Obaj politycy zdają sobie zapewne sprawę, że przyjmując taką postawę niewiele ryzykują. Za jakiś czas to oni mogą stanąć w pierwszym szeregu obrońców tego rynku, a na pozycjach „opiekuńczych” mogą się znaleźć obecni „liberałowie”. Interes narodowy wciąż jest bowiem najważniejszą kategorią myślenia o polityce na poziomie międzynarodowym, a hasło „wolny rynek” jest używane instrumentalnie. Doskonałym tego przykładem jest cudowne nawrócenie Włochów.
W ostatnim czasie włoskie przedsiębiorstwa przeprowadzają prawdziwą ekspansję na rynkach europejskich. UniCredito kupił w zeszłym roku drugi co do wielkości bank niemiecki HypoVereinsbank, stając się dzięki temu drugim co do wielkości bankiem w Europie. Właśnie poprzez HVB Włosi przejęli kontrolę nad Bankiem Przemysłowo-Handlowym. Będąc także od 1999 r. właścicielem Pekao S.A., UniCredito chce połączyć w Polsce oba banki.
Tymczasem ledwo miesiąc temu włoski potentat energetyczny Enel zapowiedział zakup swego francuskiego odpowiednika – firmy Suez. Byłaby to największa transakcja kupna w historii Europy. Włosi chcą zapłacić za akcje Suezu około 50 mld euro.
W obu przypadkach włoskie firmy natrafiają na opór rządów: francuskiego i polskiego. Paryż obawia się utraty kontroli nad strategicznym sektorem energetycznym, Warszawa zaś powołuje się na argument masowych zwolnień, jakich rzekomo miałby dokonać włoski bank po połączeniu Pekao S.A. i BPH.
Od kilku tygodni przez włoską prasę przetacza się prawdziwa fala artykułów, wypowiedzi, analiz, komentarzy, których ton można wyrazić dwoma słowami: dość protekcjonizmu! Polsce i Francji dostaje się naturalnie najbardziej. Włosi bronią swego.
Zimną krew zachował komentator największego włoskiego dziennika, „Corriere della Sera”. W jednym z komentarzy napisał: „Marcinkiewicz i de Villepin to kiedyś byliśmy my”. Słowa jak najbardziej prawdziwe. Rzym stanął do walki o znoszenie barier w momencie, kiedy włoskie firmy przeprowadzają ekspansję. Jednak jeszcze niedawno stał po drugiej stronie barykady, jak lew broniąc włoskich firm przed wykupem przez „zagraniczny kapitał”. Wchodząca w skład rządzącej koalicji Liga Północna jest ultraeurosceptycznym ugrupowaniem, kto wie czy nie bardziej ekstremalnym, niż Liga Polskich Rodzin. Wywodzący się z Forza Italia minister gospodarki Giulio Tremonti, zwalczający obecnie wszelkie objawy protekcjonizmu, jeszcze niedawno także zaliczany był do grona eurosceptyków. Antonio Fazio, do niedawna prezes Banca d’Italia (odpowiednik NBP), promował strategię patriotyzmu ekonomicznego, starając się blokować kupno banków włoskich przez banki zagraniczne.
Przykłady można mnożyć. Nawet nowy prezes Banca d’Italia, uznawany za otwartego liberała Mario Draghi, radzi włoskim bankom fuzje między sobą, aby nie zostały… wykupione. Tym razem jest to jednak już podejście bardziej rynkowe, nie biorące pod uwagę działań rządu, lecz oddolne inicjatywy. Dobre i to.
Cudowne nawrócenie Włochów pokazuje, że idea liberalizacji wspólnego rynku wciąż używana jest tylko jako argument w walce o własne interesy. Włosi mają szansę pokazać, że tak nie jest, jeżeli wytrwają na swoich pozycjach. Jest to jednak bardzo wątpliwe, gdyż kilkanaście dni temu zapowiedzieli, że nie otworzą swojego rynku pracy dla osób z nowych krajów członkowskich UE. Gdzie wolny rynek, tam wolny rynek, a gdzie interes…
Pozostaje mieć tylko nadzieję, która chyba w tym przypadku nie jest matką głupich, że za kilka lat to polski premier będzie walczył w Brukseli o prawa polskich firm wchodzących na zachodnie rynki.
Może za bardzo myślę w kategoriach narodowych. Ale w Europie każdy tak myśli.