Tymczasem „polityczny” oznacza wszak odnoszący się do sfery politycznej, czyli do tego obszaru działań, w którym się poruszamy gdy wychodzimy z własnego domu. Jeśli wokół słyszymy wciąż, o politycznych zarzutach jako najniższych gestach naszych polityków, to – choćbyśmy nie chcieli – dojdziemy w końcu do wniosku, że owe „polityczne” jest złe i najlepiej trzymać się od tego z daleka.
Podobny los spotkał słowo partia. Kiedyś oznaczyło ono po prostu grupę ludzi związaną rodzajem braterstwa – czy to wspólnym celem, czy wspólnymi ideałami. Nie przypadkiem organizacje łączące ludzi o podobnych ideałach i dążących do podobnych celów w ramach wspólnoty państwowej nazwano właśnie partią z dodatkiem słowa polityczna, aby oznaczyć, że chodzi tu o najszerszą wspólnotę ludzką posiadającą pewien wspólny cel.
Współczesna politologa dopracowała się dwóch definicji partii politycznej. Pierwsza mówi, że partią jest grupa osób złączona wspólnymi ideałami i wartościami. Kładzie więc nacisk na funkcję integrującą. Tak pojmowana partia ma przede wszystkim cele we wspólnym trwaniu i realizowaniu wyznaczonych sobie zadań wynikających ściśle z wartości łączących jej członków. Należy przy tym założyć, że są to rzeczywiste wartości a nie tylko suma interesów poszczególnych członków organizacji. Druga definicja mówi że partia polityczna jest grupą osób dążących do zdobycia, sprawowania i utrzymania władzy. W domyśle cel ten ma być środkiem do realizacji celów partii – czyli określonego programu społecznego i gospodarczego. Jak łatwo zauważyć obie definicje są komplementarne i złożone razem dość dobrze opisują rzeczywistość. Można też oba ujęcia potraktować jak różne spojrzenia na rzeczywistość. Wówczas powstaną dwa modele partii politycznej. Operacji takiej dokonał prof. Jerzy Sielski, który stwierdził, że w Polsce współczesnej partie polityczne postrzegane są przede wszystkim w kontekście drugiej definicji, a więc jako grupa, której jedynym celem jest dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Nie ma już żadnego innego celu, władza i związane z nią przywileje są wszystkim czego oczekują członkowie partii politycznej – tak myśli przeciętny Kowalski.
Źródła takiej opinii tkwią zarówno w postępowaniu członków partii politycznych jak i w języku, którym owi się posługują oceniając wzajemnie swoje kroki. Po zdewaluowaniu pojęcia polityczny przyszedł czas na odebranie wartości słowu partia. Partyjnictwem zaczęto nazywać wszystko, co kojarzyło się z działaniami we własnym interesie a nie na korzyść dobra wspólnego. Z czasem nadużywany epitet zaczął pasować do wszystkich ugrupowań i do wszystkich działań.
Słowa utytłane błotem przestały się podobać zarówno wyborcom jak i samym politykom. Nastąpiła więc ucieczka od zabrudzonych słów. Od dawna już zamiast o przestrzeni politycznej mówi się o przestrzeni publicznej, zaś zamiast partia – używa się całej gamy określeń; od platformy po stowarzyszenie. Owa ucieczka przeniosła się nawet ze sfery werbalnej w sferę organizacyjną. Pierwszy przykład dala Platforma Obywatelska, która do wyborów poszła jako.. Platforma. I dopiero później, jakby już oddychając z ulgą, że nie grozi jej niechęć wyborców związana z pojęciem partii, z pewnymi kłopotami, stała się partią polityczną (pozostając jednak przy swej nazwie konsekwentnie „niepartyjnej”). Podobna drogą zdaje się iść teraz Stowarzyszenie Ordynacka, które po krótkiej dyskusji ogłosiło wreszcie, że rusza do dzieła: będzie przymierzać się do roli partii ale jako Stowarzyszenie.
Słowa mają moc ogromną. Czasem nazwanie rzeczy w okreslony sposób potrafi zmienić jej właściwości – odpowiednio rzecz dowartościować, albo przeciwnie zdewaluować. Nazwanie sprzedawcy obwoźnego van sellerem z miejsca podnosi jego prestiż. Podobnie unikanie mówienia o rzeczach złych, przybierające formę tabu, jest sposobem na odsunięcie zagrożenia. Mimo że jest to zabieg magiczny, ludzie bardzo chętnie się doń uciekają – także w polityce.
Autor: Wojciech Woźniak