Rządy szukają rozwiązań, które zapewniłyby normalizację status quo, zważywszy jednak na to, że mamy do czynienia z problemem globalnym, nie jest to tak proste. Z pewnością gospodarki narodowe nie mogą zamykać swoich granic, koncentrując się wyłącznie na problemach krajowych - scenariusz ów miał już miejsce i prowadził do wydłużenia negatywnych efektów.
Obecnie Panuje tendencja do zapychania rodzimych rynków pieniędzmi pochodzącymi z zasobów państwa, co przypomina to teorię Keynesa, która to zakładała:
-
Zwiększenie progresji opodatkowania wysokich dochodów przy jednoczesnym wzroście świadczeń społecznych na rzecz grup biedniejszych.
-
Preferencje dla działalności inwestycyjnej - obniżenie stopy podatkowej od zysków przeznaczonych na inwestycje - mechanizm bezpośredniej zachęty do inwestowania.
-
Odpowiednia manipulacja wielkością globalnych wydatków rządowych – np. na inwestycje i roboty publiczne.
Wg Keynesa, deficyt budżetowy nie stanowi problemu w okresie kryzysu. W okresie dekoniunktury państwo ma podejmować działania mające na celu zwiększenie zasobów pieniądza w społeczeństwie, co też obecnie możemy obserwować w gospodarce USA.
Odmienne zdanie ma w tej kwestii prof. Leszek Balcerowicz, który w artykule dla Financial Times przekonuje, że:
„...przyjęto założenie, że bodziec fiskalny automatycznie ożywi wydatki w sektorze prywatnym. Przekonanie to kontrastuje jednak z danymi, które pokazują, że nie ma pewności, jak duży musiałby być to pakiet i jaka powinna być jego natura, by spowodować wzrost wydatków.”
Czas spojrzeć wstecz i wytknąć błędy poprzednikom - ostanie lata przypominały czasy przed wyborem Margaret Thatcher w 1979 roku, która stłumiła protesty i pozwoliła upaść deficytowym branżom, do tego zaś momentu spokojnie przyglądano się upadkowi przemysłu, czyż nie podobna sytuacja panuje w Polsce (np. przemysł stoczniowy)?
Dziś Polska staje w obliczu kryzysu, kurs złotego traci, indeksy WIG i WIG20 swym zmiennym zachowaniem nie zachęcają inwestorów do zakupów. Pojawiła się również informacja o spadku eksportu o 1% (przy 20% wzroście we wrześniu). Pierwsze symptomy kryzysu pojawiają się na rynkach finansowych, a także w bankach, które zaostrzyły politykę kredytową. Kredyty gospodarstw domowych wyniosły 352.275,6 mln zł, co oznacza wzrost tylko o 0,7%(!) w ciągu miesiąca. W ciągu roku kredyty wzrosły o 38%. Szybciej rosły depozyty. Ich wartość ogółem wrosła o 2,3% w ujęciu miesięcznym i o 19,5% licząc rok do roku.
Obecna sytuacja skłania nas do obserwacji ruchów na rynku, bo choć nie jest to kryzys na miarę lat trzydziestych, to na pewno największy po II wojnie światowej, z tego też powodu rządy krajów o rozwiniętej gospodarce i systemie finansowym muszą łączyć siły i przeciwdziałać skutkom kryzysu i następstwom złej polityki „łatwego pieniądza”.