Ekipa Donalda Tuska doczekała się „swojej” afery. Tym samym można by rzec: tradycji ostatnich lat stało się zadość. Każda bowiem partia sprawująca władzę w ostatnich latach przeżywała „swoje pięć minut”.
Być może szef obecnego gabinetu i jego doradcy oraz podopieczni sądzili, że rekordowe sondaże poparcia zarówno jeśli chodzi o wysokość, jak i o czas trwania pozwolą spokojnie sprawować władzę do najbliższej kampanii wyborczej, zaś pojawiające się po drodze błędy i potknięcia da się wyciszyć, albo zatuszować dokonaniami rządu bądź nagłośnieniem jakichś nieprzyjemnych zdarzeń w szeregach opozycji.
Tymczasem chyba dosyć niespodziewanie dla polityków Platformy Obywatelskiej przychodzi się tłumaczyć za postępki swoich partyjnych kolegów. Afera hazardowa już pochłonęła ministra Mirosława Drzewieckiego i dotychczasowego szefa klubu parlamentarnego Zbigniewa Chlebowskiego. Wróble ćwierkają, że to wcale nie musi być koniec. Kto wie, może niedługo w blasku kamer intensywnie będzie pocił się kolejny członek PO (np. Grzegorz Schetyna)?
Dziwna jest ospałość premiera Donalda Tuska na ujawnioną przez „Rzeczpospolitą” sprawę. Dotychczas obecny szef rządu rychło pozbywał się ze swojego otoczenia osób, wobec których pojawiały się mniej lub bardziej uzasadnione podejrzenia co do czystości postępowania (senator Misiak, Zyta Gilowska). Łatwiej przychodziło mu nawet pozbywanie się współzałożycieli Platformy Obywatelskiej z jej szeregów (kto dziś pamięta Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego?).
Czyżby Donald Tusk nie spodziewał się, że wpadkę zaliczą ludzie tak wysoko stojący w partyjnej hierarchii i brak reakcji był spowodowany niedowierzaniem? Raczej jest to wątpliwe. Zapewne czekano na reakcję opinii publicznej i zapewne liczono, że i tym razem będzie ona łaskawa dla partii rządzącej. Tu jednak srodze się przeliczono. Ujawnione stenogramy rozmów w sprawie ustawy hazardowej jasno pokazują, że politycy PO (a zwłaszcza Zbigniew Chlebowski) po prostu się skompromitowali i jako posłowie i jako ludzie. Odwracanie kota ogonem i atakowanie CBA, Mariusza Kamińskiego, czy Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tym razem niewiele pomogą. „Rychu”, „Grzechu” i „Miro”, a raczej ich rozmowy bezspornie pokazują, kto tu zawinił.
Za takie działania wylatuje się na zbity pysk z polityki, czy też życia publicznego. Tylko, czy w Polsce jest to regułą? Dla ludzi pokroju Zbigniew Chlebowskiego nie może być miejsca w polskiej polityce. To co jest rzeczą nader oczywistą dla przeciętnego Kowalskiego, nie jest już tak jednoznaczne dla ludzi kierujących państwem. Nic tu nie pomogą biadolenia o kontekście politycznym, nie trzymaniu języka za zębami, niefortunnych wypowiedziach, itp. Za takie błędy nie może być wybaczenia. Za takie błędy może być tylko banicja.
Wygląda na to, że raz jeszcze okazało się, iż politycy mają gęby pełne frazesów w kampanii wyborczej odnośnie przejrzystości działań, korupcji, itp. Później okazuje się, że to nie do końca tak jest. Mam nadzieję, że Donald Tusk pokaże bezwzględnie, że tym panom już dziękujemy. Społeczeństwo już pokazało. Ale czy premier będzie miał na tyle odwagi?
Marni ci nasi politycy i ta nasza polityka. Zawsze musi trafić się jakiś Chlebowski. Jak patrzę na polskich polityków, tak sobie myślę czasami – a może wy wszyscy jesteście tacy sami?