Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Wywiady / \"Polska jest najbardziej przeregulowanym krajem UE\"               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
07-03-2009

 

03-08-2008

 

+ zobacz więcej

"Polska jest najbardziej przeregulowanym krajem UE" 

21-02-2008

  Autor: Jakub Noch
"Dzisiaj najważniejsze jest kilka głównych reform, które musi przeprowadzić nasz rząd. Do rangi testu urasta komisja Palikota, która ma zaproponować uproszczenie przepisów i likwidację zbędnych" - mówi w wywiadzie poseł PO Arkadiusz Rybicki.

 

 

Z posłem PO Arkadiuszem Rybickim – byłym opozycjonistą, współtwórcą legendarnej tablicy z 21 postulatami strajkujących w Gdańsku robotników wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO, a dziś znakomitym znawcą kultury i mediów, członkiem sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu – rozmawiamy o kultywowaniu szeroko rozumianej  tradycji konserwatywnej i pomysłach jego partii na reformę mediów i kultury.

Dziennikarze nazwali Pana kiedyś „najmniej rzucającym się w oczy posłem”. Stwierdził Pan wówczas, że nie trzeba być gwiazdą „Szkła kontaktowego”, żeby dobrze pracować w Sejmie. Czy obecna strategia prac parlamentu, stawiająca podobno na jakość a nie ilość, oznacza, że nadszedł czas takich posłów jak Pan?

Myślę, że i wtedy nie liczyła się ilość, choć potocznie wielu ludzi uważało odwrotnie. Najprościej było zajrzeć do wyszukiwarki sejmowej, przeliczyć ilość wystąpień oraz interpelacji i już można było wyciągać wnioski. W Platformie cały czas umacnialiśmy w sobie przekonanie, że Polska jest przeregulowana, że przepisów jest za dużo, że z tego żyje biurokracja. Że niedopuszczalne było pytanie Ziobry do Gowina – w czasie debaty w Krakowie – „no ile pan uchwalił ustaw, proszę powiedzieć ile pan przygotował ustaw, bo ja kilkadziesiąt?”, a Gowin na to: „ale my chcemy zmienić Polskę na lepsze”. Ilość ustaw jest przekleństwem polskiego systemu publicznego.

Ktoś użył nawet nieprzyjemnego, ale dosyć prawdziwego pojęcia - „sraczka legislacyjna”. Okazało się, że Polska jest najbardziej przeregulowanym krajem UE, choć wydawało się, że to Unia jest biurokratyczna i określi nam w przepisach definicję banana. W tamtej kadencji szedłem inną drogą,  byłem po prostu elementem większej całości którą była Platforma, podporządkowując się polityce liderów i pracując na rzecz harmonijnej całości. Myślę, że to było właściwe. PO wygrała.

Dzisiaj najważniejsze jest kilka głównych reform, które musi przeprowadzić nasz rząd. Do rangi testu urasta komisja Palikota, która ma zaproponować uproszczenie przepisów i likwidację zbędnych. Będzie z tego większy pożytek, niż licytacja Ziobry - „ile pan uchwalił ustaw, bo ja kilkadziesiąt”.

Otwarcie przyznaje Pan, że jest reprezentantem konserwatywnego skrzydła Platformy. Jak to skrzydło reaguje na działalność Janusza Palikota poza pracami w komisji?

W istocie tych skrzydeł nie ma – konserwatywnego i  liberalnego…

Wszyscy w PO tak mówią…

Dla opisu politycznego posiadanie skrzydeł, frakcji jest bardzo porządkujące. Zresztą ja bym chciał, żeby partie miały frakcje. Tak jest w wielu partiach na Zachodzie. Władze Platformy uznały, że jest przedwcześnie, aby wyodrębniać grupy, czy frakcje i tworzyć ilościowe parytety. Ta taktyka okazała się skuteczna.

Czyli w PO nie ma ani prawdziwych liberałów, ani prawdziwych konserwatystów?

Można tak powiedzieć. „Prawdziwi” liberałowie są dzisiaj raczej w LiD i to też w małej ilości. Trudno znaleźć takich, którzy byliby – Gowin o tym mówi w ostatniej „Europie” – „szczerzy antyklerykalnie” i mieli jakąś intelektualną koncepcję świeckiego państwa. Jeśli ktoś jest dzisiaj  antyklerykałem, jak np. pani Senyszyn, to robi to na użytek wyborczy, nie kryje się za tym żadna myśl. Gowin i ja jesteśmy katolikami, ludźmi związanymi z Kościołem, ale uważamy, że taka intelektualna lewica jest potrzebna, na jej tle liberalny konserwatyzm świeciłby jaśniejszym blaskiem. Dziś nie ma też takich liberałów jak dziesięć czy dwadzieścia lat temu, którzy uważaliby, że interwencja państwa jest zupełnie zbędna, bo rynek ureguluje wszystko. W Platformie też takich liberałów nie ma. Jeśli są w PO jakieś podziały, to raczej środowiskowe - ktoś pochodzi z Kongresu Liberałów, ktoś z dawnego UW, czy konserwatystów związanych z SKL-em. Są „starzy” i „młodzi” albo zwolennicy scentralizowanego zarządzania partią i przeciwnicy. To są jedynie symboliczne podziały, sporów ideowych właściwie nie ma.

Czy w takim razie ta zatarta granica ideowa, brak sporu, ułatwią porozumienie w sprawie takich kwestii jak refundacja In Vitro? Pojawiła się informacja, że rząd przygotowuje projekt, który zakłada refundację metody In Vitro nie tylko dla małżeństw. Co na to konserwatyści, czy ci - jak Pan mówi - „prawie konserwatyści”?

PO jest partią konserwatywno-liberalną. Konserwatyści chcą być strażnikami tradycyjnego myślenia o rodzinie, o państwie. Ale liberałowie tak samo. Dawny wielki spór ideowy dziś się nie toczy.  W sprawie In Vitro precyzyjne uregulowania prawne lepiej zabezpieczą życie ludzkie o którego ochronę zabiega Kościół. Postęp w tej sprawie powinien być bliski naturze konserwatystów.

Wszyscy jednomyślnie staną za refundacją metody In Vitro, jeśli klub podejmie taką decyzję? Nie pytam tylko o głosowanie, ale także o wystąpienia publiczne.

Nie sądzę żeby w tej sprawie była dyscyplina. W sprawach światopoglądowych w klubie Platformy nigdy nie było nakazu głosowania. Dyscyplina obejmowała sprawy personalne czy budżetowe.

W historycznym już „gabinecie cieni” był Pan odpowiednikiem ministra kultury, jednak po wyborach, zarówno Pan jak i inni specjaliści musieli ustąpić miejsca „partyjnym gwiazdom”. To nie boli?

Ja rozumiem zasady kolektywnej gry, które czasami są dla niektórych osób trudne i mogą ranić ich ambicje. Byłem już w kilku partiach, bardzo dobrych zresztą… Kiedyś z Donaldem Tuskiem wymieniliśmy taką uwagę, że w partiach świetnych to już byliśmy. Problem z nimi był taki, że miały cholernie niskie poparcie. Teraz jesteśmy w partii dużej, w której polityka jest - nie chcę mówić bardziej brutalna - ale prawo wielkich liczb czy strategicznych planów jest tu dominująca. Bogdan Zdrojewski, który był jedną z gwiazd Platformy, a wcześniej świetnym samorządowcem, powinien był zostać ministrem. Jest człowiekiem, który może sprawować różne funkcje, jest  nowoczesnym typem polityka. Samorządowcy w ogóle mają  przygotowanie, które ich uprawnia do paru dyscyplin. Bogdan Zdrojewski, kiedy objął funkcję ministra od razu proponował mi zastępstwo, więc nie czuję się urażony.

Jednak nie przyjął Pan tej propozycji. Uważa Pan, że minister Zdrojewski zreformuje kulturę tak jakby Pan tego chciał, czy może pozostanie jedynie administratorem, jak przez pierwsze miesiące urzędowania?

Kulturę w obecnej fazie rozwoju świadomości społecznej jest bardzo trudno zreformować. Instytucjom  kultury potrzebna jest głęboka modernizacja, ale bardzo stopniowa i naturalna, bo środowiska kulturalne są konserwatywne. Tu jest bardzo wiele muzeów, oper, teatrów - takich instytucji, gdzie wszystko toczy się dość powolnym rytmem. Zmiany trzeba robić powoli. Proces konkurencji i urynkowienia musi przebiegać stopniowo, inaczej budzi gwałtowny opór, a to daje odwrotne skutki. Byli już ministrowie, którzy reformy chcieli wprowadzić prędko i ich żywot był nadmiernie krótki.

Pracuje Pan w sejmowej komisji ds. kultury i środków przekazu. Czy Platforma ma jakiś pomysł, co zrobić z KRRIT, tak od początku do końca?

Są dwie rzeczy - jest krótkoterminowa, mała nowelizacja, o której dzisiaj głośno. Ma ona przywrócić elementarną równowagę w mediach publicznych, które dzisiaj przemawiają głosem PiS. Wiemy, że media z natury są raczej antyrządowe i to przyjmujemy z dobrodziejstwem inwentarza. Ale dziś media publiczne przekroczyły miarę przyzwoitości. Zaproponowaliśmy, aby kandydatów na członów KRRiT wysuwały środowiska twórcze i stowarzyszenia dziennikarskie. To też nie jest doskonałe, ale mimo wszystko polepszy selekcją w stosunku do poprzedniego sposobu, gdy można było delegować do KRRiTV funkcjonariuszy partyjnych.

Drugą sprawą jest zasadniczy projekt cywilizacyjny dla Polski XXI wieku - cyfrowe media publiczne. Telewizja publiczna  w dzisiejszym kształcie odchodzi gwałtownie do przeszłości. Młode pokolenie w badaniach, już nie wymienia telewizji jako ważnego źródła informacji i rozrywki. W ciągu kadencji musimy przygotować zasadniczy projekt telewizji publicznej, naprawdę misyjnej, bez reklam (dziś reklamy zajmują w jednym kanale TVP dwie godziny dziennie!), z dużą zawartością kultury i języka polskiego. Kwestia abonamentu jest tu sprawą drugorzędną.

Powiedział Pan o zniesieniu abonamentu i jednoczesnej likwidacji wielkiej ilości reklam w telewizji publicznej. Skąd więc dobre finansowanie?

Na telewizję publiczną potrzebna jest określona ilość pieniędzy. Te pieniądze da się policzyć i nie są one aż tak wielkie. Dziś to ponad 1 mld 800 mln zł, z czego z abonamentu zaledwie 500 mln. Abonament nie sprawdził się, nie pomógł „misyjności” TVP. Ludzie nie chcą płacić na programy, które robione są po to, aby mogły być przy nich reklamy.

Pieniądze na publiczną, misyjną telewizję mogą pochodzić z abonamentu (w jakiejś formie? - można się zastanowić), budżetu państwa, mogą pochodzić również z daniny, jaka musiałaby płacić na polską produkcję „misyjną” (programy dla dzieci, film dokumentalny, fabularny) telewizje komercyjne, które w zamian dostana udział w torcie reklamowym

Sądzicie, że szczególnie mniejsze telewizje prywatne zgodzą się na to, nie będzie sprzeciwu?

Proporcjonalnie do swoich możliwości. Zasada: dostajecie pieniądze z reklam, ale finansujecie ambitniejsze, mniej „opłacalne”, gatunki byłaby uczciwa. Uporządkowałaby zasady gry na rynku telewizyjnym. Rozruszałaby rynek polskiej produkcji telewizyjnej. Dzisiaj ta produkcja jest bardzo często oparta o tzw. formaty, czyli po prostu licencje zachodnie. Zagraża to polskiej kulturze, jeśli twórcy mogą u nas zarobić jedynie na spolszczeniu dialogów w programach, które są holenderskie, czy amerykańskie.

W swoim programie wyborczym – jako poseł z Gdańska - mówił Pan o „umacnianiu tożsamości Pomorza Gdańskiego w Europie regionów”. Co to znaczy? Czy w pańskiej opinii, Pomorze jest wzorem do naśladowania dla całego kraju?

