Parlament rosyjski poddał pod głosowanie ustawę o przyznaniu Osetii Południowej oraz Abchazji statusu niepodległych państw. Odpowiedź Zachodu, rozumianego jako grupa państw geopolitycznie konkurujących z Rosją o światowe wpływy, była w tym przypadku dość wyrazista: takie działanie stoi w sprzeczności z prawem międzynarodowym. Niektórzy komentatorzy konfliktu gruzińsko-rosyjskiego stwierdzili, że Rosja gra mocarstwom zachodnim na nosie. Słusznie, bo jak się okazuje, niewielką skuteczność miały groźby prezydenta Busha wykluczenia Rosji z państw G-8, stanowcza reakcja NATO, pielgrzymki polityków do Tblisi – za to jeszcze bardziej zaogniły stosunki na linii Zachód-Moskwa, zwiększyły skalę izolacji Rosji. I, co istotne, postawa Zachodu zachęciła władze Kremla do kolejnych, stanowczych działań.
Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, należy podkreślić nieskuteczność działań polityków zachodnich. Dotyczy to głównego zainteresowanego, czyli Europy, kontynentu wciąż anarchicznego, borykającego się z problemami natury politycznej, jak utrzymanie w miarę jednoznacznego stanowiska w sprawach międzynarodowych. Klęska Traktatu Reformującego pokazała, jak długa i trudna droga czeka Unię przed osiągnięciem formy, która gwarantowałaby możliwość silnego i skutecznego ingerowania poza granice wspólnoty. Tymczasem nie można uznać za sukces mediatorstwa Sarkozy’ego, którego wynik – uznanie przez Rosję niepodległości Osetii i Abchazji, wbrew punktowi porozumienia, zgodnie z którym należało prowadzić rozmowy na temat przyszłości politycznej gruzińskich autonomii – pokazał, ile głos Europy jest dziś warty.
Niektórzy odwracają sytuację – według nich to Gruzja jest „agresorem”, jako że Saakaszwili interweniował zbrojnie w Abchazji i Osetii Południowej. Dużo ważniejszą jednak kwestią od genezy konfliktu, jest bilans wydarzeń na Kaukazie. A ten jest jednoznaczny: Rosja jest wielkim graczem na arenie międzynarodowej, a jej imperialne oblicze rzuca cienie na cały Zachód. Gdy wojska rosyjskie obwarowały Gori i szykowały szturm na Tblisi, reakcja Unii i USA ograniczyła się do „ostrzeżeń”. Efektem blokady przez Rosję gruzińskiego miasta portowego Poti, było wysłanie VI floty amerykańskiej na wody Morza Czarnego. Blokada nie została jednak przełamana. Jaka była odpowiedź USA? Kolejne „groźby”, kolejne oświadczenia. W efekcie Rosja stworzyła sobie pole do dalszych poczynań na nosie zagubionej Unii Europejskiej.
O CO GRAJĄ IMPERIA?
W post-sowieckiej polityce międzynarodowej, w relacjach na linii Zachód-Moskwa, przez długi czas panował geopolityczny zastój. Z dniem upadku bloku związku państw radzieckich, dwaj główni gracze – USA i Rosja – przerwali swoją rozgrywkę, zostawiając na szachownicy pionki. Pionki przez lata przykrył kurz, ale one nie zmieniły swoich pozycji. „Krótką przerwę” poświęcono na budowanie nowych stosunków z Europą (wpływ USA na państwa post-sowieckie oraz reorganizacja polityczna Rosji), nie mogła ona jednak trwać w nieskończoność. Kiedy zbudowano skuteczne „kanały wpływu” (Niemcy, Polska, zachodnia Ukraina, wschodnia Ukraina, Białoruś), nadszedł czas, by posunąć się krok do przodu, by realizować imperialną strategię. USA i Rosja zasiadły z powrotem do gry.
Zwracam uwagę na Stany Zjednoczone i Rosję, a nie Gruzję, ponieważ to właśnie między nimi toczy się spór o Tblisi. W swoich rachunkach, imperia biorą pod uwagę słabość Europy, dla obu jest ona instrumentem do realizacji geopolitycznych celów: Rosja rozgrywa Europę na płaszczyźnie energetyki, USA dekomponuje proces scaleniowy Unii szukając wpływu we wschodnich prowincjach europejskiej wspólnoty.
