezproduktywne spory dyplomatyczne o mało istotne sprawy proceduralne, może należałoby raczej usiłować skłonić partnerów do głębokiej refleksji nad modelem integracji w ogóle. Nie jest wykluczone że na tym polu o wiele łatwiej znaleźlibyśmy sojuszników. Poszukiwania proponowałbym rozpocząć od Wielkiej Brytanii.

Autor: Piotr Romaniuk

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl