Wypowiadając te słowa przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej nieopatrznie przyznał, że koalicja Lewicy i Demokratów nie była zbyt trafionym pomysłem. Olejniczak z dumą stwierdził, że czas najwyższy na zdecydowany skręt w lewo. Brzmi to dość groteskowo, jeśli ma się w pamięci wystąpienia Olejniczaka sprzed kilku miesięcy, kiedy to na spotkaniach wyborczych grzmiał z mównicy, że lewica otwiera się na nowe horyzonty i nowych wyborców. Że trzeba szerokiej współpracy, ponad ideowej, ponad podziałami politycznymi. Z nieposkromioną radością wymieniał takie nazwiska jak Jaruga-Nowacka czy Onyszkiewicz, podkreślając solidarnościowy rodowód tego drugiego. Dziś, niespełna pół roku po niepomyślnych dla lewicy wyborach SLD stwierdziło, że trzeba skręcić w lewo.
Niewątpliwie taka informacja zdecydowanych, lewicowych wyborców cieszy. To co może martwić to fakt, że lewica strzeliła sobie w stopę, czego zdecydowanie powinna unikać przy ciągle malejącym poparciu społecznym. Tak radykalnym posunięciem jak zerwanie współpracy z Demokratami po pierwsze pokazała, że wciąż nie potrafi odnaleźć swojej tożsamości na scenie politycznej. Wciąż jest zagubiona i miota się trochę bardziej w lewo innym razem bliżej środka. Można to jednak interpretować jako poszukiwanie optymalnego miejsca. Gorszym dla lewicy jednak następstwem tego posunięcia jest osłabienie jej wiarygodności i konsekwencji. Pomijając już sam fakt zerwania koalicji, chodzi bardziej o styl, w jakim zostało to zrobione. Nikt nic wcześniej na poważnie nie mówił, nikt nie spekulował, a tu nagle z dnia na dzień szybka, krótka konferencja, ogłoszenie owego „wyczerpania się” formuły koalicji i sprawa załatwiona. Wojciech Olejniczak zapewnił jednocześnie, że decyzja została podjęta po dokonaniu odpowiednich konsultacji z politykami Partii Demokratycznej, natomiast już następnego dnia po wystąpieniu przewodniczącego, czołowi przedstawiciele PD oznajmili opinii publicznej, że o wykluczeniu ich partii z koalicji dowiedzieli się z mediów.
Zgody co do słuszności tej decyzji nie ma również wśród polityków innych partii wchodzących w skład Lewicy i Demokratów. Marek Borowski z Socjaldemokracji Polskiej skrytykował w radiowym wywiadzie decyzję o uszczupleniu koalicji. Może to mocno przesadzone i niesprawiedliwe porównanie, aczkolwiek nasuwa się pewna analogia do koalicji PiS, LPR i Samoobrony, kiedy to dominujące Prawo i Sprawiedliwość podejmowało decyzję bez uzgodnień z koalicjantami. Takie zachowania w przypadku PiS przyczyniły się niewątpliwie do utraty legitymizacji rządów i przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Jakie konsekwencje będzie miała dla lewej strony sceny politycznej decyzja SLD? O tym przekonamy się z czasem.
Jej prawdziwe skutki mogą być odczuwalne dopiero przy kolejnych wyborach parlamentarnych, w przypadku gdyby Sojusz Lewicy Demokratycznej chciał zawiązać kolejną szeroką koalicję na rzecz ratowania nie tylko siebie, ale i całej polskiej lewicy. Wtedy mogą pojawić się problemy, bo kto zdecyduje się na wejście na tak niestabilny grunt? Kto będzie miał pewność, że nie zostanie nagle usunięty z koalicji bez żadnego porozumienia, tak jak to się stało z Demokratami? Mimo, że tajemnicą poliszynela jest, iż współpraca tych partii nie przyniosła spodziewanych efektów, a wręcz przeciwnie, LiD uzyskał słabszy wynik wyborczy niż samo SLD w poprzednich wyborach, ponieważ dość szybko przekonano się, że połączyć programy liberalne i socjaldemokratyczne jest niezwykle trudno, to jednak żal, jaki żywią dziś politycy Partii Demokratycznej, jest całkowicie zrozumiały, tak samo jak zrozumiały był żal koalicjantów PiS.
Chcąc być traktowanym z należytą powagą, co w polityce jest jedną z najistotniejszych zasad, należałoby zachować chociaż podstawowe reguły kultury politycznej i lojalności wobec składanych obietnic. Brzmi to bardzo patetycznie, ale jest to niestety prawdziwe. Szkoda, że w naszej rodzimej polityce częściej jest to uznawane za dobry żart niż za prymarną zasadę wyznawaną w trosce o dobro całego narodu, swoich wyborców i na końcu swoje własne.