Historia piractwa w Azji Południowo-Wschodniej

01-03-2006

Autor: Paweł Adamiec

Zjawisko piractwa w dziejach świata jest jednym z najciekawszych i najdłużej istniejących fenomenów. Wielu autorów, podpierając się zwykłą logiką pirackiego rzemiosła, twierdzi, że pierwszy pirat wypłynął na morze zaraz za pierwszym kupcem wiozącym na swej dłubance cenne towary. Oznacza to, że piractwo jest jedną z najstarszych dziedzin ludzkiej aktywności. Tyczy się to zwłaszcza obszarów szczególnie dogodnych żegludze kabotażowej i terenów obfitujących w wiele małych rozsianych na morskim bezkresie wysepek.


Dokładnie taką specyfikę ma geografia mórz Azji Południowo-Wschodniej, co uczyniło ten akwen jednym głównych rejonów piractwa począwszy już od starożytności, aż do chwili obecnej, gdyż myliłby się bardzo ten, kto uznałby piractwo za relikt poprzednich wieków. Wręcz przeciwnie – żyjemy w czasach, które wraz z pogłębieniem różnic bytowych w krajach azjatyckich doprowadziły z jednej strony do wielkiego wzrostu ekonomicznego „Azjatyckich Tygrysów”, z drugiej do wykształcenia się wielu rejonów skrajnej nędzy. Tworzy to naturalny impuls do uprawiania piractwa – zwyczajnie jest co łupić, a napady nie wymagają wyszukanych sił i środków, zważywszy, że ze względu na specyfikę rejonu cały ruch żeglugowy odbywa się często przez cieśniny i u wybrzeży wysp.

Tak więc przez wieki zmieniło się chyba tylko jedno – pirackie wyposażenie rozbójnicze. Z dżonek  napędzanych siłą wiatru piraci przesiedli się w szybkie łodzie motorowe, a szable i muszkiety zastąpili często najnowocześniejszym sprzętem – karabinami maszynowymi, a nawet wyrzutniami pocisków przeciwpancernych, co sprawia, że zwykły statek handlowy, a czasem nawet kuter straży przybrzeżnej, podczas napadu zwyczajnie jest bez szans. Co prawda na kutry patrolowe piraci napadać nie zwykli – bo łup to żaden, a ryzyko spore – ale dzięki przewadze uzbrojenia, łapówkom i korupcji, a czasem nawet milczącemu przyzwoleniu państw azjatyckich – wojna z piractwem przypomina w tym rejonie coraz bardziej walkę z wiatrakami, a uregulowania międzynarodowe jej dotyczące zostają najczęściej na papierze. Co roku dochodzi na tym akwenie do kilkuset napadów, a historia pokazuje, że nie ma takiej siły która by była  w stanie tutaj cokolwiek zmienić.

Chińskie i japońskie piractwo rodzime – rys historyczny

Jak już wcześniej stwierdziłem, piractwo właściwie na całym świecie występowało nieprzerwanie w trakcie ludzkich dziejów. To samo działo się w Azji, gdzie głównymi piratami, jak i antagonistami piractwa od najdawniejszych czasów byli Chińczycy. To o nich prawdopodobnie pisał Fa-Jang, pielgrzym buddyjski płynący z Indii do Chin w 413 r. Gdy rzekł „Jest tu wielu piratów i w razie spotkania nikt nie uchodzi z ich rąk”  , a wtedy handel nie był jeszcze aż tak wielki jak w kilka wieków później, kiedy szlaki morskie prowadzące do Indii, Persji i Arabii utrzymywane były przez liczne porty na całym chińskim wybrzeżu . Wtedy to, około wieku VIII handel na tych wodach stał się w pełni znaczenia tego słowa – międzynarodowy, a akty piractwa zaczęły się mnożyć – bądź to jako walka z konkurencją (gdyż większość zwykłych handlarzy dorabiała sobie piractwem, kiedy nadarzyła się ku temu sprzyjająca okazja), bądź jako piractwo prowadzone przez piratów sensu stricte.

Trzecim źródłem piractwa były wojny, zwłaszcza w późniejszym okresie. Kiedy w latach 1280-81 Kubilaj zaatakował Japonię, ponosząc przy tym sromotną klęskę zabronione zostały wszelkie kontakty między Chinami i Japonią. Stan taki trwał aż do końca panowania dynastii Juan w 1333 roku. W międzyczasie okazało się, że przyroda nie lubi próżni – szeroko rozwinęła się kontrabanda i towarzyszące jej nieodłącznie piractwo. Odbywało się to głównie z japońskiej strony – zdecydowanie bardziej zainteresowanej wymianą. Dochodziło nawet do ataków na co słabsze posterunki graniczne w Chinach by nawiązać wymianę za wszelką cenę. Nasiliło się to zwłaszcza kiedy w Japonii wybuchła wojna domowa. Prawa wojenne były niezwykle surowe dla przegranych co popchnęło wielu żołnierzy i dowódców na morze, gdzie zostawali piratami grabiąc chińskie ziemie, osłabione dodatkowo zamieszkami wewnętrznymi u schyłku starej dynastii. Już za czasów nowej dynastii Ming (1368-1644) z tych japońskich piratów powstał ruch zwany Woku, który szybko zyskał sobie przychylność wielu chińskich mandarynów i kupców niezadowolonych z nowych porządków.

W ten sposób powstali „bracia wybrzeża” – cała grupa niezwykle silnych pirackich band mających dobre zaplecze i bazy rozsiane aż po Koreę. Była to siła tak wielka, że pewien spokój wybrzeżom przywrócono dopiero w wieku XV  po wielu zaciętych walkach. W 1371 cesarz Hung Wu wydał nawet edykt zakazujący wypływania w morze osobom prywatnym i zamknął port Ningpo – jedną z pirackich baz. W walkę włączyła się też Japonia, chcąc znieść izolację – już nie tyle cesarską, co piracką – ale mimo tego wspólnego wysiłku piractwo udało się tylko ograniczyć. Wreszcie po przywróceniu żeglowności rozpoczął się paradoksalnie renesans japońskiego rozbójnictwa morskiego, które wtedy sięgnęło nawet wybrzeży Indii.

Ostatecznie nic innego jak piracki napad spowodował nowe zamknięcie granic. W 1523 roku z misją uzyskania przywileju do handlu z Chinami w porcie Ningpo przybyło dwóch posłów – Sung Suching (delegowany przez zarządcę dóbr władcy japońskiego) i Tsung She (delegowany przez japońskiego księcia). Kiedy w efekcie przekupstwa przywilej otrzymał Sung Suching, Tsung She w odwecie dokonał pirackiego napadu plądrując miasto. Cesarz Czia Tuan zamknął granice w odpowiedzi na taką zuchwałość, co jednak przyniosło Chinom więcej strat niż pożytku.

Nie mogło być inaczej, kiedy zamykając handel cesarz wielu przedsiębiorczych mieszkańców wybrzeża postawił na skraju nędzy – ludzie ratując się przemycali kontrabandę, spekulowali albo zostawali piratami, a możnowładcy z rejonu naturalnie wspierali to wszystko, ratując własne interesy. Jak bardzo blokada była fikcyjna najlepiej świadczy historia Czu Wana, który będąc dowódcą obrony prowincji Fukien w 1547 roku dostał zadanie przeprowadzenia kontroli w sąsiedniej – Czakiang. W tym samym czasie dowiedział się o napadzie flotylli 100 japońskich statków pirackich na porty Ningpo i T’aiczon. Szybko okazało się, że właścicielami statków są chińscy możnowładcy. Informację tą przekazał na cesarski dwór, jednocześnie wydając zakaz wypływania w morze i handlu pod groźbą śmierci. Kiedy wykonał wyrok na kilku spekulantach w wyniku intrygi oskarżony został o samowolne skazywanie ludzi na śmierć, za co został zdegradowany i przeniesiony na inne stanowisko. W 1550 popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść upokorzenia. Po tym doświadczeniu nikt już nie egzekwował formalnie nadal istniejącej blokady.

W 1553 roku, którymś już z rzędu roku grabieży i mordu na wybrzeżach sytuacja jeszcze się pogorszyła za sprawą inwazji kilkuset japońskich okrętów wojennych na prowincje Czekiang i Kiangsu. Pod przykrywką tego najazdu w japońskie stroje poprzebierali się rodzimi rozbójnicy grabiąc i mordując na własną rękę. Wkrótce okazało się, że zaczęli stanowić około 70% wszystkich napastników – ten fakt dobrze oddaje jak wielkie rzesze piratów działały w tym czasie. Walka z nimi trwała do 1565 r.

