Oto słowa posła Zawiszy: …to rzeczywiście rdzeń sporu między naszymi partiami. Polityk PO (Jan Rokita – przyp. IM) rysuje kanon liberalnej demokracji, w której obywatelskie wolności są wartością największą, a władza jest z natury podejrzana. Bracia Kaczyńscy poszukują tymczasem modelu demokracji nieliberalnej, w którym wybrana demokratycznie władza podejrzana z definicji nie jest. Ma więc prawo do nadzwyczajnych interwencji w różne dziedziny – nie po to, by spoceni faceci mogli napawać się władzą, ale by chronić wspólnotę i dobro wspólne, gdy są one zagrożone.
Aby wyjaśnić, w czym tkwi błąd, warto cofnąć się do końca XVIII wieku. Po dwóch stronach Oceanu Atlantyckiego wyodrębniły się dwie idee, które w diametralnie różny sposób odpowiadały na pytanie: jak chronić prawa człowieka w demokratycznym państwie. Jedna z tych idei przetrwała i inspiruje do dziś, druga dawno już popadła w zapomnienie. Chodzi naturalnie o Stany Zjednoczone i Francję.
Nowopowstałe państwo, nazwane Stanami Zjednoczonymi Ameryki, oparło swoje instytucje na idei wywodzącej się co najmniej od Monteskiusza, który powiadał: „każda władza ma tendencję do nadużywania swoich kompetencji”. Co zatem należy zrobić, aby tego nie czyniła? Podzielić ją i każdej z wyodrębnionych części przyznać inne kompetencje, tak, aby się równoważyły i kontrolowały. Takiemu myśleniu sprzyjała zapewne wrodzona protestantom nieufność do człowieka i podejrzliwość wobec jego słabości. Chronić obywatela przed jakimkolwiek nadużywaniem jego praw nie może inny obywatel, lecz prawo i instytucje, skonstruowane w taki sposób, aby kierujący nimi ludzie nie mieli możliwości nikogo skrzywdzić.
Inną drogą podążyli Francuzi. Poszukując sposobu na zapobieżenie tyranii, postawili zupełnie inne niż Amerykanie pytanie: kto posiada władzę? Ludzie są zniewoleni, ponieważ władzę posiada tyran. Należy zatem mu tę władzę odebrać i przekazać ją demokratycznie wybranemu zgromadzeniu. Demokratyczna władza jest władzą sprawiedliwą, ponieważ jest wybrana przez wszystkich obywateli. Problem w tym, że Francuzi nie odpowiedzieli na pytanie, które wydawało im się bezsensowne, a okazało się jednak trafne: co zrobić, jeżeli demokratycznie wybrana władza przyjmuje tyrańskie prawo? To pytanie stało się, można powiedzieć, filarem wszelkich idei leżących u podstaw współczesnych demokracji.
Zaufanie wyrażone w demokratycznych wyborach to tylko wstęp do demokracji. Ponieważ obywatele nie mają możliwości odwołać wybranej władzy, tworzą więc instytucje, które zapobiegają nadużywaniu przez nią kompetencji. Trójpodział władzy to podstawa. Następnie potrzebne jest stabilne prawo, przejrzystość działania, wolne media, instytucje chroniące pluralizm i mniejszości, wszelkie organizacje pozarządowe. Lista ta może być bardzo długa. Im silniejsze instytucje, im rozsądniej zbudowane, tym mniej możliwości, aby ktoś mógł coś popsuć.
Głęboka nieufność do władzy charakteryzuje nie tylko liberałów – tych instytucjonalnych, niekoniecznie gospodarczych – ale także katolików, jeżeli przyjąć, że katolicka nauka społeczna Kościoła ma swoje znaczenie. Jan Paweł II pisał w „Centessimus annus”: „Historia uczy, że demokracja bez wymiaru transcendentnego zawsze prowadzi do totalitaryzmu.”. Demokratycznie wybrana władza musi w pewnym momencie napotkać na mur. Tym murem mogą być transcendentne wartości wywodzące się z religii lub wartości wywodzące się z samego społeczeństwa zawarte w konstytucji. To już miejsce na inny dyskurs. Ale mur dla władzy musi być, i to bynajmniej nie mur postawiony przez nią samą. Nikt już nie wierzy w samoograniczanie się władzy.
Gdy spojrzymy, jakie są we współczesnych społeczeństwach główne linie podziału, które mają znaczenie polityczne, nie znajdziemy tego zaproponowanego przez posła Zawiszę. Także podziały w naszym kraju nie przebiegają wzdłuż tej linii. Atak na liberalizm, jaki przeprowadził PiS, w odbiorze społecznym miał znaczenie gospodarcze, w znacznym stopniu także światopoglądowe. Odpowiedzi na pytania, czy powinny być niższe podatki, czy wyższe, czy kontynuować prywatyzację, czy nie, czy zezwolić na małżeństwa homoseksualne, czy nie, tworzą pole do dyskusji i wymiany argumentów. Jeżeli jednak atak na liberalizm jest atakiem na liberalne instytucje, to cofa nas to daleko, daleko wstecz. Bez żadnej dyskusji.