Nic dziwnego. Efektów wielkich autostradowych planów nie widać, modernizacja kolei przeciąga się, a i lotniska, na które ostatnio przeznaczono okrągły miliard złotych, nie grzeszą urodą i komfortem. UEFA przyznając nam prawo do organizacji imprezy podjęła decyzję ryzykowną i niezwykle kruchą. Wybudowanie od podstaw sieci dróg szybkiego ruchu, umożliwiających błyskawiczne przemieszczanie się między miastami-gospodarzami, nie należy - delikatnie mówiąc - do rzeczy łatwych. Fatalna kondycja polskich kolei, które likwidują swoje kursy do niezbędnego minimum, również nie napawa nadzieją. Dodatkowo firmy tanich linii lotniczych, konsekwentnie wypierających innych graczy z rynku lotniczego, nie zapewnią wygody gościom z zachodniej Europy.
Podczas zeszłomiesięcznej wizyty pytano również o postępy w modernizacji dróg w centrach miast, gdzie miałyby się odbywać mecze. Głównym kryterium oceny był fakt, że blisko 80% przyjezdnych, byliby to goście z zagranicy. Korki, które zobaczyli, chyba dolały oliwy do ognia.
Mimo że ta sytuacja nie jest w stanie w jakikolwiek sposób zagrozić naszej organizacji Euro 2012 (decydujący wpływ mają postępy w budowie hoteli i stadionów), to jednak sytuacja w oczach UEFA pozostawia wiele do życzenia. Inwestując w naszą infrastrukturę sportową, Komitetowi Wykonawczemu zależało na pokazaniu reszcie Europy jak niewiele trzeba, aby wyrównać poziom zza byłej „żelaznej kurtyny”. Nasz sukces byłby ich sukcesem, co zapewne Michel Platini skrupulatnie wykorzystałby w przyszłych wyborach na szefa UEFA (a być może i prezydenta FIFA!). I chyba tą zasadą kierują się komisarze, wystawiając Polakom tak fatalną ocenę za infrastrukturę komunikacyjną.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze zapowiedzi polskich przedstawicieli, autostrad miało być wybudowanych grubo ponad 1000 km. W tym tempie nie zrealizujemy jednak nawet połowy scenariusza. I trochę wstyd będzie widzieć zdegustowanie na twarzach zachodnich kibiców, którzy podczas meczów nie będą przejmować się wynikiem, tylko perspektywą powrotu.