Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Kraj / Polska w Europie i na świecie / Dwa oblicza jedności               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
11-07-2008

  PiS nie obroni prezydenta?

12-04-2012

 

16-12-2011

 

09-06-2011

  Sejm o polskich drogach

28-04-2011

 

07-08-2010

 

01-06-2010

 

+ zobacz więcej

Dwa oblicza jedności 

01-09-2008

  Autor: Łukasz Hnatkowski

Zaryzykuję stwierdzenie, że niejeden Polak, gdy tylko usłyszałby frazę „kultura w polskim Sejmie”, opatrzyłby ją pokaźnym znakiem zapytania. Wyjaśnienia nie trzeba daleko szukać, często ono samo stanowi główny składnik relacji politycznych.

 

 

Przyzwyczailiśmy się już do batalii parlamentarnych, toczonych głównie na gruncie prawicy. Lewica nie doświadcza takich herosów jak poseł Kurski, poseł Cymański czy sam prezes Kaczyński. Brak jej też konkurentów PiS-u – odwiecznego wicemarszałka Niesiołowskiego czy relatywnie niedawno wyciągniętego przed szereg posła Palikota. Postacie te (i wiele innych) pozostaną na długo w polskiej pamięci. Trudno będzie zapomnieć o wystąpieniach b. premiera Kaczyńskiego i konferencjach posła Palikota. Tutaj trzeba oddać pokłon za niezwykłą umiejętność przyciągania uwagi szarego obywatela. Wspomniani: Jacek Kurski, Tadeusz Cymański i Stefan Niesiołowski też swego czasu zbierali głośne owacje z okazji swych słów i czynów. O ile wypada zauważyć, że dwóch pierwszych panów ostatnio rzadziej widujemy w mediach, tak temu ostatniemu niełatwo zapomnieć lipcowe posiedzenie komisji regulaminowej, które szerokim echem odbiło się po kraju. Dociekliwi byli w stanie dostrzec pewną różnicę zdań wśród jej uczestników, inni mieli pewne wątpliwości, co do poprawności jej przebiegu. Innym ciekawym wydarzeniem tego roku, budzącym nie mniej emocji, były nagłaśniane relacje pomiędzy Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim a Ministrem SZ Radosławem Sikorskim. Obie figury, ostatnimi czasy dość często goszczące na scenie politycznej, miały zapewne niewątpliwą przyjemność odbyć nagrywaną konwersację, w której padały tak ubogie w litery słowa jak „ego” czy też niedawno użyte również przez posła Palikota (co wzbudziło pewną sensację) - „cham”. Ta sprawa była o tyle bogatsza w szczegóły, że padały insynuacje o toczenie się sporów zarówno na płaszczyźnie osobistej, jak i zawodowo-politycznej. Chodziły słuchy, że panowie nie darzą się szczególną sympatią, co dostrzegano w innych sporach – akredytacja ambasadorów czy tarcza antyrakietowa, żeby nie wspominać o mniej godnych zapamiętania detalach. Prawdy się raczej nie dowiemy.

Spory takie, niezależnie od poziomu, na jakim się toczą – czy jest to minister-prezydent, poseł-poseł, przewodniczący-członek posiedzenia/komisji – wywierają szereg niekorzystnych skutków. O ile do wybaczenia jest używanie zwrotów kolokwialnych, czasem nieskładne formułowanie zdań lub artykułowanie niezrozumiałych zwrotów przed kamerą, to niepożądane są wyrażenia „powszechnie uważane za wulgarne”. Istotą tego nie jest wymierzanie kar za takie, a nie inne wyrazy, lecz powstrzymywanie się od nich. Inną kwestią jest, że doświadczenie w tym zakresie polski parlament ma, mógłby na potrzebny własne stworzyć w swoim zakresie czarną listę słów, żeby później pół Polski nie wysłuchiwało dywagacji, czy słowo „cham” jest słowem wulgarnym, obraźliwym, nieeleganckim, mało delikatnym czy też zwykłym określeniem. Chociaż nawet takie rozumienie nie powinno być akceptowalne, gdyż od przedstawicieli Narodu oczekuje się czegoś więcej niż zachowania mieszczącego się w granicach normy. Każdy z nas jest człowiekiem, jednak wybitni specjaliści twierdzą, że nikomu nie zaszkodziło więcej pokory, szacunku dla rówieśników i osób starszych, nadmiar taktu czy szczypta kultury. Przykrością jest posądzanie parlamentu, w którym nikt nie odbiera sobie głosu, każdy ma swoją kolej, nikt się nie przekrzykuje, nie ma miejsca na wyłączanie mikrofonów – o bycie utopią. Założeniem wyborów jest dokonanie selekcji, osadzenie w Sejmie i Senacie najlepszych z nas. Wzoru. Nie można jednak posądzać znanych nam dobrze z mediów twarzy o działanie socjalizacyjne, można jednak oczekiwać dążenia, nawet powolnego, w kierunku – wiem, jak to brzmi – ideału. Powinno to leżeć w interesie każdego polityka, ponieważ jego działalność stanowi jego wizytówkę, a kadencje nie trwają wiecznie. Niektórzy posłowie, których zachowania społeczeństwo ma nieraz dosyć, ratują się tym, że stoją wysoko w partyjnej hierarchii, przez co praktycznie niemożliwością jest dla nich zostanie niewybranym. Słabsze jednostki bez silnego wsparcia stronnictwa nieczęsto zatem pokazują bardziej agresywną część swojego charakteru. Paradoksem jest jednak to, że niekiedy ostre wypowiedzi polityków stanowią chwyt marketingowy, przysparzający popularności. Dzisiejsze potyczki polityczne znajdują pewne odbicie w starożytnej potrzebie igrzysk – potrzebie pokazu siły, przemocy i pojedynku, choć jest to dość naciągana teza. Nieliczni znajdują złoty środek; wiadomo bowiem, że obie skrajności są złe. Ułatwione zadanie mają mistrzowie ciętego języka, szczególnie w dzisiejszej dobie przerostu formy nad treścią. A tacy znajdą się w każdym ugrupowaniu. Sprawia to jednocześnie, że niemożliwe jest zgromadzenie w Sejmie ludzi o podobnym poziomie kultury i skłonności do niekonfliktowych porozumień. Zawsze głównym kryterium nieuniknionych podziałów będą – co oczywiste – różnice ideologiczne, stanowiące granice pomiędzy partiami.

