Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Kraj / Ogólne / Polityka i prawo               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
Polityka i prawo 

21-11-2005

  Autor: Józef Ciesielski

I pomieszał Pan ludziom języki, by zatrzymać budowę wieży Babel, którą chcieli sięgnąć nieba. Bo gdy wszyscy ludzie mówią jednym językiem, to dla nich nic nie będzie niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić.

 

 

Pomyślmy chwilę, jaka ogromna moc twórcza lub destrukcyjna jest przypisana językowi w cudownej opowieści biblijnej o wieży Babel. Podobnie mówi przysłowie: „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Język to człowiek, to jego moralność, nauka, sztuka, cywilizacja, to nasze „Litwo, ojczyzno moja” i nasze „mc2”, ale język to także narzędzie do manipulowania ludźmi dla własnej korzyści, do ich ogłupiania i zniewalania. Ale wtedy to nie jest już jeden język, język porozumienia, to jest już inny język, drugi, dziesiąty, język oszustwa.

Jeżeli język zaczyna się „mieszać” i tworzyć dodatkowo „kastowy”, hermetyczny żargon prawny, który opanowuje prawo i urzędy publiczne, to społeczeństwo i państwo jest chore i popada w ruinę. Stan języka stosowanego w prawie i urzędach to stan zdrowia lub choroby społeczeństwa i państwa.

Czy  polskie prawo pozwala obywatelowi na jego przestrzeganie?

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej:
– artykuł 83: Każdy ma obowiązek przestrzegać prawa Rzeczypospolitej Polskiej.
– artykuł 27: W Rzeczypospolitej Polskiej językiem urzędowym jest język polski.
– artykuł 87: Źródłami powszechnie obowiązującego prawa Rzeczypospolitej Polskiej są Konstytucja, ustawy (…) oraz rozporządzenia.

Jako obywatel Polski, nauczany obowiązkowo przez 11 lat języka polskiego, powinienem, zgodnie z Konstytucją, umieć stosować i przestrzegać polskie prawo, którego źródłem są między innymi ustawy zapisane w języku polskim.

Prawo jest tworzone przez Sejm, Senat, Prezydenta i Radę Ministrów oraz przez obsługujących te instytucje ekspertów i prawników, mających zapewnić spójność, precyzyjność i zrozumiałość sformułowań skierowanych do konstytucyjnego podmiotu tego prawa, czyli polskiego obywatela.

I właśnie jako podmiot tego prawa, przygotowany przez system edukacyjny państwa polskiego do roli pełnoprawnego obywatela RP, chciałbym przedstawić moje rozumienie jednego z podstawowych artykułów „Ustawy z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych”, mianowicie Art. 27 ust. 2 i 3, które pozostaje w sprzeczności z rozumieniem tego artykułu przez państwowy organ emerytalny – Zakład Ubezpieczeń Społecznych.

Przepisy w tych dwóch ustępach dotyczą emerytów i rencistów i przy bardzo niskich dochodach tych osób stosują obniżenie podatku, obliczonego wg ogólnej zasady określonej w Art. 27 ust. 1. Otóż  ZUS nie uwzględnia tych dwóch ustępów Art. 27 i oblicza dla tej grupy emerytów i rencistów podatek tak, jak dla osób o wyższych dochodach, stosując dla wszystkich jedną miarkę wg ustępu 1.
Oto brzmienie Art. 27 ust. 2 i 3:
2. Jeżeli u podatników, którzy osiągają wyłącznie przychody z tytułu emerytur i rent nie podlegających podwyższeniu stosownie do art. 55 ust. 6, po odliczeniu podatku według skali określonej w ust. 1,  pozostaje kwota przychodu niższa niż kwota stanowiąca 20% górnej granicy pierwszego przedziału skali podatkowej określonej w ust. 1, w stosunku rocznym, podatek określa się tylko w wysokości nadwyżki ponad te kwotę.
3. Przepis ust. 2 stosuje się, jeżeli prawo do określonych w nim świadczeń oraz obowiązek podatkowy istniały w dniu 1 stycznia 1992 r. lub powstały, poczynając od świadczeń należnych od tego dnia.

Proponuję nie zniechęcać się, jeśli Państwo poczuli nagłą senność lub chęć ucieczki – wszak przytoczony tekst jest wg Konstytucji napisany w języku polskim i przeznaczony jest dla każdego z nas jako źródło prawa polskiego. Dla mobilizacji naszego intelektu przed trudną przeprawą proponuję fragment wiersza poety:

Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo,
Spojrzałem na pole, dwieście harmat grzmiało…

Wprawdzie w samym Sejmie tych harmat jest przeszło 400, ale tym bardziej niech to pobudzi naszą ułańską naturę do szarży na tę coraz bardziej separującą się od obywateli twierdzę „polskiego prawa”.

Spróbuję więc te dwa zdania ustawy przeanalizować wg swego rozumienia, jako zwykły obywatel, bez stosowania prawniczego żargonu, czyli „przetłumaczyć z prawniczego” języka polskiego na „nasz potoczny” język polski – chociaż Konstytucja mówi wyraźnie o jednym języku polskim – języku wszystkich obywateli.

Pierwszym warunkiem, który musi spełnić emeryt lub rencista, by skorzystać z ulgi wymienionej w ustępie 2 artykułu 27 jest spełnienie ustępu 3. Ustęp 3 określa czasokres, w którym powinna być przyznana emerytura lub renta, by móc skorzystać z obniżenia podatku wg ustępu 2. Otóż ten czasokres wg ustępu 3 obejmuje dwa okresy:
– okres do 1 stycznia 1992 r., gdyż wymagane jest by w tym dniu istniało prawo danej osoby do renty lub emerytury, czyli prawo to musiało być przyznane przed tym dniem lub w tym dniu,
– okres od 1 stycznia 1992 r., gdyż wymagane jest, by prawo danej osoby do renty lub emerytury powstało poczynając od dniu 1 stycznia 1992 r., czyli w tym dniu lub we wszystkich następnych dniach. Sumując te dwa okresy otrzymujemy wymagany czasokres przyznania świadczenia, który obejmuje wszystkie świadczenia bez względu na datę jego przyznania. Ustęp 3 artykułu 27 mówi więc, że przepis ustępu 2 stosuje się do wszystkich emerytów i rencistów.

Ustęp 3 jest więc zbędny z punktu widzenia zwykłej logiki, a ze względu na wagę dokumentu (Ustawa Sejmu RP), w którym się znajduje, jest bublem, zaśmiecającym i tak już monstrualnie rozbudowaną ustawę i podważającym kompetencje instytucji państwa, które tę ustawę tworzyły.

Przejdźmy teraz do ustępu 2 artykułu 27, skoro wiemy już, że dotyczy on wszystkich emerytów i rencistów, bez względu na datę przyznania świadczenia. Ustęp ten w pierwszej części ogranicza zakres świadczeń emerytalno-rentowych, których będzie dotyczyć, do świadczeń, które nie podlegają podwyższeniu stosownie do artykułu 55 ust. 6 tejże ustawy. Ponieważ artykuł 55 jest aktualnie w ustawie pominięty i jego treść jest usunięta, więc ograniczenie dotyczące świadczeń emerytalno-rentowych, które w tym usuniętym artykule 55 miało być jednoznacznie określone, nie jest możliwe do sprecyzowania i dlatego to ograniczenie występujące w artykule 27 ustęp 2 również należy pominąć. Przypuszczam, że powodem pozostawienia w artykule 27 ustęp 2 odwołania do nieistniejącego artykułu 55 jest albo przeoczenie, świadczące o niekompetencji instytucji odpowiedzialnych za tę ustawę, albo świadoma decyzja ustawodawcy świadcząca z kolei o tworzeniu jakiegoś hermetycznego żargonu niezrozumiałego dla zwykłego obywatela, ograniczającego możliwość korzystania ze źródeł prawa.

Tak czy inaczej istniejący ustęp 2 artykułu 27, zgodnie z przeprowadzoną wyżej analizą, nie wprowadza ograniczenia, którego sprecyzowania każe szukać w pominiętym, nieistniejącym w tej ustawie artykule 55, czyli ustęp 2 dotyczy wszystkich emerytów i rencistów.

W dalszej części tego ustępu określa się przy jakich dochodach emerytów i rencistów następuje obniżenie należnego podatku, obliczonego wg ogólnych zasad zgodnie z ustępem 1 artykułu 27, oraz o ile ten podatek zostaje obniżony.

W tym celu należy obliczyć dwie kwoty:
– kwotę pierwszą, równą dochodowi emeryta lub rencisty, po odliczeniu podatku obliczonego wg artykułu 27 ustęp 1,
– kwotę drugą, równą 20% górnej granicy pierwszego przedziału skali podatkowej (górna granica wynosi 37 024 zł), co po przeliczeniu daje kwotę 7404 zł 80 gr. (20% z 37 024 zł).
Kwoty te należy porównać i jeżeli kwota pierwsza, czyli dochód emeryta lub rencisty, jest niższa od kwoty drugiej, czyli od 7404 zł 80 gr.,  to „podatek określa się tylko w wysokości nadwyżki ponad tę kwotę”.

I znów język ustawy, w zacytowanym wyżej w cudzysłowie, podkreślonym fragmencie ustępu 2 artykułu 27 budzi wątpliwości, jak określić wysokość obniżonego podatku: – nadwyżka oznacza bowiem różnicę dwóch kwot a w tym fragmencie ustępu 2 jest mowa o nadwyżce ponad tę kwotę, czyli brak wyszczególnienia jednej z kwot – kwoty wyższej, a druga z kwot określona jest enigmatycznie w postaci zaimkowej jako „ta kwota”. Obie te tak istotne dla obliczenia obniżonego podatku kwoty, zamiast wyszczególnić wprost w tym fragmencie ustępu 2, ustawodawca nie wiadomo dlaczego, zastępuje łamigłówką, w której każe obywatelowi wybrać dwie spośród trzech konkretnych kwot, o których mówi w ustępie 2, a mianowicie spośród kwoty przychodu emeryta lub rencisty, kwoty przychodu po odliczeniu podatku i kwoty stanowiącej 20% górnej granicy pierwszego przedziału skali  podatkowej.

Uff…
Nie mam sumienia zanudzać w tym miejscu czytelnika następną porcją wątpliwości i analiz, jakie generuje próba zrozumienia tego w sumie tak krótkiego zdania stanowiącego ustęp 2, skleconego przez sejm i jego prawnych ekspertów. Dociekliwych i cierpliwych zapraszam do samodzielnego zapisania tego ustępu 2 w sposób dla nich zrozumiały i niebudzący żadnych wątpliwości zanim przeczytają efekt moich mozolnych dociekań w następnym zdaniu, które przedstawiam jako ostateczną, uproszczoną i zrozumiałą dla mnie treść artykułu 27 ustępy 2 i 3, która może być traktowana jako wersja prawa dla zwykłych obywateli, przetłumaczona z oryginału tworzonego przez i przeznaczonego dla „profesjonalistów polskiego prawa”.

Jeżeli u emeryta lub rencisty, osiągającego przychody wyłącznie z emerytury lub renty, po odliczeniu podatku według skali określonej w ust. 1, w stosunku rocznym, pozostaje kwota przychodu niższa niż kwota 7404 zł 80 gr., to podatek określa się tylko w wysokości nadwyżki przychodu ponad kwotę 7404 zł 80 gr.

Po przeliczeniu kwoty 7404 zł 80 gr. na kwotę przychodu bez odliczonego podatku dochodowego, otrzymujemy graniczną kwotę emerytury lub renty brutto, w wysokości 8497 zł 31 gr., poniżej której emerytowi lub renciście przysługuje obniżenie podatku.

Np. dla rocznego przychodu z emerytury w kwocie 8000 zł (wykazanego w zeznaniu podatkowym, otrzymanym z ZUS), podatek obliczony wg ogólnych zasad w artykule 27 ustęp 1 wynosi 989 zł 92 gr.
I taki podatek aktualnie pobiera ZUS. Natomiast po zastosowaniu dla tej emerytury obowiązującego artykułu 27 ustęp 2 i 3, (czego nie respektuje ZUS), należny podatek wyniesie 595 zł 20 gr. (8000 – 7404,80 = 595,20), czyli będzie mniejszy o 394 zł 72 gr.

Z tych przeliczeń wynika również, że roczny przychód brutto z emerytury lub renty mniejszy od kwoty 7404 zł 80 gr. nie powinien być pomniejszany o podatek dochodowy.

Powyższe zasady powinny być stosowane również przy obliczaniu przez ZUS miesięcznych zaliczek na podatek dochodowy, o czym mówi artykuł 36 tej samej ustawy.

Polskie prawo w oczach zwykłego obywatela.

Język, w którym prawo jest zapisane, jest dla zwykłego obywatela, nie należącego do hermetycznej branży prawników, zagmatwany, niejednoznaczny i w efekcie niezrozumiały, co ogranicza obywatelowi Polski korzystanie z konstytucyjnego prawa do znajomości przepisów prawa na podstawie jego źródeł, takich jak np. ustawa, i w efekcie utrudnia obywatelowi realizację konstytucyjnego obowiązku przestrzegania tego prawa.

Prawo jest w demokracji jednym z najważniejszych elementów zapewniających jej prawidłowe funkcjonowanie – mówi o tym Konstytucja w artykule 2 określając Polskę jako demokratyczne państwo prawa. Bezpośredni dostęp każdego obywatela do tego prawa jest podstawą państwa prawa, więc czyż nie jest zaprzeczeniem Konstytucji taki język i organizacja przepisów prawa, które czynią to prawo niezrozumiałe dla zwykłego obywatela?

Przecież ogromnej większości obywateli nie stać na opłacanie prawników, którzy będą tłumaczyć przepisy prawa na zrozumiały dla obywatela język. Czyż nie jest to również dyskryminowanie obywateli biednych w stosunku do bogatych, którzy potrafią znaleźć i maksymalnie wykorzystać możliwości jakie daje znajomość prawa, tylko dzięki opłacanym przez siebie prawnikom i doradcom prawnym?

A przecież Konstytucja w artykule 32.2 zabrania dyskryminowania obywateli w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.

Że omawiany tutaj przykład  niejednoznaczności i niezrozumiałości zapisu prawa nie jest odosobniony, przekonują nas na codzień choćby medialne dyskusje polityków i różnego rodzaju ekspertów i prawników, pełne sprzecznych opinii i interpretacji prawa, którzy pozostawiają widza czy słuchacza w przekonaniu, że prawo o niczym nie rozstrzyga, że na jedno prawo istnieje jakieś inne prawo i tylko od wiedzy, gdzie tego prawa szukać, od talentu przekonywania, od inteligencji oponentów zależy, czyje "prawo" przeważy. Jeżeli w ogóle przeważy, bo często każda strona pozostaje przy swoim "prawie", a widz czy słuchacz, dla którego "misyjne" media organizują tę publicystykę, zostaje wyedukowany, że w praktyce tak naprawdę istnieje tylko jakaś subiektywna namiastka prawa, tego prawdziwego, obiektywnego, jednoznacznego prawa, będącego ostoją demokracji, o którym  politycy z takim namaszczeniem mówią przed każdymi wyborami, a którego podróbkę "made in polski Sejm" tworzą i prezentują w czasie swojej kadencji (opłacanej sowicie przez obywateli, którzy to obywatele właściwie dostają tylko jedno na jako tako przyzwoitym poziomie: dziennikarski kabaret polityków i ekspertów).

Weźmy choćby ciąg afer teczkowych, gdzie zwolennicy i przeciwnicy ujawniania teczek podpierają swoje stanowiska różnymi przepisami prawa, które ani jednych ani drugich tak naprawdę do niczego nie zobowiązują, skoro nie ma żadnych sankcji, żadnych rozstrzygnięć jednoznacznie ucinających ten cały serial różnych znawców tematu: z IPN, polityków, prawników i dziennikarzy, mogących zaistnieć w mediach tylko dzięki niejednoznaczności tworzonego prawa.

Albo inny program edukacji obywatelskiej: sejmowe komisje śledcze. Podczas obrad pierwszej z nich dowiedziałem się od redaktora Adama Michnika, że na początku nowej, po sierpniowej Polski w kręgach tworzących tę Polskę istniało coś na kształt przyzwolenia dla poglądu, że aby w Polsce powstał kapitalizm to pierwszy milion trzeba ukraść. I gdy po latach budowania tego kapitalizmu przyszło A. Michnikowi zeznawać w aferze korupcyjnej Rywina, w której, jak był przekonany, zaangażowane były elity władzy i polityki, podzielił się z nami refleksją, że to przyzwolenie było błędem, że od początku należało budować w pełni uczciwe państwo prawa. Ten brak konsekwentnej uczciwości, brak jasnego i jednoznacznego prawa we wszystkich dziedzinach, brak narzędzi i woli do bezwzględnego rozliczania ludzi odpowiedzialnych za nieuczciwość i naruszanie prawa, doprowadziły do plagi afer korupcyjnych, poczynając od szczytów władzy i polityki a kończąc na samorządach i gminach.

Po kilku latach od afery Rywina, która nadtopiła czubek góry lodowej i zapoczątkowała serial odkrywania kolejnych afer, mieliśmy znowu spektakularną lekcję poglądową ile warte jest nasze prawo.

Oto sejmowa komisja śledcza d/s Orlenu domagała się od fundacji pani prezydentowej listy wszystkich wpłat darowizn od osób fizycznych. Komisja oraz jej zespół ekspertów uważali, że zgodnie z zapisami prawa, dotyczącymi sejmowej komisji śledczej, żądanie to było całkowicie zgodne z prawem. Tymczasem pani prezydentowa i oczywiście w zapleczu obóz pana prezydenta a także oficjalnie wybrani eksperci z tytułem profesora czy marszałka Sejmu twierdzili, że żądanie komisji sejmowej jest bezprawne, bo prawo o komisji sejmowej i inne prawa, np. o ochronie danych osobowych zabraniają fundacji udostępnienia takiej listy.

Pani prezydentowa mówiła wprost, że udostępniając tę listę musiałaby złamać prawo. Tymczasem zespół ekspertów komisji śledczej odpowiadał pani prezydentowej, że odmowa udostępnienia listy jest złamaniem prawa przez fundację pani prezydentowej. I co? I nic. Wyłączyłem telewizor. Chyba przez ponad pół roku komisja żądała listy, a pani prezydentowa odmawiała, wszyscy oczywiście robili tak dlatego, że mieli za sobą to samo polskie prawo.

Przejadł mi się już ten sejmowy kabaret i nie oglądałem numeru z gościnnym występem marszałka Sejmu w komisji śledczej. Komentarze mediów, zawiedzionych jak po ucieczkach Gołoty z ringu w pierwszej rundzie, skupiały się na tym kto komu dokopał lub dokopie: marszałek swojej komisji śledczej, czy z poślizgiem komisja sejmowa swemu marszałkowi. Marszałek – prawnik, członkowie komisji – prawnicy, każdy żonglował prawem wg własnego uznania tak, by zapędzić przeciwnika w kozi róg i mu dołożyć. Jedni eksperci prawni mówili, że marszałek miał rację, że uciekł z komisji, drudzy, że jednak powinien zostać i tak na oczach obywateli znów odsłania się niejednoznaczność i różna interpretacja prawa dokonywana przez zatrudnionych prawników ale także przez samych posłów, którzy to prawo tworzyli.

Jeden z ekspertów niedawno powiedział, że 80% posłów w Sejmie nie rozumie ustaw nad którymi głosuje, chcąc wyjaśnić tym poziom naszego sejmu i jego niskie notowania w sondażach społecznych. Ktoś inny, chyba jakiś polityk broniąc się przed taką oceną, stwierdził, że Sejm odzwierciedla niestety poziom naszego społeczeństwa. Inne opinie naszych polityków, dostosowane oczywiście do sytuacji, wygłaszane często w kontekście naszych szans w Unii Europejskiej, głoszą z kolei, że kapitałem Polaków jest ich dobre wykształcenie.

Mimo, że dwie ostatnie opinie polityków o Polakach wydają się sprzeczne, spróbujmy się nad nimi zastanowić. Łącząc te trzy opinie ze sobą otrzymujemy bowiem ciekawą informację, że Sejm reprezentuje niestety poziom naszego społeczeństwa, które ma jednak "dobre wykształcenie", a mimo to 80% posłów, mających tak jak nasze społeczeństwo dobre wykształcenie, nie rozumie uchwalanych przez siebie ustaw.

I tutaj niestety dla wytłumaczenia tego fenomenu narzuca się tzw. teoria spiskowa, która oczywiście jako teoria może być podważana, a także, miejmy nadzieję,  nie musi dotyczyć całej grupy zawodowej z której wywodzi się omawiany spisek.

Ten teoretyczny spisek nie został wykryty w wyniku jakiegoś śledztwa dziennikarskiego, a jedynie dzięki ogólnodostępnym informacjom i danym np. z internetu czy z "misyjnych" mediów radiowych i telewizyjnych, oraz pod wpływem frustracji, do jakiej doprowadziła mnie ta obywatelska edukacja.

Otóż wg tej teorii spiskowej wszystkiemu winni są prawnicy i eksperci prawni, pracujący i zatrudnieni w Sejmie i innych organach ustawodawczych przy tworzeniu i redagowaniu ustaw.

Działając w interesie swojej grupy zawodowej posługują się oni wyjątkowo zagmatwanym, niezrozumiałym dla 80% posłów i zwykłych obywateli żargonem prawniczym po to, by być niezastąpionymi, by oni i ich koledzy prawnicy mogli zarabiać w swoich kancelariach prawnych i doradczych na tłumaczeniu naszych problemów prawnych z naszego, potocznego języka polskiego na ich "prawniczy" i wspólnie z sądami tworzyć hermetyczną kastę zawodową, ustalającą własne reguły tworzenia i posługiwania się prawem. Ten zarzut nie zmierza do podważenia niezawisłości sądownictwa, a jedynie do zmiany sytuacji w której prawnicy i sądownictwo zawłaszczyli sobie przepisy prawa, poprzez stworzenie własnego języka – żargonu prawnego, uniemożliwiającego bezpośredni dostęp do prawa ogółowi obywateli.

Poprzez niezrozumiałość prawa staje się ono trudne do kontroli przez zwykłych obywateli i przez 80% posłów, którzy je uchwalają. Efekty braku tej kontroli prawa w czasie jego tworzenia i uchwalania są widoczne w tych wszystkich jego niedomaganiach, o których wspomniałem, w jego niejednoznaczności dopuszczającej istnienie w tej samej sprawie przeciwstawnych opinii prawnych. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, gdy obie strony licytują się ilością ekspertyz i zaangażowanych do ich sporządzenia prawników, dla których jest to wyśmienity sposób na koniunkturę i rozwój ich prawniczej branży.

Niedawnym przykładem jest konflikt komisji śledczej z panią prezydentową i marszałkiem Sejmu, czy choćby sprzeczne wyroki zapadające w różnych sądach w tej samej sprawie, o czym niejednokrotnie dowiadujemy się z mediów.

Także sami prawnicy, zorganizowani w hermetycznej kaście zawodowej, choćby w ostatniej dyskusji publicznej, do jakiej zostali zmuszeni w chwili zagrożenia swoich interesów korporacyjnych przez ustawę mającą ułatwić dostęp do zawodu absolwentom uczelni prawniczych, pokazali, jak pod okrągłymi frazesami o tym, że bronią jakości prawa i usług prawniczych tak naprawdę walczyli o swoje pieniądze i własny biznes, opierający się na ograniczaniu konkurencji, zapewniającym pracę i wysokie zarobki dla wybranej grupy prawników. Czyż tacy ludzie będą dbali o zrozumiałość przepisów prawa dla zwykłych obywateli, jeśli hermetyczny żargon prawniczy to kolejny sposób na generowanie popytu na ich usługi i wysokie zarobki?

W tej dyskusji z udziałem ministra broniącego korporacji prawników wciąż szermowano wysoką jakością usług prawniczych, jaką zapewnia dotychczasowy system kastowy, całkowicie przemilczając katastrofalny stan zapisów polskiego prawa, za który właśnie prawnicy i to ci najwyżej postawieni w hierarchii zawodowej, o najwyższym autorytecie ponoszą główną odpowiedzialność. Zamiast naprawiać prawo u źródeł, przy jego tworzeniu, to świadomie toleruje się ten katastrofalny stan zapisów prawa, wykorzystując go do uzasadniania potrzeby wysokiej jakości usług prawniczych, jakie może zapewnić jedynie korporacyjny monopol, który uratuje dzięki temu Polskę przed całkowitą zapaścią. Dla nas zwykłych obywateli jest to wszystko postawione na głowie, ale czyż takie postępowanie nie potwierdza naszej teorii spiskowej?

Aby ta nasza teoria spiskowa, tłumacząca prawny bałagan i niedowład, jaki utrwala się w polskim państwie, jeszcze bardziej zyskała na wiarygodności, postanowiłem sprawdzić, czy czasami ta grupa 20% posłów, którzy rozumieją tworzone przez siebie prawo nie posiada wykształcenia prawniczego, co by w pełni potwierdzało tezę, że także prawnicy, będący posłami, działają w tym spisku w interesie swojej grupy zawodowej. Postanowiłem u źródła, na stronach internetowych Sejmu RP niedawno zakończonej kadencji, sprawdzić wykształcenie naszych posłów.

Ponieważ nie znalazłem interesujących mnie statystyk, musiałem samodzielnie przejrzeć notki o poszczególnych posłach i wynotować ich wykształcenie. Starczyło mi sił na pierwszych 193 posłów w kolejności alfabetycznej, co sądzę stanowi w miarę reprezentatywną grupę pozwalającą uogólnić uzyskane informacje na cały 460-osobowy Sejm.

