Prawo i Sprawiedliwość od pierwszych dni swoich rządów bardzo zbrutalizowało życie polityczne. Począwszy od źle przyjętego triumfalizmu, poprzez niesmaczne wypowiedzi Kurskiego, a skończywszy na aroganckim lekceważeniu ludzi przez premiera Kaczyńskiego. PiS poszedł na wojnę ze wszystkimi. Lekarzy chciał brać w kamasze, ludzi nauki nazwał wykształciuchami, o związkach zawodowych nauczycieli mówił, że to pozostałość dawnej epoki, a media nazywał częścią układu. O prostackich i uwłaczających godności atakach na opozycję już nawet nie chcę wspominać. To nie jest więc tak, jak mówi Jarosław Kaczyński, że PiS było bezsilne wobec ataku nań ze wszystkich stron. To PiS atakowało wszystkich, to PiS zawsze pierwsze wypowiadało wojnę. Wojnę tę prowadzili na wszystkich frontach i w pewnym momencie obóz Kaczyńskiego zrozumiał, że tak naprawdę nie ma sojusznika. A bez sojuszników, bez zaplecza społecznego, wyborów wygrać nie można.
PiS oczywiście miało szansę odrobić tę stratę i jeśli nie wygrać, to przynajmniej zmniejszyć dystans do PO. Szansę tę jednak zmarnowali fatalnie prowadzoną kampanią. Stratedzy PiS naiwnie wierzyli, że znów chwyci kolejny podział Polski. Tym razem był to podział na białe i czarne. Czarnym miała być korupcja trawiąca naszą gospodarkę. A oręż czystości i bieli nieść mieli Ziobro z Kamińskim. Na szczęście lud nie jest tak ciemny, jak twierdził kiedyś Kurski i tego nie kupił. Ludzie doskonale zdają sobie sprawę, że korupcja jest złem i trzeba z nią walczyć. Ale wiedzą też, że nie tylko od tego zależy rozwój naszej gospodarki. Przecież każdy potrafi dostrzec nasze zapóźnienia w dziedzinie infrastrukturalno-komunikacyjnej, oburzamy się też na biurokrację i zbyt duży fiskalizm. To nie walka z układem, a usuwanie barier w codziennym działaniu interesuje dziś opinię publiczną. Dlatego właśnie PiS przegrało tę kampanię: bo nie potrafiło odpowiedzieć w niej na postulaty przeciętnego Kowalskiego.
PiS, gdy szło do wyborów w 2005 roku, chciało być partią wszystkich ludzi, partią mas. Ktoś jednak chyba nie zwrócił uwagi Jarosławowi Kaczyńskiemu, że zwykli ludzie to też biznesmeni, naukowcy, studenci, nauczyciele, lekarze. Kiedyś ustępujący premier powiedział, że tam, gdzie zbierają się rodziny Radia Maryja, jest Polska. Dlatego między innymi przegrał. Bo Polska jest tam, gdzie w pocie czoła codziennie pracują ludzie, gdzie dokonuje się myśl intelektualna, gdzie na co dzień ludzie ryzykują własnym kapitałem, by dawać nowe miejsca pracy. Polska jest też poza naszymi granicami, wszędzie tam gdzie są Polacy.