Można szukać usprawiedliwienia w historii – sejm I Rzeczpospolitej też nie był Akademią Wzajemnego Zrozumienia. Chociaż trzeba dostrzec, że w trzeciej generacji RP nie doświadczono zdrady stanu. Małe, a cieszy.

Parlamentarzyści, nawet jeśli nie uważają awantur wykraczających poza kanony kulturalnej dysputy za obrazę państwa, godła, flagi, Narodu czy też po prostu społeczeństwa, mogliby zadbać o własny wizerunek. Czy naprawdę nikomu nie przyszło przez myśl porównanie sejmu z chlewem?

Trywialnym następstwem stosowania wyzwisk, Brzydkich-Wyrazów-O-Których-Mówiliśmy, oszczerstw publicznych, są późniejsze wyprawy do sądów, przeważnie znajomych z odrębnych partii. Mimo to ciężko przypisywać tym wycieczkom funkcję integracyjną. Mają one jednak dwa negatywne skutki, które warto podkreślić, chociażby z tej racji, że obydwa odbijają się na całym społeczeństwie. Bezpośrednio wiąże się to z zajmowaniem sal rozpraw. Niepotrzebne procesy, których można było uniknąć, spowalniają wymiar sprawiedliwości. Oczywiście, relatywnie parlamentarzystów jest mało w stosunku do reszty kraju, więc skutek powinien być słabo odczuwalny, nie wolno jednak zapominać, że podobne relacje zachodzą w na niższych szczeblach służby publicznej.

Wynika z tego kolejna sprawa – marnowanie publicznych pieniędzy, które można by przeznaczyć na inne szczytne cele, np. budowę dróg. Co prawda odszkodowania części przeznacza się czasem na cele charytatywne, co nie powinno zostać niezauważone, ale pamiętać trzeba, że sądów jeszcze nie sprywatyzowano, opłacane są więc z państwowej kiesy (minus koszta procesowe).

Kolejną dotkliwą konsekwencją jest fakt, że takie procesy niosą za sobą wysokie koszta w postaci najcenniejszego surowca – czasu. Rozprawy, przygotowywanie się do nich, a także dyskusje okołoprocesowe – w tym czasie można by przygotować dostrzegalną liczbę projektów ustaw. Co prawda, polskie prawo cierpi na nadmiar zbędnych przepisów, ale jest też kilka luk, które powinno się czym prędzej załatać.

W mojej opinii największą szkodę jednak powyżej opisane zjawisko wyrządza polskiej dyplomacji. Bałagan polityczny ośmiesza nasz kraj na Zachodzie, ukazując nas jako kraj niestabilny i nieprzewidywalny. Powinniśmy uchodzić za kraj racjonalny i obliczalny, ale przede wszystkim takim krajem musimy być. Problem w tym, że niektórzy żyją jeszcze nieświadomie w atmosferze Polski garnącej się, by przynależeć do Świata Zachodu, podczas gdy jesteśmy członkiem ONZ, NATO i UE. Czy potrzeba większych dowodów? Św.p. prof. Bronisław Geremek stwierdził, że Polska już jest na Zachodzie, choć Polacy nie zdają sobie z tego sprawy. Jesteśmy równi innym państwom i jeśli chcemy utrzymywać współpracę, przede wszystkim europejską, nasz głos powinien być wewnętrznie spójny

Solidna współpraca i porozumienie międzynarodowe, szczególnie w zakresie Unii Europejskiej, istotne jest w dniu dzisiejszym, biorąc pod uwagę konflikt na Kaukazie. Relacje Polski z Rosją są szczególne. Pomijając aspekt członkostwa Polski we wspólnotach międzynarodowych sprzeciwiających się interwencji Federacji na terenie Abchazji i Osetii Południowej, wziąć pod uwagę trzeba sąsiedztwo z Rosją i napięte relacje ze względu niedawnego podpisania umowy ws. tarczy antyrakietowej. Obie sprawy dają nam do myślenia. Powinno nam tym bardziej zależeć na zażegnaniu - śmiesznych z tego punktu widzenia - sporów wewnętrznych, by za priorytet uznać dobro państwa, które w tej sytuacji najlepiej jest zabezpieczyć poprzez ściślejszą integrację w ramach UE i ONZ, a w szczególności NATO. Z jednej strony cały świat dostrzegł, że Rosja nie uznaje suwerenności niepodległych państw i nie obawia się zastosowania najbardziej drastycznych środków. Rosja, jak powiedział Bernard Kouchner, szef francuskiej dyplomacji, „działa poza prawem międzynarodowym”, co jednoznacznie wskazuje, że wszelkie konwencje czy traktaty pokojowe mogą zostać podobnie zignorowane. I tutaj ukazuje się drugi aspekt sprawy: nie rosyjsko-natowski, lecz rosyjsko-polski. Tarcza antyrakietowa. Nie od dziś znamy stosunek Rosji do tarczy, która podobno ma zagrażać bezpieczeństwu Federacji Rosyjskiej. Nie był zaskoczeniem negatywny ton odpowiedzi Kremla na podpisanie umowy, ani zapowiedź prezydenta Miedwiediewa pogorszenia stosunków i wzrostu napięcia. Poruszenie w mediach wzbudziło inne stwierdzenie rosyjskiego prezydenta: „Będziemy musieli na nie jakoś zareagować, zareagować rzecz jasna metodą militarną”. Zostało to odebrane na świecie, a szczególnie w Polsce, niedwuznacznie. Dmitrij Miedwiediew dorzucił tylko drwa do ognia obaw przed nową zimną wojną czy III wojną światową, od których aż huczą media.

Wiadomo, że scenariusz taki jest mało optymistyczny. Zachód nie dąży do jego zrealizowania, Moskwa uważa, że do niczego takiego nie dojdzie. Nie wiadomo na ile należy łączyć tę sprawę z interwencjonizmem Federacji w sprawy niepodległościowe na Kaukazie. Domyślać się można, że w tym zakresie najbliższymi celami Rosji będą raczej kraje w rejonie Mołdawii czy Ukrainy. Polska ma rzekomo stanowić innego rodzaju oponenta. Oponenta, nie ofiarę. Czyżby? Rosja ma bombę atomową, a my nie. Ich czołgi nieraz krążyły po Polsce, a my ostatnio Moskwę próbowaliśmy zdobyć z Napoleonem. To raczej Rosja zdaje się mieć przewagę. Co z tego, że mamy sojuszników na całym Zachodzie, kiedy już coś w Warszawie wybuchnie? Trzeba tu przyznać rację premierowi Tuskowi: niepotrzebna nam pomoc, kiedy już jesteśmy martwi. A wiadomo, że obydwa narody, naszego nie wykluczając, są porywcze.

To bardzo czarny scenariusz. Najprawdopodobniej się nie ziści, jednak warto go rozpatrzeć i mieć na uwadze. Groteską by było bardziej dosadne zrozumienie „jednoczenia się” i zakładanie jakichkolwiek stowarzyszeń na rzecz pokoju. Wystarczy problem dostrzec i o nim pamiętać. Pocieszać się można ostatnią wypowiedzią rosyjskiego ambasadora w Polsce, Władimira Grinina, który stwierdził, że Rosja Polsce nie grozi i nie powinniśmy się niczego obwiać ze strony Kremla. Optymistyczna jest też sytuacja wewnętrzna Rosji – mimo mocarstwowości niezbyt silna gospodarka. Oczywiście jest ona potęgą energetyczną, co ma też swoje plusy – Kreml potrzebuje rynku zbytu na swój gaz i ropę, które „bez odbiorcy pozostają bezwartościowym dobrem natury”, co celnie zauważył b. ambasador Polski w Rosji, Stanisław Ciosek. Poza tym w ewentualnej konfrontacji Rosja miałaby przeciwko sobie całą Europę Zachodnią i Amerykę Północną, wynik jest zatem przesądzony. W opinii tej utwierdził nas ostatnio szef MSZ Radosław Sikorski w wywiadzie z „Dziennikiem”: „Jako Europa jesteśmy dziesięć razy bogatsi od Rosji, a ze Stanami Zjednoczonymi dwadzieścia razy”. Reasumując można stwierdzić, że możemy czuć się bezpiecznie. Tezę tę jednak obala doniesienie agencji AFP o czwartkowym, przeprowadzonym przez Rosję zakończonym sukcesem teście pocisku Topol RS-12M – międzykontynentalnego pocisku balistycznego, którego celem jest przełamanie tarczy antyrakietowej. Całe szczęście – tym samym Rosja obaliła wszystkie swoje argumenty o ewentualnym zagrożeniu ze strony tarczy.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę
  Wasze komentarze
 

 

(~ajax, 02-09-2008 18:21)

Opis:


Brak odpowiedzi na ten komentarz
+ powrót + odpowiedz
 

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl