Biorąc za kryterium wymiar przedmiotowy wyróżniamy stosunki polityczne, gospodarcze, wojskowe czy tez kulturalne. Najbardziej istotne dla relacji Stany Zjednoczone – Meksyk są stosunki gospodarcze. To one kształtowały stosunki polityczne, zapewniały konieczny lobbing i promowały działania wojskowe. Z drugiej strony warto podzielić interesy handlowe Stanów Zjednoczonych na zyski państwa jako całości oraz interesy poszczególnych grup czy też osób (np. „Wielka Trójka” – tym mianem określano bankierów inwestujących w Meksyku - Stillman, Morgan oraz Baker). Za tym podziałem kryje się kolejny, stosunki gospodarcze (a za nimi polityczne) dzieliły się – w naszym przypadku – na te formalne i mniej oficjalne. Gdzie, więc nastąpił ów regres?
Za czasów Porfirio Diaza mamy do czynienia z ogólnym postępem cywilizacyjnym w Meksyku (przynamniej ogólnie rzecz ujmując), następuje umocnienie pozycji międzynarodowej tego państwa oraz utrzymują się w miarę dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Mamy także istotny udział kapitału zagranicznego. Gdy wybucha rewolucja zaczyna się seria nieporozumień i napięć z północnym sąsiadem. Z jednej strony Madero mówi „nie” dla ustępstw podatkowych. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę samodzielne działania ambasadora Henry’ego Wilsona. Z drugiej strony mamy dwie interwencje – bądź, co bądź – wojskowe, na rzecz których lobbowali poszczególni przedsiębiorcy amerykańscy. A gdy ostatecznie do władzy dochodzi Carranza stosunki niby się normalizują, ale wzajemna nieufność pozostaje. I tu należy powtórzyć pytanie – gdzie jest ten regres? Z punktu widzenia Meksyku widać bowiem, ze w roku 1920 był on mniej (przynamniej politycznie) uzależniony od swego „wielkodusznego” sąsiada. Choć można oczywiście polemizować czy Meksyk po Rewolucji był mniej „związany” od Meksyku w roku 1876.
Czy fakt, że stosunki międzypaństwowe zyskują pewne cechy demokratycznych jest regresem? Z punktu widzenia dobrego wujka Sama jest. I to właśnie tutaj dokonało się pewne uwstecznienie. Wcześniej, bowiem México był czymś przewidywalnym, można był śmiało inwestować, mieć poparcie Diaza. Władza w Waszyngtonie w tym okresie bezgranicznie ufała przedsiębiorcom kolonizującym na nowo ten kraj i swoją strategię opierała głównie na nich (można by nawet śmiało zapytać czy w ogóle miałaby prawo bytu polityka Stanów Zjednoczonych, która nie popierałaby swojego kapitału). Później było już pod górkę, prezydent Wilson ciągle był zdezorientowany sytuacją po wybuchu rewolucji, potem mało przychylną cudzoziemcom konstytucją z roku 1917. A jeśli jeszcze dołączyć do tego depesze Zimmermanna to można by się zastanawiać jak Stanom Zjednoczonym udało się prowadzić jakąkolwiek politykę wobec Meksyku. Sytuacja jednak nie jest taka prosta a same stosunki były bardziej skomplikowane, głównie za sprawą powiązań handlowo-prywatnych. Regres jednak się dokonał – zarówno w sferze politycznej i handlowej - co postaram się udowodnić poniżej. Liczne działania rządu meksykańskiego po 1910 mające na celu „wyplenienie” kapitału północnoamerykańskiego z rodzimej gospodarki także przyczyniły się do tego uwstecznienia.
OKRES PORFIRATU
Lata 1876 – 1910 można uznać za bazowe dla stosunków amerykańsko-meksykańskich. Wtedy to ukształtowały się główne zależności polityczno-gospodarcze między północną i południową częścią kontynentu. Choć już przed dojściem Diaza do władzy mamy pierwsze symptomy powolnego oplatania México siecią powiązań. Nie należy zapominać jak Porfirio doszedł do władzy i czy stałoby się tak, gdyby nieudolna polityka prezydenta Lerdo. Miejscem, które zadecydowało o karierze przyszłego dyktatora było miasteczko Brownsville, położone w Teksasie. Tutaj, bowiem zbierał swoje siły, gromadził broń oraz poparcie wśród – i tak już pomocnych dla niego – amerykańskich elit. Z nazwisk warto wymienić James’a Stillmana („jeden z najbogatszych ludzi świata i najbardziej wpływowych bankierów do jego śmierci w 1921”, inwestor National City Bank, kontroluje Brownsville Town Company), Richarda Kinga, Mifflina Kennedy’ego (właściciele posiadłości ziemskich), do których później dołączyli inni. Trójka ta inwestowała głównie w rejonie Nowego Orleanu, rzeki Rio Grande, Brownsville oraz Matamoros. A przedmiotem zainteresowań była kolej, ropa naftowa, rolnictwo oraz górnictwo. Według J.M.Harta: „Wsparcie ich oraz całego przedsiębiorstwa z Brownsville było zasadnicze, jeśli Diaz miał mieć jakąkolwiek szansę na sukces.”. Wydaje się to być prawdą, gdyż to oni zaopatrywali armię Porfirio i to oni wpływali na innych posiadaczy ziemskich, którzy następnie dostarczali amunicję, pistolety oraz inny sprzęt. Oczywiste jest, że nie robili tego bezinteresownie. Każdy z nich chciał poszerzenia swojej strefy wpływów, zwiększenia majątku oraz licznych swobód i przywilei dla swojego kapitału.
Porfirio doszedł do władzy promując hasła „Rewolucji z Tuxtepec”, a „celem nadrzędnym było utrzymanie pokoju i porządku socjalnego” Chciał stworzenia państwa narodowego, odbudowy duchowej społeczeństwa oraz usprawnienia apartu państwowego. Po zdobyciu upragnionej władzy Diaz starał się realizować wcześniej wytyczony plan. Żeby w pełni się to udało musiał skutecznie wynagrodzić Amerykanów oraz równie skutecznie wyelminować miejscowych rywali. Paradoksem jest fakt, że same władze Stanów Zjednoczonych początkowo nie uznały Diaza, uważając go za nacjonalistycznego fanatyka. Ostatecznie zrobiły to w roku 1878, po częściowym uregulowaniu kwestii najazdów Indian na przygraniczne ziemie (co istotne już Stillman i inni Teksańczycy uważali, że w zamian za poparcie Diaz ureguluje problem Indian meksykańskimi środkami i nie będą już musieli finansować ochrony własnych posiadłości). Istotnym zjawiskiem ze sfery formalnych stosunków politycznych była doktryna Monroe. Dyktator Meksyku był wobec niej dość podejrzliwy, jednak ostatecznie udało mu się wypracować kompromisowe stanowisko. W orędziu do parlamentu 1.IV.1896 roku mówił: „Rząd Meksyku jest zwolennikiem tej doktryny, która potępia jako bezprawie, jakąkolwiek inwazje monarchii europejskich przeciwko Republikom Amerykańskim.” Dalej jednak negował jednostronny charakter doktryny. ”Nie uważamy za właściwe, aby dla celu, do którego zmierzamy, tylko na Stanach Zjednoczonych – pomimo ich ogromnego potencjału – ciążył obowiązek wspierania pozostałych republik tej Hemisfery przeciwko atakowi z Europy, lecz na każdej z nich, poprzez złożenie deklaracji podobnej do deklaracji prezydenta Monroe.”
Tym, co przesądziło o okresie Porfiratu i jego ocenach nie były jednak tzw. formalne stosunki z północnym sąsiadem. Jak już wcześniej zaznaczyliśmy bazą była sieć powiązań handlowo- prywatnych. Dopóki tutaj wszystko układało się po „słusznej” myśli nikt nie musiał ingerować. Przyglądając się statystykom widać, że liczby mówią same za siebie. „W czasach Diaza przemysł naftowy w 100% był kontrolowany przez kapitał zagraniczny.(...) Także w innych dziedzinach dominował kapitał zagraniczny: w górnictwie ogółem - 98,2 %; w przemyśle rolno-przetwórczym – 95,7%; w przemyśle elektrycznym – 89%; w bankach – 78,5%; kolei- 52,9%. W 170 największych przedsiębiorstwach i spółkach akcyjnych działających w Meksyku w latach 1910-1911 kapitał zagraniczny reprezentował 77,7% całości, meksykański – 22,3%.” Śledząc rozwój linii kolejowych w México na pierwszy rzut oka nie dostrzeżemy nic strasznego w udziale kapitału USA: rok 1876 to około 666 km linii kolejowych zaś 1911 to już 24 560 kilometrów. Ale analizując rozkład tras zobaczymy, że były dostosowane do potrzeb „inwestorów”. Trzy linie połączyły stolicę ze Stanami Zjednoczonymi, przebieg innych był dostosowany do ośrodków przemysłu górniczego oraz rolnictwa a do roku 1911 ciągle nie istniała trasa łącząca Zatokę i wybrzeże Pacyfiku. Podobnie rzecz ma się z przemysłem naftowym – dużo eksportowano, ale jednocześnie importowano tyle samo, ponieważ nie przetwarzano ropy na dużą skalę (nikomu nie zależało na budowie sieci rafinerii).
Rober Mroziewicz twierdzi, że analizując okres Porfiratu i ”patrząc na Meksyk przez pryzmat wyłącznie ekonomiki widzimy niezaprzeczalny rozwój.” Z drugiej strony „Ameryka Łacińska nie przeszła w zasadzie stadium wolnej konkurencji, gdyż dominacja wyżej zorganizowanego wielkiego kapitału hamowała skutecznie żywiołowe rozpowszechnianie się drobnotowarowego układu, jako podstawy wzrostu kapitalistycznych form gospodarki.” Niezależnie od przyjmowanego stanowiska (lub obu, ponieważ nie wykluczają się w pełni) oceny te są wystawiane z perspektywy czasowej. Przenosząc się do początku XX wieku widzimy postęp – choć skokowy – cywilizacyjno-gospodarczy, umacnianie pozycji Meksyku na arenie międzynarodowej oraz rozwijanie przyjaznych stosunków z USA. Czemu warto podkreślić fakt, że relacje te były dobre? Nikt nie przewidywał wtedy, że owa cała sieć nieformalnych powiązań i aliansów przełoży się w późniejszym czasie na pogorszenie stosunków dyplomatycznych. Nikt nie mógł wiedzieć, nawet Diaz, że zwykłe dążenie kilku śmiertelnych amerykańskich kapitalistów do mnożenia majątku stworzy ramy dla przyszłej antyamerykańskiej polityki rządu meksykańskiego.
WYBUCH REWOLUCJI I PREZYDENTURA F.I.MADERO
Porfirat – oparty na latyfundystach krajowych i kapitale zagranicznym oraz sprawnie posługujący się ideologią pozytywizmu europejskiego – musiał się kiedyś skończyć. Hasła utylitaryzmu przestały zaspokajać potrzeby upośledzonej klasy średniej oraz inteligencji. „Jeden z ''cientificos'' Fransisco Bulnes zauważył, że ''pokój panuje na ulicach, lecz nie w umysłach''.” I tak w roku 1910 rozpoczęła się rewolucja meksykańska, doprowadzając najpierw do wyjazdu Diaza w maju 1911, a następnie do przejęcia władzy przez nieco idealistycznego Francisco I. Madero (przywódcę sił liberalno-burżuazyjnych). „Apostoł” rewolucji doprowadził do załamania się dyktatury, jednak sam nie umiał sprawnie rządzić i to za jego czasów rozegrała się walka o władzę. Plany Madero napotykały na opór zarówno ze strony radykalnego ludowego nurtu rewolucji jak i opozycji prawicowej (wspieranej przez ambasadora USA – Henry Lane Wilsona).
Ważniejsza dla nas rozważań jest jednak polityka zagraniczna tego okresu. Nowy prezydent „był wielkim wizjonerem politycznym, natomiast brakowało mu pragmatyzmu w rozstrzyganiu konkretnych problemów. Jego ogólne koncepcje i ideały daleko wykraczały poza ówczesne reguły panujące w stosunkach międzynarodowych. Niepoparte praktyczną dyplomacją, która mogłaby wiele spraw wyjaśnić, wywoływały zaniepokojenie i nieufność wielkiego sąsiada z północy, zdezorientowanego sytuacją w Meksyku. Madero mówił (..) ''nasze stosunki z zagranicą charakteryzowały się zawsze nadmierną uległością wobec sąsiedniej Republiki z Północy (..).Poszanowania sąsiedzkiego nie można osiągnąć przez serwilizm, lecz przez wzajemne uznanie swych praw.'' Madero wyraźnie nawiązywał w tym miejscu do myśli wielkiego prezydenta Benito Juareza.” Wszystko to doprowadzało to stałych napięć ze Stanami Zjednoczonymi. Populistyczne hasła typu „tereny naftowe Meksyku – dla Meksykanów” nie wywołały owacji poza granicami kraju. Pierwsza próba sił to wprowadzenie egzaminu z języka hiszpańskiego dla wszystkich pracowników kolei (głównie Amerykanie). Później przyszły kolejne – czerwiec roku 1912 to ustanowienie pierwszych podatków na kompanie naftowe (w wysokości 20 centavos za tonę). Styczeń 1913 – postanowienie o stworzeniu komisji dla zbadania koncesji udzielonych przez rząd Diaza oraz o potrzebie powstania narodowego przedsiębiorstwa dla eksploatacji złóż naftowych. Jak wiemy w roku 1912 aż 40% kapitału zagranicznego należało do USA. Nie dziwi więc, fakt, że kroki te wywoływały oburzenie u wujka Sama. Jednak brak możliwości realizacji nowych przepisów częściowo uspokajał sytuację.
Od lutego 1912 Meksyk żył w oczekiwaniu na interwencję Stanów Zjednoczonych. Ważną rolę w podsycaniu owych nastrojów odgrywał ambasador USA - Henry Lane Wilson. Był on blisko związany z koncernem Guggenheima oraz reprezentował grupy nacisku silnie reakcyjne (chcące rozwiązać sytuację w Meksyku w sposób skrajnie militarny). „Zasypując Departament Stanu tendencyjnymi, a często kłamliwymi raportami o rozwoju wydarzeń w Meksyku, używając wszystkich dźwigni nacisku na rząd swego kraju, Wilson chciał poprowadzić politykę amerykańską do bezpośredniej konfrontacji i rozwiązania siłą problemu meksykańskiego.” Fakt, że do próby sił nie doszło, nie jest zasługą ani prezydenta Tafta ani sekretarza stanu P.Knoxa - opowiadających się za polityką nieinterwencji. Siedząc spokojnie w Waszyngtonie nie reagowali zbytnio na poczynania dyplomaty. Nie chcąc prowokować wielkiego kapitału (i znając w pełni jego oczekiwań) czekali na rozwiązanie, które przyszło wkrótce. Poza tym prezydent Taft znajdował się wtedy u końca swojej kadencji i zapewne nie chciał psuć swojej opinii podejmując bardziej jednoznaczne decyzje (co w pewien sposób odzwierciedlało jego „politykę dolarową”).
Do samej konfrontacji nie doszło, gdyż ambasador wyprzedził wszystkich i stał się „oparciem spisku wojskowego, zawiązanego przez reakcyjnych generałów B.Reyesa, F.Diaza oraz V.Huertę.” Wykorzystując załamującą się pozycję prezydenta Madero. Podczas przejmowania władzy przez „buntowników” – początek roku 1913 – „Waszyngton ograniczył się jedynie do poufnej akcji dyplomatycznej, co było jednocześnie za dużo i za mało.” 19 lutego 1913 roku doszło do aresztowania prezydenta Madero oraz wiceprezydenta Pino Suareza, łudząc ich możliwością wyjazdu zagranicę. Jednak już w nocy z 22 na 23 lutego oboje zostali zastrzeleni. Zastraszony Kongres zatwierdził gen. Huertę na stanowisku tymczasowego prezydenta. „Poza tym nowy rząd został uznany przez wiele państw europejskich, w tym najpoważniejsze: Anglie, Francję, Niemcy, Hiszpanię, Rosję, Austro-Węgry, Włochy, Belgie oraz Turcję i Japonię.” W ten sposób zakończył się pewien „stan zawieszenia” czy tez „próżni” oraz niezdecydowania w stosunkach amerykańsko-meksykańskich.
Na zdjęciu: Porfirio Diaz
Źródło: Bilblioteka Kongresu USA / Wikimedia Commons
Część druga artykułu
już jutro w e-Polityce.pl.