Ów „polityk” z Gdańska talentem profetycznym błysnął podczas debaty dotyczącej samorozwiązania parlamentu. Mamy więc wszystko nagrane za pomocą aparatury rejestrującej obrady, można sprawdzić. Sytuacja jest zatem znacznie lepsza, niż za czasów Nostradamusa, kiedy to ów antycypator zapisywał swe wizje w czterowierszach zwanych centuriami i dodatkowo kamuflował je przy pomocy „zielonego języka” opisanego dokładnie w najbardziej wiarygodnej książce dotyczącej dzieła tegoż proroka autorstwa Davida Ovasona tak, że treść poszczególnych przepowiedni można było dokładnie zrozumieć dopiero wówczas, gdy udało się dopasować dane wydarzenie do jednego z czterowierszy Nostradamusa.
Dość o XVI-wiecznym francuskim lekarzu, napiszmy coś o XXI-wiecznym handlarzu zagranicznym Jacku Kurskim [Jacek Kurski jest absolwentem Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizuje się w handlu zagranicznym – przyp. aut.]. W pewnym momencie ww. debaty ww. poseł wyprowadził na mównicę nowoczesne działka szybkostrzelne w reakcji na zaskakująco celne strzały z kolubryn Romana Giertycha, który wcześniej zarzucił mu hipokryzję i rzekł (cyt. z pamięci): „Powiem coś, choć wiem, że za chwilę ławy opozycji rykną śmiechem”. Były polityk LPR powiedział to coś i ławy opozycji ryknęły śmiechem.
Można by, parafrazując znaną anegdotę na temat piłki nożnej, rzec tak: „spotyka się Hiszpan z Portugalczykiem. Jeden mówi do drugiego: wiesz, stary, w tej Polsce to mają świetny parlament – wychodzi poseł partii rządzącej na mównicę, zapowiada, że powie coś, z czego śmiać będą się ławy opozycji, mówi to, a ławy opozycji zwijają się ze śmiechu. Genialne”.
Nowoczesne działka dostarczone przez ministra obrony (oczywiście te ze sławetnej defilady) o prawie niemożliwym do odmienienia przez przypadki nazwisku kiepsko poradziły sobie z XVII-wiecznymi kolubrynami konserwatysty z antydarwinowskim rodowodem. Jednym słowem, Giertych rozprawił się przykładnie ze swym byłym partyjnym kolegą Kurskim, aczkolwiek ten drugi najzwyczajniej dał się zabić. Dziwne, że taki zaprawiony w ostrych erystycznych bojach poseł, nierzadko balansujący na granicy dobrego smaku, a – co ważniejsze – prawdy, postąpił tak nierozważnie dając byłemu ministrowi edukacji oręż, wobec którego nie miał tak naprawdę czym się bronić. Daleko mi do sympatii dla Giertycha, ale za rozstrzelanie Kurskiego brawa. Choć, z drugiej strony, nie wymagało to jakiejś wyszukanej ekwilibrystyki intelektualnej, po prostu – ten skłamał, lub, co bardziej precyzyjne, nie powiedział całej prawdy, a drugi mu to w odpowiedni sposób udowodnił.
Oczywiście, wpadka z debaty o samorozwiązaniu parlamentu nie jest jedynym potknięciem Jacka Kurskiego, które można dyskutować. Za takie w moim przekonaniu trzeba uznać komentarz do decyzji Bogdana Borusewicza dotyczącej startu w wyborach z list Platformy Obywatelskiej. Kurski stwierdził, że to „skrajna nielojalność, bo Borusewicz został marszałkiem Senatu dzięki PiS”. Po pierwsze – Jacek Kurski ma takie prawo do oceniania innych polityków co do ich lojalności, jak ja, z wykształcenia humanista, mam prawo oceniać, czy inżynier poprawnie wykonał obliczenie nośności mostu, jaki przed chwilą zaprojektował. Kurski bowiem w 2001 r. związał się z PiS, by w 2002 r. przejść do Ligi Polskich Rodzin, a w 2004 r. ponownie wstąpił do PiS. Na mój gust Kurski, parafrazując jego prawicowego pobratymca z Francji, akurat w tym kontekście stracił szansę, by siedzieć cicho, co, jako człowiek niewątpliwie inteligentny (wszak nawet sąd to zauważył skazując waszmościa na grzywnę), winien co najmniej zauważać. Po drugie – trudno zgodzić się ze sposobem rozumowania Kurskiego. Wynika z niego taka oto prawda – jeśli dzięki którejś z partii zostajesz marszałkiem Senatu, to musisz już być wobec niej lojalny do końca swych dni, bez względu na to, jaką opinię o rzeczonej partii masz w chwili podejmowania decyzji o odejściu. Czyli Kurski, recenzując postawę Borusewicza, kopie dołek pod samym sobą, gdyż stosując jego logikę, powinien być do końca życia w AWS lub LPR, które uczyniło go odpowiednio wicemarszałkiem województwa oraz radnym sejmiku wojewódzkiego.
Rozumiem, że Jacek Kurski jest potrzebny braciom Kaczyńskim. Prowadzą oni wszak wojnę przeciw wszystkiemu i wszystkim, zniechęcili do siebie większość grup społecznych i zawodowych, a Kurski sprawdza się w takiej sytuacji idealnie. Aż dziw, że kilka lat temu bliźniacy dziś trzymający władzę wypuścili go ze swego obozu.
Swoją drogą trudno mi zrozumieć, że tylu moich rodaków głosuje na takie partie, jak PiS, LPR i Samoobrona. Wszak parlament jest utrzymywany z naszych podatków, więc marnowanie pieniędzy na tłum posłów, którzy tylko czekają, co powie ich partyjny szef, jak nakaże głosować, kiedy zawiesi członkostwo w partii, a kiedy z niej wyrzuci za zadawanie niewygodnych pytań minister spraw zagranicznych. Takich maszynek do głosowania jest w naszym parlamencie bardzo dużo i czas najwyższy z nimi skończyć.
Ruch należy do nas, wyborców, gdyż trudno uwierzyć w to, że partie wodzowskie zmienią się nagle w przykładne ugrupowania, w których najważniejsze decyzje podejmowane są zgodnie z zasadami demokratycznymi…