Europa jest atrakcyjna poprzez swoje regiony. Pomorze Gdańskie ma kilka ciekawych wątków kulturowych, które wymagałby wzmocnienia. Jest znana w Polsce kaszubszczyzna, są polskie i niemieckie tradycje kulturowe, jest historia wielkiej migracji z kresów wschodnich, jest epopeja odbudowy miasta z wojennych ruin. Jest tradycja oporu przeciwko PRL i wielkiego zrywu w Sierpniu 1980 roku. To brzemienne dla Europy wydarzenie ma przypominać budowane na terenie Stoczni Europejskie Centrum Solidarności. Warto przypomnieć również mitotwórczą rolę gdańskiej literatury, Huellego czy Chwina.

Warto wspomnieć o pomorskim wkładzie w budowę niepodległościowej myśli politycznej. Konserwatywnej w wydaniu Ruchu Młodej Polski, czy liberalnej – w wykonaniu Kongresu Liberałów. Do tego się warto odwoływać. To są składniki pomorskiej tożsamości, o których można mówić lepiej i ciekawiej. Te elementy powinny nas wyróżniać spośród innych regionów, oprócz morza, turystyki…

Wspomniał Pan o Europejskim Centrum Solidarności. Z jednej strony pojawiają się zarzuty, że rząd PO faworyzuje regiony, gdzie posiada najsilniejsze struktury, a z drugiej strony środki na Centrum zostały obcięte. Uda się je stworzyć tak szybko i w takiej formie jak planowano?

Wszystkie, naprawdę wszystkie regiony, mówią, że rząd je dyskryminuje. Nie ma wiele wspólnego z prawdą. W Gdańsku wielokrotnie słyszałem: „co my z tego mamy, że stąd są posłowie, premier czy marszałek Sejmu?” Był wysyp liderów państwa wciągu tych dwudziestu laty, a Gdańsk nic z tego nie miał. Nikt nie „szarpnął tyle grosza”, ile trzeba. Jesteśmy przeciwnikami tego typu myślenia. Rząd nie powinien faworyzować jakiegoś regionu, z tego powodu, iż premier się tam urodził albo lubi tam przebywać.

Pieniądze europejskie „obcięto” wielu projektom. Były one rozdysponowane nieodpowiedzialnie, bez konkursu, bez dokładnej prognozy wydatków i przewidywanych przychodów. Jestem pewien, że ECS będzie miało wystarczającą ilość pieniędzy. Oby też miało wystarczającą intelektualnie koncepcję funkcjonowania, która uczyni z niego bardzo ważny ośrodek kulturalno-społeczny w skali większej, niż Polska.

Uda się je zbudować tak szybko, jak zakładaliście?

W 2010 będzie trzydziestolecie „Solidarności”. Sądzę, że budynek w stanie surowym, a nim wystawa „Drogi do wolności”, będą już gotowe. Na rok 2012 zapewne uda się skończyć całość. Jesteśmy znani ze zdolności do mobilizacji w chwili próby.

Wróćmy jeszcze do kultury w polityce. Zapewne przygląda się Pan kampanii wyborczej w USA. Czy w Polsce doczekamy się wreszcie, że np. znany artysta nie będzie wstydził się otwarcie popierać partii na którą glosuje w obawie, że ta skompromituje go swoją pracą po wyborach?

Społeczeństwo obywatelskie, kultura polityczna i udział w polityce dopiero się w Polsce rozwijają. Amerykańskie społeczeństwo jest znacznie bardziej obywatelskie. Obywatel USA, jeżeli bierze udział w kampanii wyborczej, jest członkiem partii, pracuje w jakimś komitecie społecznym - jest z tego dumny, opowiada o tym, jest za to gratyfikowany. W Polsce w dalszym ciągu inteligentni, poważni ludzie mówią: „nigdy nie byłem w żadnej partii, nigdy w niczym nie byłem i nigdy nie zamierzam być”, traktując to jako swój przymiot. To jest spuścizna po komunizmie, gdzie należenie do partii, czy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, było czymś żenującym, przymusowym. Do PO należy 32 tys. osób, do niemieckiej partii CDU należy chyba z 650 tys. Jest to potężna, demokratyczna partia. To ilustruje różnice w rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.

Organizowany przez Pana „Salon Polityczny” to czasami „mały areopag”. To chyba „sztuka dla sztuki”? Ambitne dyskusje, bez komercji, poza obiektywami kamer. To przynosi politycznie korzyści?

Politycznych nie przynosi, salon nie jest nastawiony na politykę, choć nazywa się „polityczny”. To tak, jak „Przegląd Polityczny”, intelektualny kwartalnik kulturowy, który ma inny tytuł. „Salon” jest dziełem Aleksandra Halla, który jest teraz poza polityką, moim - jestem teraz w Platformie, dominikanina Ludwika Wiśniewskiego, Bogdana Borusewicza oraz Macieja Kraińskiego, restauratora o zacięciu kulturalnym. To jest rzecz nastawiona na środowisko konserwatywne, wywodzące się z Ruchu Młodej Polski. Nie ma ono dzisiaj reprezentacji w polityce. Środowisko to kultywowało tradycje kulturalne, tradycje debaty. To pozostało.

Tak samo jest chyba z Parlamentarną Grupą ds. Autyzmu? Dla społeczeństwa takie sprawy stały się domeną programów interwencyjnych a nie parlamentarzystów. Przecież – jak robią inni - można budować pomniki, obsadzać skwery, budować przystanki…


Program dotyczący autyzmu to nie jest „sztuka dla sztuki”. Ta grupa chorych liczy w Polsce około 30 tys. osób, a razem z rodzinami około 100 tys. Kumulacja trudności jakie występują przy tym rodzaju niepełnosprawności jest tak wielka, że system zdrowotny czy edukacyjny tego problemu nie rozwiąże. Wyszliśmy z złożenia, że jeśli uda się stworzyć jakiś model terapii dla osób autystycznych, to dla wszystkich innych też się uda. Parlamentarna grupa powstała na wzór grupy brytyjskiej. Wchodzą w jej skład najwybitniejsi parlamentarzyści i inne osoby publiczne. W działalności PGA widzę wielki sens.

Udało nam się zrobić kilka konkretnych rzeczy, np. możliwość tworzenia przedszkoli dla osób autystycznych. Ministerstwo Edukacji dało na ten cel zwiększoną subwencję, co w dużych miastach pozwala na zgromadzenie funduszy, aby takie przedszkole utworzyć. Dzięki temu w najważniejszym dla osoby autystycznej okresie, kiedy dziecko można wprowadzić na ścieżkę rozwoju, są na to pieniądze.

Jeśli mogę zapytać… Szukał Pan takiego niszowego problemu, by pomóc, czy ma pan jakieś osobiste doświadczenia z dziećmi autystycznymi?

Mam autystycznego syna, który urodził się 1984 roku. W 1986 zorientowaliśmy się, że jest z nimi coś nie tak. Odwiedziliśmy najważniejszych polskich psychiatrów, psychologów, specjalistów. Nikt się wtedy na tym nie znał. Zaangażowaliśmy się więc w tworzenie stowarzyszenia… - to długa historia. Ono przecierało szlaki. Dzisiaj można powiedzieć, że jest to prężna (acz rzeczywiście niszowa) sieć stowarzyszeń i ośrodków, które prezentują wysoki poziom specjalizacji.

Moja żona z konieczności zmieniła kwalifikacje. To jest częsty los osób, którym rodzi się chore dziecko. Wtedy angażują się w to i osiągają efekty. Małgosia jest dziś dyrektorką największej chyba w Polsce szkoły dla osób z autyzmem. Ta szkoła reprezentuje bardzo wysoki poziom, wielu terapeutów przeszło kursy w USA, w czołowym ośrodku terapii behawioralnej w Princeton. Kursy sfinansowała Barbara Piasecka-Johnson, znaleźliśmy finansowanie. Szkoła na Dąbrowszczaków jest awangardą partnerstwa publiczno-prywatnego. Dla mnie zaangażowanie się w Parlamentarną Grupę ds. Autyzmu  i wybór na przewodniczącego było czymś naturalnym.

Dziękuję za udzielenie wywiadu.

Rozmawiał: Jakub Noch

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

  Dodaj komentarz
 
Autor:
Tytuł:
Treść:

Przepisz kod z obrazka:    
+ powrót
 

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl