|
..:: Podobne Tematy |
|
|
22-02-2008 |
|
20-11-2007 |
|
06-08-2007 |
|
24-07-2006 |
|
19-03-2006 |
|
13-11-2008 |
|
+ zobacz więcej
|
|
Po 21 miesiącach od dnia, kiedy parlament Kosowa na specjalnie zwołanej sesji podjął decyzję o ogłoszeniu niepodległości, odbyły się w prowincji pierwsze lokalne wybory. Dziś, gdy emocje powyborcze nieco już opadły i na rezultaty wyborów można spojrzeć chłodnym okiem, widać wyraźnie, że ci, którzy spodziewali się przełomu, mogą czuć się rozczarowani.
Sytuacja jest dokładnie taka sama jak tydzień, dwa tygodnie temu, jest właściwie tak jak zawsze. Bo od zawsze rejon ten jest miejscem sporu i emocji. Zmieniały się tylko proporcje, jeśli chodzi o liczebność uczestników owego sporu. Albańczyków jest dziś ok. 90%, a jeszcze na początku XX wieku będący dziś w mniejszości Serbowie stanowili 70% populacji. Zmiana proporcji wynikała m.in. z okrucieństwa historii.
17 II 2008 r. był dla Albańczyków wielkim świętem, po latach starań wreszcie niepodległość. Dla Serbów zaś był to dzień upokarzający – Kosowo, przez lata kolebka Serbii, zostaje od niej oderwane. W tych wyborach Serbowie stanęli przed trudnym dylematem – czy wziąć w nich udział i wybrać optymalną dla siebie reprezentację, czy posłuchać przedstawicieli władz Belgradu, które nawoływały do bojkotu nielegalnych według ich przekonania wyborów w „nibypaństewku” rządzonym przez hordy zbrodniarzy. Do bojkotu nawoływali także przedstawiciele kościoła prawosławnego. Pójście do urny uważali za zdradę. Nie przekonywały ich argumenty, że warto wziąć sprawy w swoje ręce i jeśli tam gdzie stanowią większość (północna część Kosowa) istnieje szansa by burmistrzem gminy nie był Albańczyk to należy zagłosować.
Ostatecznie w wyborach spośród 1,5 mln uprawnionych do głosowania frekwencja wyniosła 45%. Można mówić o częściowym bojkocie przez serbską mniejszość. O ile w północnej części frekwencja była śladowa, to w południowej w niektórych rejonach przekroczyła 30%. Wyniki te dają do myślenia. Może rację mają ci, którzy opowiadają się za podziałem Kosowa (północ miałaby się znaleźć pod serbskimi wpływami). W wyborach wystartowały 74 partie. W czołówce znalazły się rywalizujące ze sobą albańskie ugrupowania. Zwyciężyła Demokratyczna Partia Kosowa (PDK) premiera Hashima Thaciego.
Rezultaty wyborów nie zmieniły jednak wciąż skomplikowanej sytuacji Kosowa. Obie strony okopały się na swoich pozycjach. Premier Kosowa mówi o zdanym egzaminie z demokracji i gratuluje obywatelskiej postawy, zwłaszcza Serbom, że wykazali w tych wyborach, iż nie są zakładnikami Belgradu. Belgrad z kolei poddaje w wątpliwość dane o frekwencji i wynikach wyborów. Uważa, że były one farsą i pokazały słabość Prisztiny.
Oceny są więc zróżnicowane. Warto jednak odnotować, że to kosowskie władze zorganizowały te wybory, bez pomocy międzynarodowych instytucji. Same wybory przebiegły w stosunkowo spokojnej atmosferze, co może zaskakiwać bo doszło do kilku przedwyborczych niebezpiecznych incydentów – atakowano polityków związanych z obozem rządzącym.
Zachodzi pytanie, czy kraj, którego liczba mieszkańców wynosi 2 mln ma szansę samodzielnie stworzyć swoją państwowość?
Łatwiej jest ogłosić niepodległość niż budować silne państwo, trudno je zbudować w nienajlepszej sytuacji gospodarczej przy wysokim bezrobociu i braku jakiegokolwiek przemysłu. Być może jednak minione wybory w szerszej perspektywie okażą się znikomym, ale jednak krokiem do przodu.
|