Otóż, ku memu ogromnemu zaskoczeniu, spowodowanemu bardzo negatywną oceną sejmu, jaką na co dzień znajduję w mediach, w sondażach, czy w opiniach, że tylko 20%  posłów rozumie uchwalane przez siebie prawo, policzyłem, że 82% posłów z tej grupy 193 posłów posiadało wyższe wykształcenie, nierzadko z tytułem doktora i profesora, 15% miało wykształcenie średnie, a tylko 3% zakończyło naukę na szkole zawodowej. W grupie posłów z wyższym wykształceniem ok. 17% posiadało wykształcenie prawnicze.

Co z tego wynika dla naszej teorii spiskowej? Cóż, procent prawników w sejmie w ilości ok. 17% jest bliski tym 20% posłów, którzy "rozumieją" prawo, które uchwalają, co niestety potwierdza naszą teorię spiskową. Ta właśnie "rozumiejąca" grupa posłów, właściwie przy biernej postawie pozostałych 80% posłów, decydowała o języku i sposobie zapisu prawa, będąc w opinii pozostałej większości posłów kompetentnymi profesjonalistami, którym w oczywisty sposób należy zaufać. Jest to wygodne, bo zwalnia z obowiązku żmudnego redagowania i kontrolowania treści wszystkich zapisów, daje dodatkowy czas.

Może jest to dla Sejmu techniczne ułatwienie, przyśpieszające jego prace, ale niestety efektem tego jest tak niski poziom naszego prawa. O ile wcześniej sądziłem, że do tej patologicznej sytuacji w sejmie mogło dojść na skutek przeciętnego wykształcenia naszych posłów, którzy w naturalny sposób mogli poddać się dominacji wykształconych kolegów – prawników w kwestiach języka i organizacji ustaw, o tyle teraz, po zapoznaniu się z wysokim poziomem wykształcenia w naszym Sejmie, widzę, że to nie wykształcenie decyduje o jakości Sejmu, o odpowiedzialności posła i o efektach jego pracy.

Przyznaję, że zawiodłem się na naszej inteligencji, jeśli tak nazwać ludzi z wyższym wykształceniem, która jak widać, zdecydowanie dominowała w tym Sejmie i jest odpowiedzialna za wszystkie mankamenty naszego prawa. Wygląda na to, że w Sejmie trzeba jakiejś rewolucji, że jego funkcjonowanie i wybór posłów wymagają  jakichś istotnych zmian.

Czy to jest normalne, by marszałek Sejmu (niedawno zakończonej kadencji) z tytułem doktora prawa obwieszczał narodowi, że ma rację, bo ekspertyzy prawne dały wynik 5:0 na jego korzyść, a z kolei poseł komisji śledczej z wyższym wykształceniem historyczno-filozoficznym, podsumował te marszałkowe ekspertyzy jako "funta kłaków warte"?

Obaj panowie jak widać potrafią wyrażać się w języku polskim bardzo precyzyjnie i jednoznacznie, dlaczego więc tych umiejętności nabytych wieloletnimi studiami nie potrafili zastosować w zapisach tworzonego przez siebie wspólnie prawa? Dlaczego posługiwali się rozlicznymi ekspertyzami, jakby sami nie potrafili zrozumieć treści ani skutków tworzonego przez siebie prawa i przedstawić je szczegółowo osobiście.

Przecież chyba ufają rozumowi Polaków, którzy  potrafiliby pojąć o czym do nich mówią? Nie sądzę by elity polityczne i intelektualne uważały, że wyborcy rozumieją tylko wyniki sportowe czy dosadne przysłowia. Dlaczego więc unikają uczciwej konkretnej rozmowy z wyborcami na tematy prawne? Dlatego, że boją się, że w bałaganie prawnym za który odpowiadają, zbyt ryzykowne dla ich kariery byłoby brać pełną odpowiedzialność za osobiste posługiwanie się prawem, któremu ktoś inny mógłby z łatwością zaprzeczyć, i dlatego zatrudniają ekspertów najlepiej z etykietką "niezależni", którzy jak pokazuje życie, mogą, bez żadnych sankcji dla siebie, diametralnie różnić się w swoich opiniach, zależnie od strony, którą reprezentują. Który z polityków skompletuje lepszą i liczniejszą drużynę ekspertów ten ma większe szanse na zwycięstwo swojej interpretacji prawa – taki przynajmniej sposób, wzorem najbogatszych klubów piłkarskich, zastosował marszałek Sejmu. W grze znalazło się również Prezydium Sejmu, jako organ rozstrzygający spór między komisją śledczą i marszałkiem sejmu ale i jego członkowie nie spieszyli się z decyzją, tłumacząc wyborcom ustami seniora – profesora, oczywiście znowu przysłowiem, że "co nagle to po diable" i że muszą zapoznać się z… jakby inaczej… ekspertyzami.

