Ani uczestnicy tej przepychanki, ani ich opozycjoniści, a już na pewno społeczeństwo, nie mają powodów do wesołości. Owa sytuacja bowiem przybrała już kształt nie tylko żałosnych przepychanek w łonie koalicjantów, ale stała się kompromitacją klasy politycznej (nie pierwszyzna zresztą to dla rodzimych polityków). A przecież miało być tak dobrze.
W zasadzie codziennie jesteśmy informowani o kolejnych starciach między Prawem i Sprawiedliwością, a jego tzw. przystawkami w postaci Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin (które to połączyły swoje siły w LiS, aby lepiej było je widać). Przy każdej, nawet najdrobniejszej okazji zwaśnione strony próbują się opluwać i zadawać ciosy swoim rywalom, zapewniając jednocześnie o swoich szczerych intencjach i czystych sumieniach.
Spór, jaki powstał po akcji CBA w obozie IV RP najprawdopodobniej będzie gwoździem do trumny obecnej koalicji. Koalicji, której zakończenie obwieszczane jest codziennie na konferencjach prasowych, ale z której nikt nie chce wyjść. I tak szopka trwa w najlepsze. Owszem, zawsze można powiedzieć, iż dobrze, że politycy zajmują się własnymi przepychankami, a nie gospodarką, dzięki czemu ta rozwija się w solidnym tempie, ale trzeba też przyznać, że pewien poziom nawet takich zdarzeń musi być zachowany. Tymczasem poziom dyskursu, jaki prowadzą członkowie PiS i LiS miedzy sobą z dnia na dzień zjeżdża coraz niżej. Przy czym można odnieść wrażenie, że dno zostało już dawno osiągnięte, a teraz osuwają się jeszcze niżej.
Słowo-klucz dla ostatnich wydarzeń to taśmy. Taśmy robią od kilku lat w Polsce oszałamiającą karierę. Były już taśmy: Michnika, Beger, Gudzowatego, Rydzyka, a lada dzień Andrzej Lepper ma ujawnić swoje nagrania, których treść ma wstrząsnąć polską sceną polityczną niczym lądowanie talibów w Klewkach. Na razie wiemy, że taśmy skompromitują Jarosława Kaczyńskiego i PiS oraz że nagrań tych nie dokonano na posiedzeniach rządu. A zatem zabawa na zasadzie „wiem, ale nie powiem”. Niby o istnieniu owych nagrań jesteśmy nieustannie zapewniani przez polityków Samoobrony, ale jakoś poza byłym wicepremierem i ministrem rolnictwa w jednej osobie nikt ich jeszcze nie widział i nie słyszał. Jednak Prawo i Sprawiedliwość daje jednoznacznie do zrozumienia, że taśmy te to zwyczajny blef, który służy odwróceniu uwagi opinii publicznej od kłopotów z wymiarem sprawiedliwości polityków z partii w biało-czerwonych krawatach (Andrzej Lepper, Stanisław Łyżwiński). Do tego jeszcze LPR wyraźnie puszcza oko w stronę Samoobrony jako znak poparcia działań jej członków wobec PiS, a wreszcie zapewnienia, iż ich wspólna inicjatywa w postaci LiS ma się dobrze.
Dla niektórych taka postawa Ligi i Samoobrony względem Prawa i Sprawiedliwości to dowód na to, że tzw. przystawki nie dają się skonsumować partii premiera i twardo stawiają opór. Straszenie taśmami, zerwaniem koalicji, koniecznością powołania sejmowej komisji do zbadania działań CBA, wymianą Prezesa Rady Ministrów to jakoby dowody na siłę LiS. Nikt jednak z tych osób nie zwraca chyba uwagi na to, iż ciągle karty rozdaje PiS. Zwłaszcza, że odrzucenie sprawozdania finansowego partii braci Kaczyńskich przez Państwową Komisję Wyborczą stwarza dogodną sytuację do skrócenia kadencji parlamentu i rozpisania nowych wyborów w celu uniknięcia kary w postaci utraty dwuletniej subwencji budżetowej. Problem w tym, że jak na razie Jarosława Kaczyńskiego ogarnęła prawdziwa niemoc. Ewidentnie pozwala dowoli hasać LiSowi w kurniku. Wydaje się, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że mimo wszystko część tego odium z obecnej kompromitacji spadnie także na niego osobiście i bardzo boleśnie odciśnie się na jego autorytecie, tak szefa rządu jak i prezesa partii, a zwłaszcza jako polityka w oczach elektoratu. Prymitywizm dyskusji, jaką toczą ze sobą posłowie, jest porażający. Tymczasem wydaje się, że premier czeka, aż wszyscy się wystrzelają i cała sytuacja ulegnie stabilizacji. Konflikt ten jest żałosny i przyprawia o mdłości, ale zdaje się, że przeszkadza to tylko obserwatorom, bowiem jego uczestnicy sprawiają wrażenie, jakby bawili się doskonale. Jeśli Jarosław Kaczyński nie podejmie szybkich i jednocześnie radykalnych kroków wobec tego towarzystwa, to ta parodia polityki będzie trwała w najlepsze, bowiem politycy wprawdzie krzyczą i odgrażają się porzucaniem posad i zrywaniem porozumień, ale kończy się to wszystko na deklaracjach, gdyż praktyka pokazuje także i w tym przypadku, że ciężko oderwać się od stołka z politycznego nadania i pensji płaconej z podatków wyborców. I tylko coraz większy żal będzie na to patrzeć.
Nikt się chyba nie spodziewał, że po wejściu do rządu LPR i Samoobrony będziemy mieli kwintesencję kompetencji i elokwencji. Po prostu człowiek nie staje się takim z dnia na dzień. A w sytuacjach kryzysowych (a zatem takich, jak ta obecna) można się tylko utwierdzić co do poziomu, jaki sobą reprezentują konkretni politycy. Zamiast pracować uprawiają żenujące zapasy. Mimo że ta pora roku to w polityce tzw. sezon ogórkowy, to są jednak sprawy, które nawet teraz powinny zajmować pracę tak gabinetu jak i parlamentu. Przed Polską organizacja Euro 2012 (coraz trudniejsza, czego już nikt nie ukrywa i coraz bardziej widać, że w tej sprawie robi się dobrą minę do złej gry), konieczność naprawy służby zdrowia, uruchomienie wypłat z OFE, a może i nawet konieczność przebudowy całego systemu ubezpieczeń społecznych (ZUS i KRUS), negocjacje unijne odnośnie traktatu reformującego (żeby znowu się nie okazało, że co innego ustalaliśmy, a co innego podpisaliśmy, no i że w ogóle wielki sukces, tylko nikt nie będzie potrafił wytłumaczyć, na czym on polega), a tu tymczasem polityczne igrzyska trwają w najlepsze. Problem w tym, że my chcemy chleba, a nie igrzysk, bo tych od 1989 roku mamy nadmiar.
Ta kadencja – jak każda – kiedyś się skończy i awanturnicy odejdą, a my zostaniemy z nierozwiązanymi, ale bardzo realnymi i odczuwalnymi problemami (bez lekarzy, autostrad itd.). Niech się kopią i opluwają do woli, byleby nie naszym kosztem i nie za nasze pieniądze tak jak teraz.