Dlaczego gruzińska sprawa jest tak ważna? Dlaczego niedawno powołano specjalną komisję na rzecz szybkiego wchłonięcia Gruzji przez NATO? Jednym z powodów, może nawet głównym, jest wpływ USA na wschodzie i jego wola globalnej dominacji w roli strażnika pokoju. Skutecznym ruchem w tym kierunku jest konstrukcja systemu obrony rakietowej Missile Defense, która według początkowych założeń ma się zakończyć w 2032 roku. Już pierwsze decyzje świadczące o prowadzeniu takiego procesu budzą w Rosji „imperialnego agresora”. Tarcza antyrakietowa – zamknięcie wpływów geopolitycznych Rosji na wschodniej granicy Unii. Plan budowy systemu obrony rakietowej dla państw sojuszu północno-atlantyckiego uwzględnia dalszą „ekspansję” na wschód. Wśród sojuszników, Stany Zjednoczone dostrzegają Turcję, która ma zostać uzbrojona w stosunkowo niedługim czasie w tarczę antyrakietową podobną do tej, którą ma otrzymać Polska. Missile Defense uwzględnia też pozyskanie sojusznika, który zamykałby wpływ geopolityczny Rosji na południu. Gruzję – gdzie przewidywano budowę radaru (a la Czechy) do 2011 roku. Czy jest kwestią przypadku, że państwo gruzińskie, tak wewnętrznie niespójne „narodowościowo” (przypomnę, że Rosjanie rozdawali Osetyjczykom rosyjskie dowody osobiste, tworząc tym samym fikcyjną grupę narodowościową w niepodległym państwie), państwo o wciąż niejasnym statusie międzynarodowym, miało zostać przekształcone w „Izrael Kaukazu”?
Nie, gdy popatrzymy na Gruzję przez pryzmat energetyki. Zabudowanie wojskowe Gruzji przez Stany Zjednoczone oznaczałoby dodatkowe wzmocnienie geopolityczne USA. Rosja miałaby wówczas ograniczone pole manewru w przypadku posunięć imperialnych Zachodu. Poza tym, Gruzja stanowi alternatywę dla rosyjskiego eksportu ropy i gazu (mająca powstać sieć Baku – Tblisi – Ceyhan) – jak wiadomo, głównego elementu potęgi Rosji. Administracja Busha, który jako republikanin chce kształtować amerykańskie imperium na Wschodzie, widzi w Saakawszwilim sojusznika. Potencjalne zamknięcie Europy na Rosję (lub duże ograniczenie transportu energii przez władze Rosji), wzmacniałoby status międzynarodowy USA, dodawało skrzydeł Europie, a osłabiało Moskwę. A przecież USA o niczym innym od ponad 60 lat nie marzy.
JAK KOŃCZY SIĘ WOJNA W GRUZJI?
Obserwując sytuację w Gruzji, można dojść do wniosku, że plany administracji prezydenta Busha zapewnienia Stanom Zjednoczonym instrumentu politycznego na Kaukazie z każdym dniem coraz bardziej się oddalają. Jeśli wybory prezydenckie (już za parę miesięcy) wygra obóz demokratyczny, z Obamą na czele, istnieje duże prawdopodobieństwo, że w polityce zagranicznej USA nastąpi czas zastoju dla stanowczej obrony suwerenności Gruzji. To z kolei umożliwia działanie Rosji na Kaukazie – nikt się chyba nie spodziewa ostrej polityki rozczłonkowanej Europy, która jest uzależniona od wschodniego mocarstwa dostawami energii.
Pozostaje pytanie, dlaczego Saakaszwili, jako wierny sojusznik Busha, postanowił interweniować zbrojnie w Osetii Południowej i Abchazji? Kalkulując, porównując układy sił, liczył być może na wsparcie Zachodu – zdecydowane wkroczenie Stanów Zjednoczonych i zgaszenie rosyjskich chęci rozbicia Gruzji. Jeśli tak, to się przeliczył. A gdyby tak założyć, że działanie Saakaszwilego było od początku efektem prowokacji agentury rosyjskiej? Czy wówczas Rosja, ingerując w politykę Gruzji jako „obrońca pokoju”, byłaby zdolna zatrzymać ekspansję amerykańskiego imperium, zabezpieczając jednocześnie sobie układ sił na polu energetyki?
Niezależnie od trafności tego założenia, jedno wydaje się być pewne: wszystko wskazuje, że ten nierozstrzygnięty jeszcze spór o Gruzję wygrała Rosja.
http://wojcicki.wordpress.com
|