Wprawdzie nie uważał swoich „przystawek” za pachnący kwiat przecudnej urody, ale myślał zapewne, że wykażą chociaż minimum instynktu samozachowawczego i nie będą piłować gałęzi, na której siedzą, a co najwyżej od czasu do czasu nią potrząsną, żeby po spadających liściach elektorat wiedział, gdzież to ich luby przycupnął. Wyszło inaczej, Jarosław Kaczyński popełnił błąd – do czego sam się otwarcie przyznał – sporo stracił kapitału politycznego, wchodząc w alianse z Lepperem i Giertychem. Sparzył się i zapewne tym mocniej go to boli, że przepowiednie wielu komentatorów i publicystów niechętnych PiS akurat w tej kwestii okazały się trafne. Dobrze chociaż, że nie zamierza ciągnąć tego dalej – a przynajmniej sprawia takie wrażenie.
W tej sytuacji wcześniejsze wybory wydają się być jedynym sensownym rozwiązaniem, bynajmniej nie będąc jednocześnie żadną destabilizacją, żadną indolencją i tym podobnymi okropnościami, o co nieraz jeszcze zapewne będzie się PiS próbowało oskarżać, choć z pewnością bez przesadnej ostrości, skoro i PO wyraziło chęć wymiany parlamentu. Kto często korzysta z dobrodziejstwa komputerów, ten wie, że czasami po prostu reset jest nieodzowny…
***
Zmiana ordynacji wyborczej to sprawa w tej sytuacji kluczowa, bo wystarczająco długo mieliśmy parlament rozdrobniony, który rządził koalicyjnie, na drodze rozmaitych kompromisów, w sposób doskonały rozwalających i rozmywających najbardziej spójne programy, i pozwalających poczynić akurat tyle zmian w państwie, żeby na dobrą sprawę niewiele się zmieniło. Jest szansa dać obywatelom Polski narzędzie do wyłaniania skutecznej większości, w dodatku tak się ładnie składa, że obie duże partie mają w tym interes. Ale żeby nie było zbyt różowo, jest w tym wszystkim pewien szkopuł – termin przeprowadzenia wyborów.
PiS chce ich jak najszybciej, bo spada mu poparcie społeczne, więc dla tej partii dobrze by było nie czekać, aż słupek zleci kompletnie na mordę. Tym niemniej, szybkie wybory PiS uzasadniają dobrem Polski.
PO chce wyborów nieco później, bo rośnie mu poparcie społeczne, więc dla tej partii dobrze by było poczekać, aż słupek wjedzie na stosowny pułap. Tym niemniej, późniejsze wybory platformersi uzasadniają dobrem Polski.
Mamy zatem oto klasyczną sytuację, jakich mieliśmy wiele i wiele mieć pewnie jeszcze będziemy – żadna z partii nie mówi jasno, o co jej naprawdę chodzi, tylko przystępuje do zręcznej potyczki słownej swoich prezesów, rzeczników i zagończyków. Wiadomo również, że w tej sytuacji patrzący z boku obywatel po raz kolejny się przekona, że ten, kto bierze w pełni na serio wszelkie oficjałki, deklaracje do kamer, publiczne zapewnienia, sam sobie szkodzi. Może nie jest łatwo „człowiekowi prostemu” nasiąknąć przenikliwością wobec działań polityków, nie jest łatwo odróżnić pozory i teatrzyk od rzeczywistych chęci i zimnych kalkulacji – tym bardziej, że zawodowi komentatorzy, których można by posłuchać lub poczytać, rzadko są jednomyślni. Jednakowoż dobrą stroną tego, że nasi politycy nagminnie stosują takie kamuflaże, jest to, że obserwator, patrząc na to wszystko po raz n-plus-pierwszy po prostu w pewnym momencie nabierze odruchu warunkowego. Odruchu, by w takiej sytuacji zaglądać pod podszewkę, by dociekać, by nie dawać się zbywać byle picem wygłaszanym w telewizji przez tę czy inną wymuskaną personę, która rada by nam wszystkim nieba przychylić.
Znane z lekcji biologii psy Pawłowa potrafiły się ślinić na sygnał dzwonka. Może „wyborcy Pawłowa” nauczą się myśleć i rzetelnie oceniać na dźwięk klasycznego politycznego chrzanienia andronów.