Kryzys gazowy między Kijowem a Moskwą, który obserwujemy w ostatnich dniach został wywołany jak powiada red. Vladimir Riryanov (rozmowa z 20.12.2005 w programie „Magazyn 24 godziny”) dostosowaniem cen do wymagań rynkowych. Jednak takiej pewności nie ma na Ukrainie i nie ma w Polsce, szczególnie, że tego typu działanie Gazpromu nie jest pierwszym. Podwyżka cen tego surowca dotknęła już Gruzję, Mołdawię i Litwę. Żądanie renegocjacji kontraktu gazowego ze strony Gazpromu pojawiło się w listopadzie także wobec Polski. Nie trudno zatem odnieść wrażenie, że Rosja wykorzystuje atut monopolisty na rynku gazowym w Europie Środkowej i Wschodniej do osiągnięcia celów politycznych. Zresztą zapis o stosowaniu źródeł energii (gaz i ropa) jako elementu prowadzenia polityki znajduje się w strategii energetycznej oraz strategii polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej, co zasugerował pan Bartłomiej Sienkiewicz (rozmowa z 20.12.2005 w programie „Magazyn 24 godziny”). W tej perspektywie ocenia się, że gra podjęta przez Kreml ma na celu wpłynięcie na wynik marcowych wyborów parlamentarnych na Ukrainie. Można się zatem spodziewać, iż zaistniała sytuacja nie zostanie szybko uregulowana.
Konflikt na linii Kijów – Moskwa zdaje się przybierać coraz ostrzejszą formę, co wnioskować można z wypowiedzi ukraińskich polityków, chcących w odwecie renegocjować warunki finansowe dotyczące stacjonowania rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Krymie. Jakkolwiek dalej potoczą się wypadki w tej sprawie, jedynym zwycięzcą tej potyczki będzie Rosja. Niepokój w Europie Zachodniej wywołany napięciem ukraińsko – rosyjskim ma w moim przekonaniu stanowić podwójną grę. W Polsce chęć renegocjacji kontraktów gazowych odbierane jest, jako kolejna forma rewanżu za zaangażowanie Warszawy w „Pomarańczową rewolucję”. Na Ukrainie z kolei mówi się o próbie zmiany układu rządzącego niewygodnego dla Moskwy oraz potrzeby przejęcia infrastruktury przesyłowej przez Rosjan w celu uniezależnienia transportu surowców energetycznych od państw tranzytowych. Działania te stanowią tylko jeden element gry. Drugim, w mojej opinii, jest chęć zwrócenia uwagi Europy Zachodniej na brak stabilności w relacjach Kijów – Moskwa w taki sposób, aby wywołać przekonanie, że dalsze dostawy gazu z Rosji do zachodniej części kontynentu są zagrożone ze względu na postawę władz w Kijowie i niechęć dostosowania się Ukrainy do wymogów rynkowych. Jest to zatem działanie obliczone na zdyskredytowanie Ukrainy na arenie europejskiej i podważenie prozachodniego kierunku polityki obranego przez ekipę prezydenta Wiktora Juszczenki. Wszystko to może tylko wzmocnić przekonanie wśród takich krajów, jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, że rurociąg bałtycki jest niezbędny dla utrzymania regularnych dostaw gazu do Europy Zachodniej.
Chcąc jednocześnie doprowadzić do renegocjacji dotychczasowej umowy gazowej z Polską, Moskwa wywołuje stan kontrolowanego napięcia w relacjach dwustronnych z naszym krajem. To z kolei powoduje zwiększenie presji na rząd Rzeczpospolitej Polskiej w sprawie dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych. Tego typu działanie przekreśla praktycznie szanse na budowę drugiej nitki gazociągu jamajskiego, mającego przebiegać przez terytorium Polski. Tym samym Rosja zyskuje jeszcze jeden argument na rzecz celowości podpisania umowy o budowie gazociągu bałtyckiego.
Konsekwencje konfliktu gazowego dla Polski są znaczące. Chcąc dywersyfikować źródła dostaw gazu, Polska jest zmuszona do szukania rozwiązań niekorzystnych ekonomicznie, bo wymagających ogromnych nakładów inwestycyjnych, takich jak niedoszła do skutku umowa z Norwegami. Minister Gospodarki w rządzie Leszka Millera, Jacek Piechota wskazał na możliwość importu gazu z Kazachstanu, Azerbejdżanu czy Turkmenii (rozmowa z 20.12.2005 w programie „Magazyn 24 godziny”). Należy jednak przypomnieć panu ministrowi, że prezydent Nursułtan Nazarbajew we wrześniu 2003 roku uczestniczył w spotkaniu prezydentów Rosji, Ukrainy, Kazachstanu i Białorusi w Jałcie, gdzie podpisano dokument w sprawie utworzenia wspólnej przestrzeni gospodarczej, z czego wynika zbieżność interesów w stosunkach z Moskwą. Nie byłby to zatem dobry wybór dla Polski. Z kolei Turkmenia podpisała w tym roku umowę, która uprawnia Rosję do korzystania z jej infrastruktury przesyłowej. Import gazu z Turkmenii staje się więc sprawą wątpliwą. Pozostaje zatem Azerbejdżan, którego prezydent Ilham Alijew za cenę poparcia Moskwy dla autorytarnego reżimu raczej nie byłby skłonny do działań sprzecznych z interesem Kremla w Europie Wschodniej. Dodatkowym problemem dla ewentualnej budowy rurociągu z basenu Morza Kaspijskiego jest trwająca wojna w Czeczenii, co w znacznym stopniu utrudnia tego typu przedsięwzięcie. Alternatywą dla przedstawionych rozwiązań lub raczej ich braku, mogłaby być umowa z Iranem, jednak i tu Rosja posiada znaczne wpływy. Jej zaangażowanie w rozbudowę potencjału jądrowego Iranu (niezależnie, czy dotyczy to kwestii cywilnej, czy militarnej) sprawia, że i ten kierunek nie wydaje się dobrym rozwiązaniem.
Zaniechanie działań na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu do Polski przez kolejne rządy spowodowało, że nasz kraj stoi w niezwykle trudnej sytuacji. Jakkolwiek zakończy się konflikt rosyjsko – ukraiński, Polsce potrzebna jest gruntowna reorganizacja branży gazowej. Można mieć tylko nadzieję, że obecna sytuacja pozytywnie wpłynie na działania rządu polskiego w tej kluczowej dla bezpieczeństwa państwa kwestii i oby czysty interes ekonomiczny nie przysłonił interesu narodowego. Pozostaje nam wierzyć, że premier Marcinkiewicz nie zapomniał o pytaniu postawionym w swoim expose: czy nas stać, żeby nas nie było stać? W sprawach dotyczących żywotnych interesów państwa i zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju odpowiedź jest tylko jedna: musi nas być stać.
Jutro w e-Polityce.pl powracamy do naszego podsumowującego rok cyklu Świat 2005. Michał Potocki przypomni wydarzenia ostatnich 12 miesięcy w Ameryce Łacińskiej.