W niedzielę, 6 października b.r. Azerowie po raz kolejny w krótkiej historii swojego państwa poszli do urn, aby wybrać parlament na kolejne 4 lata. Być może te wybory będą pierwszymi, które przyniosą poważne zmiany, a jeżeli nawet tak się nie stanie, to z pewnością przyczynią się do zmiany jaka może nastąpić w niedalekiej przyszłości – zwrotowi ku demokratyzacji kraju. I nie chodzi tu o same wyniki głosowania (szczególnie te oficjalne, firmowane przez władze). Gra toczy się o konsolidację opozycji demokratycznej i o to, jak daleko może się ona posunąć.
Azerbejdżan jest stosunkowo młodym państwem, gdyż powstał w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego w 1991 r. Wcześniej jego terytorium praktycznie pozbawione było samodzielności państwowej (nie wliczając kilku przypadków, w tym: starożytnego państwa Atropatena, następnie państwa zwanego Albanią kaukaską, istniejącego z przerwami do VIII w. oraz państwa Ilchanów w XII i XIV w.). O jego górzysto-nizinne ziemie, na przestrzeni wieków, rywalizowały ze sobą dynastie mongolskie, arabskie, Turcja, Persowie i Rosja carska. Ostatecznie z rywalizacji zwycięsko wyszła Rosja, zajmując ziemie dzisiejszego Azerbejdżanu w pierwszej połowie XIX w. Losy dziejowe sprawiły, że dziś to liczące niespełna 8 mln mieszkańców państwo jest wielokulturowe i wieloreligijne, choć większość stanowią tam muzułmanie (65% to szyici).
Od uzyskania niepodległości i po wojnie z Armenią oraz walkach wewnętrznych, Azerbejdżan, pomimo że formalnie jest republiką, faktycznie rządzony jest na wzór feudalny przez dynastię Alijewów. Zapoczątkował ją Gajdar Alijew, sprawujący dyktatorską władzę prezydenta w latach 1993-2003. Następnie rolę głowy państwa przejął jego syn Ilcham (namaszczony przez ojca i przygotowywany do tej roli, sprawując przez kilka miesięcy funkcję premiera kraju). Wiele stanowisk państwowych zajmują osoby powiązane z obecnym i byłym prezydentem, zaliczając do tego grona drugiego syna Gajdara Safara, który jest ministrem obrony. Nic też dziwnego, że trudno im pożegnać się z władzą. Dlatego też obecne wybory parlamentarne ocenione zostały jako farsa przez opozycję – „nic się nie zmieniło, bo nic nie mogło się zmienić”. Również niezależni międzynarodowi obserwatorzy, występujący pod flagą OBWE zaobserwowali wiele nieprawidłowości i odmówili uznania tych wyborów za demokratyczne.
Według oficjalnych wyników zwycięstwo odniosła powołana niedawno koalicja Nowy Azerbejdżan, skupiona wokół prezydenta Alijewa. Rozwścieczona opozycja wezwała do wyjścia na ulice i zażądała powtórzenia wyborów. Co się jednak stanie, gdy warunek ten nie zostanie spełniony? Wydaje się, że niewiele, ale z drugiej strony nie należy bagatelizować tej sytuacji. Zapewne tak też myślą doradcy rosyjskiego prezydenta Putina, a jeżeli nie to oznaczałoby, że niewiele nauczyły ich lekcje z Gruzji, Ukrainy czy Kirgizji. Właśnie mamy pierwszą rocznicę początku pomarańczowej rewolucji i niewielu jest polityków, którzy wtedy przewidywali, że tak mogą zakończyć się pokojowe uliczne demonstracje. Azerbejdżan może wkrótce stać się kolejną niespodzianką i dołączyć do elitarnego grona post sowieckich republik, które wybrały demokratyczną drogę i pokonały kolejny szczebel na drabinie swego rozwoju – uniezależnienie się od Rosji.