W niektórych starożytnych cywilizacjach ważną rolę spełniały wyrocznie, w których kapłani obwieszczali boskie rozstrzygnięcia w najważniejszych dla władcy i narodu sprawach. Dzisiaj zdewaluowane wyrocznie funkcjonują w postaci zastępów ekspertów i stosów ekspertyz prawnych, jakimi posługują się na codziennie nasi ustawodawcy, by postępować zgodnie z "prawem", które sami stworzyli. To nic, że ekspertyzy bywają sprzeczne, dla naszych polityków to najwyraźniej przejaw demokracji a nie anarchii - wszak Konstytucja mówi o "demokratycznym państwie prawnym". I tutaj niestety procent  polityków, którzy nie rozumieją Konstytucji wynosi 100, albowiem demokracja czyli wolność osobista i wolność wyboru jaką posiadają obywatele jest nierozłącznie związana z prawem, czyli ze stabilnymi, jednoznacznymi normami postępowania, które obowiązują wszystkich obywateli. Jeżeli obywatele (politycy) posługują się w tej samej sprawie odmiennymi  ekspertyzami - wyroczniami to znaczy, że nie ma stabilnego, jednoznacznego prawa i że tak naprawdę żyjemy w jakimś anarchicznym państwie bełkotu prawnego, wymagającego "ekspertyz prawnych", często ze sobą sprzecznych, w państwie, w którym za to bujnie rozwija się korupcja, przestępczość i inne patologie społeczne, w którym mamy największe w Europie  różnice płac między bogatymi i biednymi, w którym ci, którzy dzięki „Solidarności” biednych dostali władzę i bogactwo dziś odpłacają tym biednym sprzedażą ich majątku narodowego i likwidowaniem ich miejsc pracy, utrwalając ich biedę i tworząc z  nich największą armię bezrobotnych w Europie.

Zostańmy przy prawie i zastanówmy się jakie doraźne lekarstwo należałoby zastosować, by zacząć jakoś wychodzić z tej zapaści naszego prawa, uchwalanego w Sejmie i Senacie, by prawo to zaczęło spełniać swoją rolę, czyli było jednoznaczne i zrozumiałe dla obywatela, by prawo nie dopuszczało różnych interpretacji i było rozumiane tak samo przez emeryta i przez ZUS, przez panią prezydentową, marszałka Sejmu i przez wszystkich członków sejmowej komisji śledczej?

Odpowiedź wydaje się prosta: pisać prawo w języku polskim o którym mówi Konstytucja, czyli zrozumiałym dla każdego, normalnie wykształconego obywatela, zaangażować do końcowego sprawdzenia i redagowania zapisu prawa osoby z wykształceniem polonistycznym, a każdego posła zobowiązać by przed głosowaniem przeczytał tekst ustawy ze zrozumieniem i w razie jakichkolwiek wątpliwości nie bał się żądać zmiany tekstu na zrozumiały dla siebie, czyli też dla mnie, wyborcy – obywatela, który go wybrał.

Natomiast, jeśli mimo to, po uchwaleniu prawa, okaże się, że istnieją sprzeczności między różnymi przepisami, między różnymi ustawami, że prawo pozwala na różną interpretację tej samej sytuacji, to trzeba wymienić zespół prawników i ekspertów współpracujących z Sejmem na lepszy, gdyż ich obowiązkiem jest znajomość całego prawa i taka współpraca z Sejmem, by przy nowym lub zmienianym przez sejm prawie, wychwycić możliwe kolizje i niejednoznaczności  i wspólnie z sejmem dokonać takich zmian by prawo pozostawało spójne i jednoznaczne.

Tylko tyle ale, jak uczy nasze doświadczenie, to będzie aż tyle, tym bardziej że część posłów zamiast wziąć się do publicznej, ciężkiej pracy, do której tak się rwą w czasie wyborów i za którą sowicie im płacimy, traci czas mizdrząc się przed lustrem w swoich czarnych kapeluszach i lamentując, że są tacy, którzy wolą swoje moherowe berety. Dziwna ta Polska, dziwni jej przywódcy: teczki, berety, kapelusze, wyrocznie, szabelki… a obok bieda, bezrobocie, korupcja… i tuż za miedzą, ale jednocześnie jak daleko bogate Niemcy kumające się z Rosją, coraz bogatsze Czechy, praworządna Anglia…

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl