Mrzonki opozycji

09-08-2003

Autor: Aleksander Wojtala

Co jest największą bolączką polskiej sceny politycznej? Oczywiście – niestabilność, każdy odpowie. Ciągłe fuzje, podziały, rotacje, nowe partie i partyjki w dość łatwy sposób są w stanie zdezorientować nawet najlepiej zaznajomionych z tematem. Dotyczy to przede wszystkim prawej strony sceny politycznej, główny gracz na lewicy dotychczas imponował swoją stabilnością i trwałością, a wszelkie zmiany po tej stronie polegały raczej na konsolidacji i wchłanianiu “drobnicy” przez SLD, niż rozpadzie. Ostatnio wprawdzie część komentatorów, sugerując się politycznymi ambicjami Aleksandra Kwaśniewskiego, zmierzającego z wolna do końca swojego prezydenckiego urzędowania, jak również wewnętrznymi niesnaskami w łonie SLD – głównie na tle stosunku do gabinetu Leszka Millera, wskazywała na możliwy zmierzch potęgi Sojuszu i jego rozpad. Jednakże póki co taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Nie ma też żadnych wyraźniejszych oznak poprawy po prawej stronie. Gdy w 1997 roku wybory parlamentarne przyniosły zaskakujące wręcz ograniczenie liczby ugrupowań reprezentowanych w Sejmie i Senacie, mogło się wydawać, iż sytuacja z wolna się stabilizuje. Niesieni nadmiernym optymiznem dziennikarze snuli wręcz wizję ukształtowania polskiej sceny politycznej na wzór niemiecki – z dwoma dużymi ugrupowaniami na lewicy i prawicy (SLD i AWS) oraz pełniącym rolę języczka u wagi małego centrum (Unia Wolności). Tymczasem kolejne wybory przyniosły jedynie pogorszenie sytuacji – nie tylko zwiększone rozdrobnienie polityczne parlamentu (w warunkach dominacji SLD), ale i zwiększoną polaryzację sceny politycznej oraz całkowite przebudowanie jej prawej strony, której dotychczasowi podstawowi gracze zostali zepchnięci na absolutny margines.


I oto ostatnie dni przyniosły nam wieści będące, w obliczu tego wszystkiego, niemałym zaskoczeniem. Przedstawiciele ugrupowań opozycyjnych, konkretnie PO PiS, LPR i PSL postanowili podjąć wysiłki zmierzające do konsolidacji sił i odsunięcia od władzy SLD. Kierunek, wydawałoby się, ze wszech miar słuszny, należałoby się jednak zastanowić nad szansami powodzenia takiego przedsięwzięcia. Koalicja powstała w wyniku współdziałania tych ugrupowań miałaby bowiem charakter, o którym trudno nawet powiedzieć, że jest egzotyczny, byłby to bowiem eufemizm. Wystarczy przyjrzeć się jej ewentualnym składnikom: Liga Polskich Rodzin to twór mocno eklektyczny, przyciągający potencjalnych wyborców agresyną retoryką i mało wyrazistym programem skupiającym się na akcentach antyeuropejskich i okraszonym katolicko-narodowym sosem. Mamy tu jednak zarówno zagorzałych zwolenników wolnego rynku, o poglądach, których nie powstydziłby się zwolennik UPR, jak i mało wyrafinowanych demagogów o poglądach gospodarczych, które swobodnie zakwalifikować by można do bardziej radykalnych nurtów lepperyzmu. Polskie Stronnictwo Ludowe jest swoistym reliktem, partią klasową, jakie w świecie właściwie już nie występują. Skupia się głównie na konserwowaniu archaicznej struktury rolnictwa i zacofania społecznego na wsi, co jest gwarantem jego istnienia, ale trwać wiecznie nie może. Gwałtowne zmiany na polskiej wsi są koniecznością coraz pilniejszą, a wraz z momentem, kiedy w końcu nastąpią, dramatycznemu skurczeniu ulegnie potencjalne pole działania dla partii takich jak PSL. Populistyczno-ludowy ton postulatów Stronnictwa, mocno zabarwiony socjalizmem – czasem dość głębokim – program każą partię tę umiejscawiać gdzieś pomiędzy Samoobroną a SLD, od którego ostatnio próbuje się odżegnywać. W końcu PO i PiS to z tej czwórki ugrupowania o stosunkowo najbardziej wyrazistym i klarownym umocowaniu ideologicznym. Pierwsze z nich odwołuje się do tradycji liberalno-konserwatywnej, drugie podobnie, choć silne w nim są też i wątki chadeckie, a nawet narodowe. Właśnie te dwie partie rokują największe nadzieje na nawiązanie ściślejszej współpracy i ewentualne ustabilizowanie prawej strony sceny politycznej, choć oba z nich chciałyby w owym procesie konsolidacji prawicy odegrać rolę dominującą, co współpracy raczej nie wróży dobrze. Oba też popadły w zastanawiający marazm i niezdolność do zaprezentowania programu atrakcyjnego, a jednocześnie wyrazistego i “dynamicznego”, co wydaje się obecnie kluczem do sukcesu, czyli pokonania SLD w walce wyborczej.

Jak więc rozpoczęta współpraca wyglądać będzie w dalszym okresie? Prawdopodobnie nijak. Skończy się na kilku spotkaniach i paru deklaracjach, z których nic konkretnego nie wyniknie. Nie ma bowiem nic, żadnego punktu stycznego, wokół którego te cztery ugrupowania mogłyby próbować zbudować jakiś wspólny program będący w stanie zapewnić im wyborczy sukces; trudno przecież za coś takiego uznać chęć odsunięcia od władzy SLD i Leszka Millera. Zakładając nawet, czysto hipotetycznie, że byłyby one w stanie wspólnie wysunąć kandydaturę na premiera i stworzyć gabinet, najprawdopodobniej nie przetrwałby on kilku miesięcy. Koalicja taka szybko rozbita zostałaby sporami o podatek liniowy, deficyt budżetowy, składkę unijną, dopłaty dla rolników i cały szereg innych, mniej lub bardziej istotnych, kwestii.

Jakie są więc możliwe scenariusze rozwoju sytuacji na polskiej scenie politycznej, gdyby spróbować pobawić się w prognozowanie? W wariancie optymistycznym SLD przegrywa przyszłe wybory, powstaje koalicja PO i PiS, która wchłania również bardziej umiarkowaną część LPR (przechodzi do PiS). W dalszej perspektywie powstaje z tego być może nawet jednolite ugrupowanie. Pozostała część LPR ulega powolnej marginalizacji, tak jak miało to miejsce w przypadku Ruchu Odbudowy Polski. Powolnemu procesowi obumierania ulega również PSL, którego bardziej radykalna część przechodzi do Samoobrony (lub tworzy nową partię), pozostała zaś część zostaje w końcu wchłonięta przez SLD. Wariant pesymistyczny jest taki, że SLD przegrywa wybory, PO i PiS po nieudanych próbach zacieśnienia współpracy ulegają kolejnym rozpadom i przetasowaniom, z czego powstają dwa kolejne średnio duże ugrupowania i kilka mniejszych. Na fali rosnących społecznych frustracji sukces wyborczy odnoszą Samoobrona (wchłonęła część PSL) oraz LPR, które wspólnie tworzą rząd z premierem Lepperem, ministrem finansów Beger, ministrem spraw zagranicznych Giertychem... Jakie tego mogą być skutki, niech każdy odpowie sobie sam.

Możliwe jest oczywiście całe mnóstwo innych wariantów, mniej lub bardziej prawdopodobnych, mniej lub bardziej pożądanych. Wśród nich takie, że rozpadowi ulega SLD, a wybory wygrywa nowa partia Kwaśniewskiego, że nagła poprawa sytuacji ekonomicznej w kraju eliminuje z parlamentu (a przynajmniej marginalizuje) partie protestu, a Lepper idzie do więzienia, że następuje wojskowy zamach stanu pod przywództwem generała Wileckiego, lub też że zwyczajnie nic się nie zmienia. Który z nich zaistnieje w rzeczywistości – czas pokaże, jednak ten, który usiłowali zaprezentować nam działacze czterech opozycyjnych partii, szanse ma raczej znikome.

Autor: Piotr Romaniuk




Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.