Świat po tygodniu: Siedem zamiast jednego

19-03-2006

Autor: Jarosław Błaszczak

Jeszcze 15 lat temu było tam tylko jedno państwo - Jugosławia. Dziś jest ich pięć, a w ciągu najbliższego roku ta liczba może powiększyć się do siedmiu. Do niepodległości szykują bowiem się Czarnogórcy i Kosowarzy. Jednak ktoś, kto pomyślałby, że kolejny podział rozwiąże odwieczne problemy Bałkanów, byłby w głębokim błędzie. Tradycyjnie najbardziej niestabilny region Europy pozostanie takim jeszcze długo.


Jugosławia z czasów zimnej wojny funkcjonuje dziś wśród specjalistów od polityki międzynarodowej jako podręcznikowy przykład federacji kilku narodów, które bardzo nie chciały być razem, a ich jedność była gwarantowana jedynie przez charyzmatycznego przywódcę i jego rządy twardej ręki. Taką rolę odgrywał na zachodnich Bałkanach marszałek Josip Broz Tito. Jego śmierć i upadek komunizmu uwolniły tłumione dotąd nacjonalizmy, które szybko wzięły górę. Po prawie pięćdzięsieciu latach względnego spokoju,  w Europie znów rozgorzała okrutna wojna, a właściwie cała ich seria.

Ukształtowała się nowa mapa regionu. Na północnym krańcu dawnego państwa powstała zamożna i prozachodnia Słowenia, dziś już członek Unii Europejskiej i NATO. Dalej leży Chorwacja, w ogromnych bólach rozliczająca się ze swoją trudną najnowszą historią, ale zdeterminowana, by iść w ślady mniejszego sąsiada. Centrum "starej" Jugosławii podpisuje się dziś w atlasach jako Bośnię i Hercegowinę, chociaż nazywanie jej suwerennym i sprawnie funkcjonującym państwem byłoby sporą przesadą. To tak naprawdę powtórka dobrze znanego układu, tylko w  mniejszej skali. Dawni wojenni wrogowie, Chorwaci i Muzułmanie po jednej stronie i Serbowie po drugiej, utworzyli swoje państewka, które Zachód zmusza do pozostawania w bardzo luźnej federacji, ale nikt nie wie, ile lat (miesięcy? tygodni?) przetrwałaby ona bez wsparcia unijnych wojsk i ONZ-owskiej administracji. Wreszcie na południowym krańcu rozciąga się Macedonia - państwo małe, biedne, skonfliktowane z sąsiadami i wewnętrznie niejednolite.

Dwie ostatnie dawne jugosłowiańskie republiki, Serbia i Czarnogóra, utworzyły państwo zwane początkowo "nową Jugosławią". To ona pozostawała władztwem Slobodana Miloszevicia aż do jego obalenia w 2000 roku. Gdy miejsce "Slobo" zajęła opozycja, okazało się, że po obu stronach, serbskiej i czarnogórskiej, trzon sił demokratycznych stanowią narodowcy. Zaczęło się trwające do dziś stopniowe oddalanie się od siebie obu części państwa. Ostatecznym wotum nieufności wobec idei wspólnoty było przyjęcie przez Czarnogórców osobnej waluty - marki niemieckiej, zastąpionej potem przez euro. Serbowie starali się wyjść na przeciw oczekiwaniom swoich partnerów i zgodzili się na znacznie luźniejszą federacją pod nową, bardziej równorzędną nazwą. Mimo tego w maju tego roku w Czarnogórze odbędzie się referendum w sprawie całkowitej niepodległości. Wynik nie jest zupełnie przesądzony, bo czarnogórska lewica, ciesząca się stosunkowo dużym poparciem, jest za pozostaniem w federacji. Tym niemniej istnieje duże prawdopodobieństwo, że obozowi niepodległościowemu uda się uzyskać wymagane 55% głosów.

Zanim zmarły przed tygodniem satrapa pożegnał się z władzą, zdążył jeszcze doprowadzić do wyniszczającej wojny o Kosowo. Wielu znakomitych ekspertów twierdzi dzisiaj, że prowadzone przez niego prześladowania kosowskich Albańczyków były dla Zachodu tylko pretekstem, aby ukarać człowieka uważanego powszechnie za głównego winowajcę całej dekady bałkańskich wojen. Pomijając wielkie szkody dla serbskiej gospodarki i dumy narodowej, akcja NATO doprowadziło do faktycznego oddzielenia Kosowa od Serbii. Przez ostatnich 7 lat zarząd sprawował tam ONZ, wspierany przez działającą pod auspicjami Paktu Północnoatlantyckiego misję wojskową KFOR. Ale prowizorka nie może trwać wiecznie.  W listopadzie 2005 w Londynie rozpoczęły się wielostronne negocjacje w sprawie ostatecznego statusu Kosowa. Obecnie wkraczają w decydującą fazę i coraz więcej wypowiedzi najważniejszych aktorów wskazuje jednoznacznie, jaki będzie efekt - Kosowo uzyska niepodległość.

Uważam, że pod żadnym pozorem nie wolno wymieniać kwestii ewentualnej niepodległości Czarnogóry i Kosowa jednym tchem. Te dwa przypadki należy rozpatrywać zupełnie osobno, inne są bowiem towarzyszące im uwarunkowania, a przede wszystkim skrajnie różne mogą być konsekwencje tych zmian.

Czarnogóra posiada tradycję państwowości sięgającą Średniowiecza. Nie ma cienia wątpliwości, że Czarnogórcy są osobnym narodem, a ich kraj był jedną z sześciu jugosłowiańskich republik na dokładnie takich samach prawach jak państwa niepodległe już od kilkunastu lat, jak choćby Słowenia czy Macedonia. Ogłoszenie jego niepodległości będzie naturalnym dopełnieniem procesu rozpadu Titowskiej Jugosławii, dokończeniem czegoś, co wszyscy już dawno w pełni zaakceptowali. Oczywiście, Serbowie, jako naród dominujący w "starej" i "nowej" Jugosławii, poczują żal czy wręcz złość, że oto odchodzi od nich kolejny element minionej świetności, ale nie powinno to wywołać żadnych poważniejszych problemów. Także w warstwie gospodarczej nowe państwo ma szansę szybko stanąć na nogi, przede wszystkim za sprawą bardzo prężnej i korzystającej z fantastycznych warunków naturalnych branży turystycznej.

Znacznie mnie entuzjastycznie nastawiony jestem do pomysłu przyznania pełnej niepodległości Kosowu. Współczucie, które wzbudzali w czasie NATO-wskiej intwerwencji prześladowani Albańczycy, szybko osłabło. Z kilku powodów. Po pierwsze, uzyskawszy faktyczną niezależność na kawałku własnej ziemi, Albańczycy nie chcą tolerować na niej jakichkolwiek obcych. Z miesiąca na miesiąc spada liczebność kosowskich Serbów, którzy masową uciekają na północ. Wojska międzynarodowe zaostrzyły w ostatnich latach swoją politykę i niemożliwe jest już dokonywanie ataków na członków serbskiej mniejszości, co w pierwszym okresie po interwencji zdarzało się dość często. Mimo to z obawy o własne życie Serbowie żyją w rozsianych po prowincji gettach, między którymi przejeżdżają tylko pod uzbrojoną eskortą. Trudno popierać niepodległość społeczności, która jeszcze jej nie ma, a już poważnie łamie prawa człowieka, w tym przypadku mniejszości etnicznej.

Po drugie, w Kosowie kwitnie przestępczość, przede wszystkim wszelkiej maści przemyt. Mówimy tu o skali problemu tak dużej w porównaniu do całej gospodarki, że nie byłoby dużą przesadą nazwanie tego obszaru państwem mafijnym. W pewne zapomnienie popadł już toczący się przez kilka miesięcy w roku 2001 konflikt wewnętrzny w Macedonii. Oficjalnie jego istotą była walka tamtejszych Albańczyków o większe prawa. Jednak nieco cisze przyznawano, że jednym z najważniejszych powodów eskalacji było zaostrzenie przez siły rządowe kontroli na granicy z Kosowem, przez które przebiega szlak przemytu dosłownie wszystkiego - narkotyków, ludzi i broni. Kontrabanda trafia dalej do Albanii, a potem na Adriatyk, gdzie jest zmorą włoskiej straży przybrzeżnej i marynarki. Nie widać specjalnych perspektyw zmiany tego stanu rzeczy, bowiem Kosowo jest małe i biedne, a w jego gospodarce trudno znaleźć branżę, które mogłaby stać się lokomotywą rozwoju.

Trzecia i najważniejsza wątpliwość ma charakter geopolityczny. Kosowarzy nie są osobnym narodem - to oczywiste. Są Albańczykami. Po uzyskaniu przez Kosowa niepodległości będziemy więc mieli obok siebie dwa państwa zdominowane przez ten sam naród. Nie trzeba być ekspertem, by pomyśleć, że prędzej czy później zaczną one dążyć do połączenia. Gdy to nastąpi, zechcą zjednoczyć ze sobą także pozostałe ziemie zamieszkiwane przez swych pobratymców. A to już oznaczałoby bardzo poważne zagrożenie dla niezależnej Macedonii, gdzie według najostrożniejszych szacunków Albańczykiem jest co czwarty obywatel i ten procent wciąż rośnie ze względu na znacznie większą dzietność Albańczyków niż Macedończyków. Krótko mówiąc, w regionie wyrośnie kolejny duży naród o silnie nacjonalistycznych dążeniach i czeka nas kolejna odsłona wielkiego wrzenia w bałkańskim kotle.

Jeśli więc nie niepodległość, to co? Nie ma prostych recept, jednak osobiście skłaniałbym się ku zachowaniu jakiejś formy związków z rodzącą się na naszych oczach nową, demokratyczną Serbią. Oczywiśie początkowo będzie to małżeństwo z rozsądku dwóch nacjonalizmów, możemy więc zobaczyć kilka stłuczonych talerzy. Ale na dłuższą metę niepodległe Kosowo może okazać się elementem poważnie destabilizującym cały region i to właśnie wtedy, gdy temperatura w nim nareszcie zaczęła opadać. Będzie wymagało ciągłej pomocy gospodarczej, a możliwe że i długotrwałej zagranicznej obecności wojskowej. Czy naprawdę warto?

źródło mapy: CIA 


Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.