Po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z pierwotnego projektu tarczy antyrakietowej, przyszedł czas na rewanż. Rewanż ze strony Federacji Rosyjskiej. Media i gazety na całym świecie trąbią o tym, jakoby decyzja podjęta przez Baracka Obamę i naczelne dowództwo armii USA była motywowana negatywnym stanowiskiem Rosji.
I prawdę mówiąc ja się z tą opinią całkowicie zgadzam. Oprócz niewątpliwie istotnych kwestii ekonomicznych, była to główna przyczyna, dla której Amerykanie zdecydowali się na zmianę wcześniej obranego kursu. I nie można mieć o to do nich pretensji. Zadecydowała polityka i chłodne kalkulacje. Pierwsze wrażenie takiego stanu rzeczy zrodziło się z ust prominentnych polityków zarówno jednej jak i drugiej strony, przez ostatnie pół roku.
Dmitrij Miedwiediew, prezydent Rosji, powiedział, że tarcza "niczego nie umacnia, lecz tylko stwarza napięcie". Z kolei William Lynn, zastępca sekretarza obrony USA, powiedział, że "tarcza w Europie to tylko ‘jedna z opcji’, które rozważa administracja Baracka Obamy".
Poprzedni projekt zakładał ochronę tylko części europejskiej i amerykańskiej strefy NATO oraz koncentrował się na zagrożeniu płynącym z Bliskiego Wschodu. Dziś, po wypowiedzi prezydenta Obamy, już wiemy, że Iran nie posiada ani głowic atomowych, ani rakiet balistycznych zdolnych te głowice przenieść na dalekie odległości. Wiemy, że projekt tarczy bardzo podzielił europejskie państwa członkowskie w NATO, ze względu na bezpieczeństwo jednych oraz jego brak dla drugich. Wreszcie wiemy, że pomysł ten od początku nie podobał się Rosjanom, którzy swego czasu straszyli, że tarcza może stać się przyczyną wybuchu nowej zimnej wojny. W odpowiedzi na to pojawił się pomysł ulokowania rakiet krótkiego zasięgu typu Iskander na terenie obwodu kaliningradzkiego. Potencjalny zasięg tej broni, mógł swobodnie sięgnąć bazy pod Redzikowem.
W grę wchodzi również polityka zagraniczna wyznaczona przez prezydenta Obamę. Różni się ona zdecydowanie od neokonserwatywnej wizji stosunków międzynarodowych George'a W. Busha. Ten drugi był prezydentem zdecydowanie bardziej konfliktowym, skłóconym z dużą liczbą polityków na świecie, uznającym politykę siły jako główne narzędzie rozgrywania swoich interesów. Z kolei, wywodzący się z obozu Demokratów Obama jest bardziej ugodowy, skłonny do konsensusu oraz pewnych ustępstw w myśl dzielenia się odpowiedzialnością za sytuacje na świecie.
Teraz pojawiają się propozycje dotyczące tego w jaki sposób Rosjanie mogliby się zrewanżować. Jedną z nich jest wycofanie się z pomysłu umieszczenia Iskanderów na terenie obwodu kaliningradzkiego. Propozycja logiczna, gdyż obecność rakiet rosyjskich uzależniona była od faktu powstania bazy pod Redzikowem. Teraz gdy "zagrożenie" się oddaliło, można spodziewać się takiej decyzji Rosjan. Choć ostatnio docierają do nas sprzeczne informacje na ten temat. Politycy deklarują gotowość do wycofania się z pomysłu z rakietami, wojskowi zachowują większą powściągliwość.
Innym pomysłem, jest deklaracja zaprzestania współpracy Rosji z Iranem oraz przyłączenie się jej do walki z rozprzestrzenianiem się broni masowego rażenia. Moskwa podpisała kontrakt z Teheranem na dostawy rakiet S-300 oraz pomaga w rozbudowie reaktorów atomowych. Z racji czysto ekonomicznych, realizacja tego postulatu wydaje się być niemożliwa.
Wielu komentatorów podkreśla fakt, że Rosjanie tak naprawdę niczego nie muszą udowadniać ani nie muszą się wobec niczego rewanżować. Podają przykład współpracy z NATO w Afganistanie, gdzie tamtejsze wojska koalicji oszczędzają olbrzymie sumy pieniędzy, mogąc transportować zaopatrzenie dla swoich wojsk przez terytorium Rosji. Jak będzie teraz wyglądało odpowiedź Federacji? To pokaże najbliższa przyszłość.
|