Piraci tymczasem stali się zuchwali ponad wszelką miarę i wzmocnili się straszliwie. Bazy pirackie pokryły wybrzeże chińskie od Szandungu aż po Guang-dong, dodatkowo stali się tak zuchwali, że wpływając w głąb rzek docierali aż do Nankinu i Antui, urządzając tam w latach 1553-55 wielkie rzezie ludności i grabież na ogromną skalę. Walka z samym tylko rzecznym i śródlądowym piractwem trwała przy użyciu regularnej cesarskiej armii aż do 1570, a piratów morskich nie udało się powstrzymać mimo zaangażowania ogromnych sił i środków, tym bardziej, że właśnie w wieku XVI w ten rejon świata zawędrowali kolejni rozbójnicy – niejednokrotnie okrutniejsi, a prawie zawsze lepiej uzbrojeni od miejscowych – Europejczycy – najpierw Portugalczycy, potem wielu innych.

Założyciel najpotężniejszego pirackiego rodu – Czeng Czeng-kung (1623-1662), zwany również Koxingiem pochodził z rodziny morskich rozbójników, gdzie tradycja rozbojów przekazywana była z ojca na syna, co nie było odosobnionym przypadkiem, gdyż zawód pirata był dość honorowy. Na świat Koxinga przyszedł w Japonii, dziedzicząc po matce krew tego kraju, a po ojcu Ling Czeng-czi – chińską. Jego ojciec zarobiwszy trochę grosza i uzbrojony w pieniądze z posagu zainwestował we własną małą flotę piracką. Inwestycja wkrótce przyniosła krociowe zyski i rozrosła się w największą siłę pływającą u wybrzeży Chin.

Nadarzyła się wtedy świetna okazja aby nobilitować ród. Trwała wtedy zacięta walka między ostatnimi z Mingów, a Mandżurami, którzy zdobyli już większość kraju. Cesarz za wszelką cenę potrzebował posiłków – zaproponował Czengowi godność admirała, na co ten przystał i swoją flotą zatrzymał ekspansję mandżurską. Pirat jednak był ambitny – zaczął domagać się aby cesarz adoptował jego syna nadając mu godność książęcą. Kiedy ten odmówił, Mandżurowie zaprosili Czenga w 1640 r. do Pekinu, proponując mu godność cesarza Chin południowych. Kiedy przybył został pojmany i po torturach stracony.

Koxinga zemścił się straszliwie – bezwarunkowo przystał do Mingów i przez kolejne 20 lat grabił, palił i mordował na całym chińskim wybrzeżu zmuszając ostatecznie Mandżurów do zastosowania taktyki spalonej ziemi. Prawie całe wybrzeże zostało wysiedlone na wiele kilometrów w głąb lądu, jednocześnie z domostw i wszelkich dóbr wszystko zostało zabrane lub zniszczone. Pozbawiony łupów Koxinga zwrócił się w stronę Formozy, dzisiejszego Tajwanu i w sile 600 okrętów przez 10 miesięcy od maja 1661 r. oblegał twierdzę Zelandia, ostatecznie zmuszając holenderską załogę do kapitulacji . Przerywał w ten sposób czterdziestoletni okres kolonizacji wyspy. W rok po zwycięstwie Koxinga zmarł pozostawiając tą olbrzymią siłę swemu synowi Czeng Czingowi. Na nieszczęście dla niego nowa dynastia Ts’ing podjęła bezwzględną walkę z piractwem i w 1689 r. Syn Koxingi padł w boju, kończąc tym samym sukcesy swojego pirackiego rodu. Na dłuższy czas piraci po tej klęsce stracili na znaczeniu, a następne fale piractwa pojawiały się zawsze w momentach niestabilności władzy.

