Pisowczycy i lisowczycy

02-08-2007

Autor: Paweł Kaleski

Rozgrywki w obozie rządzącej koalicji w ostatnich tygodniach przyniosły nam nowego gracza partyjnego na krajowej scenie politycznej. Tak zwane pisowskie przystawki, a więc dwóch mniejszych koalicjantów, czyli Liga Polskich Rodzin i Samoobrona w obliczu prowokacyjnej i agresywnej postawy ugrupowania premiera Jarosława Kaczyńskiego postanowiły utworzyć LiS. Czy jednak ten chytry plan, o czym świadczy już sam skrót formacji Liga i Samoobrona nie jest raczej łabędzim śpiewem jej liderów w osobach Romana Giertycha i Andrzeja Leppera?


Tworząc nowe ciało próbują bronić się przed napastliwością Prawa i Sprawiedliwości w imię dobra Rzeczypospolitej, czy raczej chwytają się ostatniej deski ratunku, aby pozostać, jeśli nie u steru władzy, to chociaż na parlamentarnych stołkach żywieni sejmowymi dietami? Zdaje się, że ten rozpaczliwy krok ze strony obu partii ma na celu pod bogobojnymi i ojczyźnianymi hasłami załatwić ich czysto partykularne interesy, jak chociażby obrona kilku stołków dla partyjnych „specjalistów”, tudzież próby wpływania np. poprzez tuszowanie jakichś niejasnych czy też przestępczych zachowań swoich członków, o które oskarża ich już nie tylko opozycja i media, ale i prokuratura (Samoobrona). Może za tym też stać chęć obrony do upadłego jakichś ideologicznych rozwiązań, bądź osiągnięć w kierowanym przez nich resorcie (LPR).

Iskrą, która niejako wysadziła tę beczkę prochu była akcja Centralnego Biura Antykorupcyjnego, mająca na celu wykrycie korupcji w resorcie rolnictwa podczas odrolnienia gruntów. Akcja – jak się później okazało nie do końca udana – miała wykazać, że jednym z uczestników całego procederu jest ówczesny wicepremier i jednocześnie szef resortu rolnictwa Andrzej Lepper. Jak wiadomo, ze względu na przeciek nie udało się doprowadzić do spektakularnego finału przed obiektywami kamer. Jednak już samo ujawnienie akcji oraz głównych podejrzanych wystarczyło, aby wywołać zamęt w szeregach koalicji i po raz kolejny już, w wielce medialnym stylu opuścić gabinet liderowi Samoobrony. Nie do końca udana akcja pozwoliła byłemu przywódcy rolniczych blokad jawić się w mediach jako ostoja uczciwości i kompetencji, podobnie jak kilka miesięcy temu jego podwładnej posłance Renacie Beger na bycie autorytetem moralnym po słynnej aferze taśmowej. Sapiący i purpurowy ze zdenerwowania Lepper, popijający co chwila wodę ze szklanki (nawet wtedy, gdy była już pusta), przekonywał, że sam o sprawie wie niewiele, pewnych delikwentów prawie nie zna (od razu przypomniała się sytuacja, gdy sam pomawiał z trybuny sejmowej polityków z lewa i prawa o znajomości z jakimiś nie do końca uczciwymi panami, a zatem jeszcze raz się potwierdziło, że kto mieczem wojuje ten od miecza ginie), a w ogóle to zamieszany jest w to także wiceminister z ramienia PiS. Z całą stanowczością twierdził, że to koniec koalicji i Samoobrona po jego dymisji od razu wyjdzie z rządu. Do tego oczywiście trzeba było dorzucić sztandarowe hasło ostatnich lat w polityce, czyli powołanie sejmowej komisji śledczej do sprawy zbadania tej całej prowokacji wymierzonej w nieskazitelne oblicze przewodniczącego i jego partii.

Dosyć niespodziewanie w sukurs liderowi Samoobrony przyszedł Roman Giertych i jego LPR. Niezwłocznie poparł on ideę powołania komisji śledczej, no i w ogóle zażądał natychmiastowych wyjaśnień w sprawie, można by odnieść wrażenie, tej perfidnej prowokacji nie mającej nic wspólnego z porządkiem prawnym i demokratycznym. Zaraz to zaczęto zwoływać buńczuczne konferencje prasowe, na których wygrażano braciom Kaczyńskim. Nie trzeba było czekać długo, a wytoczono przeciw pierwszym bliźniakom RP nie tyle prawdziwą armatę, a wręcz kolubrynę. Oto na jednej z takowych konferencji LPR i Samoobrona w osobach swoich przedstawicieli obwieścili wszem i wobec, że na takie dictum ze strony PiS powołują wspólną inicjatywę o nazwie Liga i Samoobrona (LiS).

Zapewne liczyli dwaj mniejsi koalicjanci, że na taki obrót sprawy cała polska scena polityczna zadrży w posadach, a premier Jarosław Kaczyński rychło zdymisjonuje szefa CBA Mariusza Kamińskiego, zaś Andrzej Lepper szybko powróci na łono resortu rolnictwa w roli bezkompromisowego i superkompetentnego wicepremiera i ministra. Oczywiście, w ramach zadośćuczynienia, PiS musiałby dorzucić paru sekretarzy stanu obiecanych już swego czasu Renacie Beger. Tymczasem, ku osłupieniu rebeliantów w łonie koalicji premier nie tylko nie wyrzucił na bruk szefa CBA, ale publicznie oświadczył, że za całą akcję Mariusz Kamiński zasłużył na bardzo dużą nagrodę. Jakby tego było mało, do LPR i Samoobrony, czy jak kto woli do LiS, wysłał list, w treści którego przedstawiał tzw. dobre warunki rządzenia, których to niezwłoczne i niepodważalne zaakceptowanie ma być gwarantem nie tylko trwania obecnej koalicji, ale w ogóle tej kadencji Sejmu. Dwaj watażkowie jeszcze bardziej zdumieni naprędce odpalili, że warunki są absolutnie uwłaczające i nie do zaakceptowania, ale pisemnie odpowiedzą dopiero za miesiąc. Taki rozwój sytuacji jeszcze bardziej podbudował ich pychę i pewność siebie.

Jednak bardzo szybko przyszło opamiętanie. Otóż media zaczęły publikować sondaże preferencji wyborczych Polaków, które jak wiadomo w okresie między wyborami są najważniejszą rzeczą dla polityków. Okazało się, iż chytra niczym lis inicjatywa LPR i Samoobrony może liczyć na niebagatelną liczbę 6% oddanych głosów. Oznacza to tyle, że o jeden procent przeskakują próg wyborczy, co przy błędzie statystycznym może oznaczać, że wcale go nie przekroczą, oraz to, że jeśli nie zdążą zarejestrować się jako wspólne ugrupowanie, co na wymieniane terminy przedterminowych wyborów (np. 30 września, początek października), wydaje się całkiem możliwe, będą zmuszeni iść do wyborów jako koalicja, a ta potrzebuje już 8% poparcia, ażeby w ogóle wejść do Sejmu. Oto już nie tyle kubeł zimnej wody, co cała beczka lodowatej wody została wylana na głowy polityków LPR i Samoobrony.

Na opamiętanie długo nie trzeba było czekać. LPR wprawdzie jeszcze coś tam pokrzykuje o swoich warunkach jakie musi spełnić PiS, aby koalicja trwała, ale już nie widzi konieczności powołania komisji śledczej do sprawy wyjaśnienia akcji CBA. W Samoobronie także milkną głosy o konieczności powołania komisji, chociaż jeszcze kilka dni temu była to sprawa życia i śmierci dla liderów partii w biało-czerwonych krawatach. Dziś, jak się dowiadujemy, nie trzeba komisji sejmowej, gdyż jest wiele innych sposobów wykazania ewentualnych nieprawidłowości w działaniach CBA.

Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawiły się już nowe kłopoty dla szefa Ministerstwa Edukacji Narodowej i lidera Samoobrony. Otóż Rada Ministrów pod nieobecność wicepremiera Giertycha uchyliła jego sztandarowe dzieło, czyli rozporządzenie o kanonie lektur. Powszechnie krytykowane przez opinię publiczną nie spodobało się także szefowi rządu. A zatem i Jarosław Kaczyński nie wyobraża sobie szkolnych lektur bez dzieł Witolda Gombrowicza. Tak więc misterny plan Romana Giertycha i Mirosława Orzechowskiego obrócony został w pył, gdyż to brak tego autora właśnie uważany był przez nich za najważniejsze osiągnięcie nowego kanonu lektur. Na nic zda się tu chyba straszenie Jarosława Kaczyńskiego Trybunałem Konstytucyjnym, a to z tej prostej przyczyny, że obecny szef MEN może po prostu nie zdążyć przed nowymi wyborami. Także i główny bohater ostatnich tygodni nieoczekiwanie dla siebie musiał zderzyć się ze ścianą w łonie własnego ugrupowania. Do tej pory powszechne było przekonanie, że Samoobrona to Andrzej Lepper i tyle. Tymczasem zdaje się, że takowe przekonanie należy odłożyć do lamusa. Oto bowiem europoseł Ryszard Czarnecki, nim jeszcze jego partyjny szef skończył wymieniać powody, dla których jego partia wyjdzie z koalicji, już namawiał do pozostania u boku braci Kaczyńskich nawet bez Leppera w rządzie. Szybko jednak został wykluczony z własnego ugrupowania za głoszenie takich herezji. Jednak okazało się, że jego poglądy nie są odosobnione, a jedynie on miał odwagę zabrać jako pierwszy głos w tej sprawie. Duża część działaczy nie wyobraża sobie wyjścia z koalicji teraz z banalnego powodu: siedzą sobie na bezpiecznych posadkach parlamentarno-rządowych, na które tyle lat czekali i nie mają ochoty z powodu kaprysu jednego pana (nawet, jeżeli to ich apodyktyczny szef) z nich dobrowolnie rezygnować na dwa lata przed terminowymi wyborami. Z tego powodu zapewne Andrzej Lepper codziennie odkłada termin wyjścia z koalicji o kolejne 24 godziny i tak zapewne będzie odkładał do czasu, aż sam premier Samoobronę z niej wyprosi (żeby nie użyć bardziej dosadnego określenia). Dla mocno opalonego polityka to jeszcze nie koniec złych wiadomości. Oto dał o sobie znowu znać słynny watażka Stanisław Łyżwiński oskarżony już przez prokuraturę o tyle rzeczy, że sam prokurator musiałby zapewne czytać z kartki. Jak donoszą media na zebraniu szefostwa partii wcale nie szeptem domagał się rychłej interwencji w swojej sprawie przez byłego ministra rolnictwa. W innym wypadku jak to ujął –sam na dno nie pójdzie. Nie ma, co ukrywać, że takie pokrzykiwanie musiało podziałać na kierownictwo Samoobrony. Zapewne nie są to żarty i poseł Łyżwiński nie da poświęcić swojej osoby w imię partyjnych zasad i dobra ojczyzny. Stosując się do innej zasady, że w kupie raźniej, bez wątpienia pociągnie za sobą kilku najbardziej ukochanych towarzyszy w biało czerwonych krawatach. Ale jak wiadomo od kupy lepiej trzymać się z daleka.

Zanim nowy LiS dobrze podniósł głowę, już musi kulić ogon. I na co to komu było? Od samego początku wiadomo było, że owa koalicja jest wbrew logice i rozsądkowi, czego nawet sam Jarosław Kaczyński nie ukrywał mówiąc, że dla pewnych rzeczy warto zawrzeć koalicję z samym diabłem. Jego współkoalicjanci jakby tego nie słyszeli i jak widać władza im do głów uderzyła. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że nie była to wymarzona koalicja dla Polaków jak i samego Jarosława Kaczyńskiego. Ba, on sam zapewne nie ekscytował się fotelem Prezesa Rady Ministrów. Sztandarowym celem dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości było wywalczenie prezydentury dla Lecha Kaczyńskiego, tak jak obecnie takim celem jest jego reelekcja. Tym dwóm wyzwaniom był i jest w stanie poświęcić wszystko obecny premier. Dlatego nie będzie się wahał zbytnio przed rezygnacją z fotela szefa gabinetu, a już tym bardziej ze skrócenia kadencji parlamentu, o ile to wszystko pomoże w ponownym wyborze jego brata na pierwszy urząd w RP. Owa koalicja została zawarta, ponieważ tylko w takiej konstelacji możliwe było powołanie takich służb jak CBA i obsadzenie ich swoimi ludźmi. Tylko w takim układzie rządzenia można było zlikwidować WSI według własnych planów, obsadzić wiele stanowisk swoimi przedstawicielami po to, aby na tych urzędach mogli trwać dłużej niż ewentualny rząd PiS. Spróbowano także własnej koncepcji lustracji, ale ta akurat nie zdała egzaminu. Ta koalicja miała zbudować podwaliny pod prawdziwą IV RP z nową konstytucją (gdzie centralną rolę odgrywa prezydent), porządkiem i ładem społecznym. A zatem sanacją tego wszystkiego, co było złe w III RP. Jarosław Kaczyński stanął na czele takiego rządu, gdyż – jak się wydaje – tylko on mógł trzymać w ryzach dwóch takich radykałów jak Roman Giertych i Andrzej Lepper.

Niestety cena, jaką przyszło zapłacić za tę koalicję jest niebywale wysoka. Hasło IV RP, które przed wyborami było dosyć poważnie traktowane przez wiele środowisk, dziś jest wyśmiewane przez liczne grupy i radykalnie odrzucane. Rewolucja moralna już, jak się wydaje, została zapomniana przez samych polityków PiS. To ona bowiem została najbardziej skompromitowana przez obecną władzę, chociaż od początku wiadomo było, że z ludźmi z Samoobrony, którzy wielokrotnie byli skazywani przez sądy, to się nie uda. A zaproszenie do rządu jej szefa było po prostu wbiciem zardzewiałego noża w plecy tejże rewolucji. Tacy ludzie jak Lepper nigdy bowiem nie uzdrowią tej dziedziny życia, gdyż to ona jest ich największym wrogiem. Wydaje się, że osiągnięcie tych kilku celów politycznych, którym zawarcie koalicji z radykałami (LPR, Samoobrona, Radio Maryja) miało służyć, nie było tego wszystkiego warte. Podejrzane działania polityków Samoobrony, a także publiczne wypowiedzi ministra Orzechowskiego czy europosła Macieja Giertycha już nie były kojarzone tylko z politycznym marginesem w Polsce, ale ściśle z obozem rządzącym. Jakby tego było mało dowiedzieliśmy się, że obecny prezydent to ulegający lobby żydowskiemu oszust, który pojął za żonę czarownicę. I mamy rewolucję moralną w pełnej krasie.

Dziś tak PiS jak i LiS robią się na wielkich moralistów i pięknoduchów. Wszyscy są nieskazitelnie uczciwi. Wszystkim zależy na dobru ojczyzny, dlatego wmawiają nam, że wyrzucają dla naszego dobra z koalicji warchołów, jeśli ci nie zaakceptują ich warunków rządzenia, zaś drudzy mydlą nam oczy, że łączą się w imię dobra społeczeństwa. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że nowa formacja służyć ma tylko przetrwaniu jej liderów na scenie politycznej choćby jeszcze jedną kadencję i – jak się przy okazji uda – przykryciu swoich niejasnych działania na granicy prawa (albo już dawno poza nią). Jeśli Jarosław Kaczyński zdobył się na zawarcie koalicji za taką cenę, aby wprowadzić kilka fundamentalnych z punktu widzenia jego partii zmian, to miejmy nadzieję, że będzie miał odwagę ukrócić tę ligowo-samoobronową hucpę, poganiając całe to szemrane towarzystwo z rządu, a uchwalając ustawę o zakazie kandydowania skazanych prawomocnymi wyrokami przez sądy w przyszłych wyborach (kiedykolwiek miały by one nie być) – także z parlamentu. Takie działania zapewne mogłyby zostać odebrane jako zaczyn prawdziwej może już nie rewolucji, ale poważnej zmiany moralnej. I to nie tyle w społeczeństwie, co w elicie rządzącej, bo jak wiadomo ryba psuje się od głowy.

Takie działania warte są świeczki. Nawet, jeżeli ceną byłyby nowe wybory i dojście do władzy innej ekipy rządzącej. Te najważniejsze zmiany, jakie chciał uchwalić PiS, będą skutecznie chronione przez prezydencie weto Lecha Kaczyńskiego (dlatego tak bardzo zależy obecnemu premierowi na reelekcji brata). Nie ma co płakać, że rządzi Jarosław Kaczyński; trzeba liczyć na to, że zdobędzie się na kilka gestów wobec innych, a nie tylko własnego zaplecza partyjnego.

O opozycji nie wspomniałem ani słowa, bowiem jedni wykrzykują moralitety, jakby sami zapomnieli, co działo się za ich rządów i zajmują się powrotem byłych towarzyszy z politycznego niebytu na salony takich jak Lech Nikolski (SLD), albo nawet nie potrafią nic powiedzieć (PO, PSL). Takie to czasy nastały.


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.