W 1787 Wietnam wyrwał się spod chińskiego panowania – efektem była fala piractwa o bardzo dużej sile, która w 1806 roku zdobyła Tajwan. Kolejny wzrost przyniosła „wojna opiumowa” 1839-42, po której bezwzględną walkę z piractwem ogłosili Anglicy, dotknięci w 1844 r. spektakularnym porwaniem przez piratów angielskiego komisarza portu w Hongkongu z żądaniem astronomicznego okupu 60 tys. USD (w dodatku wraz z żądaniem posłano ucho porwanego). Nasilający się terror miała zwalczyć flota pacyfikacyjna utworzona w 1849 r., która faktycznie odniosła spory sukces. To spowodowało chwilowe powstrzymanie piractwa, aż do kolejnej destabilizacji, kiedy w latach 1850-66 toczyło się powstanie Tajpingów, ale to były już właściwie ostatnie podrygi zorganizowanego piractwa w wieku XIX – szybkie działania gubernatora Hongkongu, MacDonnela, polegające na ekspedycjach zbrojnych, koordynacji działań państw europejskich, zaostrzeniu regulacji antypirackich, rejestracji dżonek, regulacji przepisów żeglugowych oraz zakazaniu posiadania broni na pokładzie doprowadziły do upadku piractwa aż do 1911 roku, kiedy władzę stracił ostatni cesarz. Fala piractwa wtedy powstała został przyhamowana rozrostem potęgi japońskiej marynarki wojennej i obiema wojnami światowymi, gdyż po tradycyjnych akwenach pirackich kręciło się bardzo wiele okrętów wojennych.

W niestabilnym okresie początków wieku XIX żyła i działała jedna z dwóch najsłynniejszych piratek na azjatyckich wodach. Rabowały wtedy eskadry pirackie oznaczające się kolorami – czerwonym, żółtym, zielonym, czarnym, niebieskim i białym. Pani Czing, wyjściowo dowodząca eskadrą czerwoną, szybko dzięki talentom dowódczym i silnej dyscyplinie stała się zwierzchniczką wszystkich flot. O jej potędze najlepiej świadczy fakt, że kilkakrotnie rozgromiła flotę cesarską – w 1808 dwa razy. Na wieść o tym cesarz wysłał w roku następnym admirała Tsuen Mon-sen na czele 100 okrętów by zniszczył piratów. Owszem, zostali rozgromieni, ale zanim jeszcze flota zdążyła powrócić do portu – pani Czing zebrała swoją flotę znowu i okrutnie rozprawiła się z niedawnymi zwycięzcami. Po tej klęsce cesarz dał za wygraną i zmienił taktykę, kusząc piratów obietnicą amnestii i nadań ziemskich. Ostatecznie pierwszy poddał się szef czarnej eskadry (mający 8 tys. ludzi na 160 okrętach uzbrojonych w 500 dział i 5600 sztuk innej broni). Widząc, że dezertera faktycznie spotkała nagroda pani Czing (dziesięciokrotnie potężniejsza!) też zaczęła negocjować poddanie się – ostatecznie otrzymała z rąk cesarskich godność Królewskiego Koniuszego i ziemię. Każdy jej pirat dostał prosię, trochę pieniędzy i baryłkę wina.

Piractwo mórz południowych – rys historyczny

O ile Chińczycy i Japończycy zdecydowanie wiedli prym jeśli chodzi o skalę piractwa azjatyckiego i angażowane środki, o tyle dla rozwoju tej dziedziny aktywności jeszcze lepiej od wód chińskich wybrzeży nadawały się wyspy Azji Południowo-Wschodniej zgrupowane w ramach Archipelagu Malajskiego. Żegluga była tutaj od zarania dziejów jedynym możliwym środkiem komunikacji między izolowanymi społecznościami poszczególnych wysp. Zostały one skolonizowane przez miejscową ludność właśnie dzięki technice przepływania powoli z wyspy na wyspę. To wszystko w połączeniu ze sprzyjającym ukształtowaniem linii brzegowej, dającej dobre schronienie małym łodziom powodowało, że akwen ten zawsze był pełen piratów. Pierwotnie głównymi plemionami parającymi się piractwem byli Malajowie i Dajakowie którzy jednak utracili szybko prymat w momencie wejścia na scenę Holendrów, a potem Anglików.

Pojawienie się mocarstw europejskich i ich ekspansja kawałek po kawałku niszczyła miejscowe organizmy państwowe. Do momentu kiedy w miejscu zniszczonych wchodziła silna ręka Holendrów było dość spokojnie, ale pod koniec wieku XVIII widać już było wyraźny upadek siły tego imperium – efektem była fala piractwa tak silna, że w traktacie angielsko-holenderskim z 1824 postanowiono paragrafem V, że „Ich Wysokości zgadzają się skutecznie współpracować w tępieniu piractwa w swoich posiadłościach. Nie będą zatem dawać schronienia statkom zamieszanym w akcje pirackie i pozwalać na postój lub sprzedaż w swoich portach jednostek zagarniętych przez piratów” .

Jednymi z najniebezpieczniejszych piratów na tych wodach byli Morowie, zwani także Illanami z wyspy Sulu należącej obecnie do Filipin, niedaleko ich włości bytowali także Lapunowie zasiedlający wyspę Mindanao. Obie grupy posługiwały się najczęściej dość prymitywnym wyposażeniem, a ich stosunkowo małe prau nie mogły zagrozić dużym statkom europejskim – dlatego walczyć z nimi zaczęto bardzo późno.

Piraci tego rejonu atakowali głównie w dwóch kierunkach. Pierwszym były Filipiny, gdzie mocno dali się we znaki Hiszpanom. Drugim rejonem działań było Borneo, Sumatra i Cieśnina Malakka. Najwięcej piratów kręciło się na szlaku do Singapuru – prężnego angielskiego ośrodka handlowego. Znaczne pirackie ugrupowanie istniało też na wyspie Carimon, archipelagu Riau-Lingga oraz na wyspach przy południowym końcu Cieśniny Malakka.

Jednym z najbardziej znanych piratów tego czasu był Raga – przez 17 lat władający cieśniną Macassa między Borneo i Celebesem. Wiele mówi o nim samym przydomek – „Książe piratów”. Raga był niezwykle okrutny i nienawidził Europejczyków – w 1813 roku własnoręcznie ściął głowy trzem pojmanym angielskim kapitanom. Stworzył on właściwie pirackie państewko na Celebesie, trzymając tam stałą rezerwę 50-100 prau, gotowych wyjść w morze na jego skinienie. Dodatkowo piraci posiadali wiele posterunków obserwacyjnych sygnalizujących pojawienie się jakiegokolwiek statku na horyzoncie. Raga dawał się mocno we znaki miejscowym europejskim kolonizatorom, czyniąc poważne szkody i zdobywając kilkadziesiąt europejskich statków.

Kolejną potężną twierdzą piracką tego okresu była wyspa Jolo, będąca małym samowładnym sułtanatem, ale na tyle potężnym, że wszystkie statki przewożące towary między Celebesem, Sumatrą i Macao musiały dla bezpieczeństwa własnego mieć specjalny paszport wydany przez sułtana, w dodatku jego posiadaczem mógł być zgodnie z tradycją wyłącznie Chińczyk – co wymuszało konieczność zatrudniania takowych za stosownym uposażeniem. Dodatkowo o potędze tamtejszego sułtanatu świadczy fakt, że kiedy jeden z wysokich urzędników porwał sobie za żonę córkę gubernatora kolonii hiszpańskiej w Iloilo, nie udało się na nim wymusić oddania jej mimo zbrojnej demonstracji hiszpańskich okrętów i gróźb gubernatora Filipin . To porwanie nie było wyjątkowe, gdyż w tym okresie piraci rocznie uprowadzali około 2 tys. ludzi.

W wieku XIX miały miejsce spektakularne akcje zwalczania piractwa na obszarze Archipelagu Malajskiego. Bohaterem pierwszej jest James Brooke – postać niezwykle interesująca. W 1841 roku w zamian za pomoc w stłumieniu powstania został mianowany przez sułtana Brunei radżą Sarawaku na Północnym Kalimantanie, gdzie krwawo rozprawił się z morskimi Dajakami – Ibanami. Wykorzystując miejscowe antagonizmy i talenty dyplomatyczne udało mu się do pomocy pozyskać wielu możnych protektorów w Anglii i wrogie plemiona na samej wyspie. Wojny – prowadzone najpierw przez Jamesa, a potem przez jego siostrzeńca Charlesa trwały aż do 1861 r. Zrobił on to, co do końca nie udało się Jamesowi „Dajakowie zabijali Dajaków pod kierunkiem Anglika” .

Anglicy dla zabezpieczenia żeglowności trasy do Singapuru w odpowiedzi na liczne petycje kupców chińskich i europejskich, grożących nawet wstrzymaniem handlu ze względu na zagrożenie pirackie, wzmocnili siły antypirackie dając w 1832 r. zezwolenie na wyposażenie i uzbrojenie czterech dżonek do zwalczania piractwa, a gdy to okazało się za mało skuteczne w 1835 r. wysłali dodatkowo okręt „Andromacha”, a potem jeszcze dwa inne okręty i kanonierki. Ostatecznie od 1837 r. pływała już w rejonie całkiem silna eskadra, dysponująca nawet jednym parowcem, który nie będąc podatnym na zmienny wiatr, nie dawał szans pirackim dżonkom. Te siły okazały się wystarczające, tym bardziej, że nie ograniczono się do ochrony szlaku, ale zwyczajnie pacyfikowano pirackie gniazda jedno po drugim.
Ze swej strony podobną akcję i stosując podobną technikę – pacyfikacji wysp po kolei – zastosowali w 1866 r. Hiszpanie, właściwie wycinając piractwo w rejonie Filipin. Na czele wyprawy na Mindanao stanął Francesco Pavia, mając pod komendą ochotników z wielu krajów. Boje o wyspę trwały wyjątkowo długo, a piraci uciekali coraz bardziej w głąb – ostatecznie w ostatniej twierdzy, bez szans na dalszą obronę – wszyscy pozostali przy życiu popełnili samobójstwo, na czele z najbardziej znaną piratką tego rejonu, Aro Datoe, która wsławiła się atakami u samych bram Manili.

Te krwawe pacyfikacje na długo ograniczyły ilość pirackich akcji w tym rejonie, tak, że odrodziło się ono dopiero wraz z działalnością przesławnej pani Wong, nie zdołały jednak tak naprawdę nigdy zahamować przestępczego procederu. Krótkie nasilenie aktów piractwa przyniosło dwudziestolecie międzywojenne. Wtedy też dała się już zaobserwować pomysłowość nowych pokoleń i zmiana taktyki. Wiedząc, że otwarte napady są zbyt niebezpieczne piraci działali bardziej konspiracyjnie. Dwie ulubione metody napadów na duże jednostki polegały na wykorzystaniu naiwności „długonosych barbarzyńców”, jak nazywali Europejczyków. Pierwsza polegała na tym, że na statek pasażerski wsiadało kilkunastu piratów, przemycając na pokład broń, która w odpowiednim momencie służyła sterroryzowaniu okrętu. Rozpoczynał się rabunek wszystkiego co wartościowe, a potem piraci szybko odpływali. Drugą metodą było pozorowanie morskiej katastrofy. Mała łódka sygnalizowała awarię, a kiedy podpływała nieświadoma ofiara w celu udzielenia pomocy – piraci szybko wspinali się na pokład i terroryzowali statek . Niewiele na tak pomysłowe napady mogła poradzić nawet utworzona specjalnie do zwalczania piractwa Międzynarodowa Flotylla Kanonierek (International Gunboat Patrol) grupująca pod jednym dowództwem kanonierki brytyjskie, amerykańskie, japońskie i chińskie.

Piracki renesans po drugiej wojnie światowej

Okres II wojny światowej był niezwykle trudny dla piractwa dalekowschodniego, gdyż Japończycy wszelkie akty piractwa karali bezpardonowo zabijając wszystkich złapanych rozbójników. Mimo tego właśnie w czasie wojny zdołała rozwinąć się podstawa przestępczego imperium pani Wong. W roku 1940, zanim jeszcze wybuchła wojna w tym rejonie ze służby państwowej odszedł Wong-Kung-kit, który niewiadomymi drogami (bardzo możliwe, że był japońskim szpiegiem) na służbie u Czang Kai-szeka wszedł w posiadanie całkiem sporego kapitału. Przed szybkim roztrwonieniem fortuny uratowała go świeżo poślubiona małżonka – tancerka, pani Szan. Za jej namową stworzył on małą piracką flotyllę która dzięki dodatkowym zyskom z paserstwa, handlu narkotykami, przemytu broni i szpiegostwa szybko rozrosła się w największą organizację przestępczą rejonu.

W grudniu 1946, kiedy wojna już się zakończyła, chcąc położyć kres działalności niebezpiecznego pirata, zastawiono pułapkę wysyłając trzy cenne dżonki pozornie bez ochrony. Pan Wong dał się złapać w pułapkę, a większość jego kompanów zginęła z rąk piechoty morskiej. Wiedząc co go czeka, zaryzykował ucieczkę w kilka dni po pojmaniu, ale zginął od kul portugalskiej policji w trakcie pościgu.
Okazało się, że spokój trwał tylko kilka miesięcy, tyle ile potrzebne było zaradnej wdowie Wong na przejęcie interesu i uporanie się z konkurencją. Zaczął się terror jakiego ten rejon z rąk piratów dawno nie doświadczył. Pani Wong napadała nie tylko małe dżonki, ale śmiało atakowała duże okręty i statki stojące w portach . Dla zarobku piraci sprzedali nawet wyciągnięte z dna morskiego kable telefoniczne łączące Hongkong z Singapurem. Imperium cały czas się umacniało, a napady stawały się okrutniejsze i bardzo spektakularne . Do listy zainteresowań doszły wymuszenia i ściąganie haraczy za ochronę. Wielu armatorów płaciło za to spore sumy, zwyczajnie świetnie zdając sobie sprawę, że i tak na tym zyskują, a przynajmniej ograniczają straty .

W 1951 roku imperium pani Wong było już tak ogromne, że sam Arystoteles Onassis dawał za jej głowę milion dolarów, a we wszystkich gazetach pojawiło się ogłoszenie bez precedensu do dnia dzisiejszego „Ten, kto dostarczy policji fotografię niejakiej pani Wong, otrzyma 10 tys. funtów nagrody. Natomiast ten, kto dostarczy policji panią Wong żywą lub martwą, będzie mógł sam określić wysokość nagrody, którą władze zobowiązują się wypłacić” !

Mimo takiego zachęcającego ogłoszenia nikt się nie zgłosił, co więcej pani Wong całą dekadę później wywołała kolejną głośną aferę pojawiając się w osobie własnej na przyjęciu u wiceprezydenta Filipin – Emanuela Pelaersa. Pod nazwiskiem Senkaku. Nikt nawet nie śmiał zapytać o zaproszenie damy, która grała w bakarta tak wysokimi stawkami, że sam gospodarz zażartował „pani gra tak wysoko, iż można by pomyśleć, że mamy  do czynienia z panią Wong”, Na co z uśmiechem ta odpowiedziała mu rację. Oczywiście na przyjęciu wszyscy potraktowali to jako ciętą ripostę. Skandal wybuchł dopiero później, gdy po tygodniu wiceprezydent otrzymał niedbale skreślony liścik z Makao „Dziękuje Panu za mile spędzony wieczór. Senkaku – Wong” . Mimo zaangażowania do śledztwa Interpolu i przesłuchania wszystkich gości z przyjęcia, nie udało się nawet ustalić wiarygodnego portretu pamięciowego poszukiwanej od lat kobiety. To co się udało to oszacowanie przybliżonych rocznych dochodów pirackiej królowej które okazały się astronomiczną kwotą 150 mln USD.

Pani Wong ostatecznie znikła z pirackiej sceny w 1963 roku, kiedy po długich wysiłkach policji udało się wreszcie wprowadzić do jej siatki własnego informatora. Nie zdołał on nic powiedzieć, gdyż zgodnie ze starym zwyczajem odcięto mu język i obie ręce, ale pani Wong widocznie uznała, że nie warto dłużej kusić losu. Zwyczajnie zniknęła, nikt więcej już o niej i jej fortunie nie słyszał. Jest to bez wątpienia jedna z większych zagadek kryminalistyki światowej.

Wycofanie się z biznesu pani Wong nie oznaczało bynajmniej kresu piractwa. Jej flota, oceniana na blisko 150 jednostek z szacunkową załogą 3-8 tys. ludzi zwyczajnie poszła na swoje. Od tego czasu zaczęły działać bardzo liczne bandy pirackie – dobrze uzbrojone, świetnie wyposażone i często wyspecjalizowane w jednym stylu działalności. Jak na razie nic nie wskazuje na to, by miały one jakiegoś jednego lub kilku przywódców. Większość z nich działa na własną rękę, kontrolując niezbyt duże terytorium, ale ich powiązania wzajemne i czarnorynkowe są bardzo szerokie.
 


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.