Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Kraj / Kampanię prezydencką czas zacząć               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
07-05-2010

 

02-07-2010

 

26-06-2010

 

22-06-2010

 

05-06-2010

 

15-05-2010

 

29-04-2010

 

+ zobacz więcej

Kampanię prezydencką czas zacząć 

30-04-2010

  Autor: Paweł Krysiński
Sto tysięcy podpisów to niemało w 38 milionowym kraju, a tyle właśnie głosów poparcia pod swoimi nazwiskami muszą zebrać do 6 maja kandydaci na prezydencki fotel. Pałac  na Krakowskim Przedmieściu obecnie nie ma gospodarza, po raz pierwszy w historii Polski pokomunistycznej odbędą się przyśpieszone wybory prezydenckie. Kto zastąpi zmarłego tragicznie prezydenta Lecha Kaczyńskiego?

 

 

Nietypowej sytuacji, zmuszającej do przeprowadzenia przedterminowych wyborów nikt się w Polsce nie spodziewał. Zdarzały się w dziejach naszego kraju kryzysy, przesilenia rządowe, ale śmierci urzędującego prezydenta tak naprawdę nikt nie przewidział. Konstytucja przewiduje co prawda taki przypadek (obowiązki prezydenta pełni Marszałek Sejmu do czasu wyborów), ale piszący ją nie spodziewali się, że p.o. będzie jednym z kandydatów na prezydencki urząd. Powoduje to tarcia na linii rządząca Platforma Obywatelska – opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość. Marszałek Bronisław Komorowski nadspodziewanie dobrze wywiązuje się z roli gospodarza kraju, od lat jest postacią medialną dobrze czującą się przed kamerami, posiada wieloletnie doświadczenie polityczne i sprawdził się jako dobry zarządca nie tylko w Sejmie, ale i jako szef Ministerstwa Obrony Narodowej w rządzie Jerzego Buzka w latach 2000 – 2001. Krytycy z PiS zarzucają Komorowskiemu niegodne ich zdaniem zachowanie marszałka podczas niedawnej żałoby narodowej, gdyż nie uronił on przed kamerami ani jednej łzy…  Po rezygnacji ze startu w wyścigu prezydenckim premiera Donalda Tuska, Komorowski na krótko miał rywala partyjnego w postaci Radosława Sikorskiego, ale szef MSZ poległ w prawyborach jakie naprędce przeprowadziła PO. Bronisław Komorowski w sondażach cieszy się największym zaufaniem Polaków i prowadzi jako pewny kandydat na prezydenta Polski. Nie należy jednak kierować się jedynie sondażami – wystarczy cofnąć się pamięcią wstecz: w 2005 roku pewniakiem był Donald Tusk, przegrał jednak w drugiej turze z Lechem Kaczyńskim. Takiego scenariusza nie spodziewali się wyborcy PO.

PiS namaścił na swego kandydata byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego. To naturalny kandydat tej partii, prezes PiS gra zawsze o najwyższą stawkę, nie zadowalają go półśrodki. Przez jakiś czas po tragedii smoleńskiej słychać było głosy, że w wyborach wystartuje Zbigniew Ziobro, piastujący obecnie mandat posła w Parlamencie Europejskim, ale PiS to nie PO, tu lider nie unika wyborczej walki. Czy będzie ona wygrana? Popierający PiS gardłują, że jedynie Jarosław Kaczyński jest ostoją polskości, trwałości państwa polskiego, patriotyzmu i niepodległości. Jego twarda postawa wobec Rosjan ma umocnić naszą pozycję w Europie, tyle, że dziś najwyższa pora zapomnieć o uprzedzeniach i dawnych waśniach. Gdyby prezes PiS równie twarde stanowisko demonstrował wobec Amerykanów to byłbym kontent; tymczasem dzięki uległości wobec Stanów ciągle jesteśmy traktowani jako ubodzy krewni i nie zmieni tego Jarosław Kaczyński, gdyby to jego Polacy umieścili w prezydenckim fotelu. Najżarliwsi wyznawcy PiS sprawę stawiają jasno: głosowanie na prezesa to moralny obowiązek wszystkich Polaków, którzy określają się mianem patriotów. To dziwna i niesprawiedliwa ocena – czy oznacza to, że wyborcy oddający głos na kogo innego nie są godni polskości? Błędnie mówi się o kandydaturze prezesa PiS jako tej, która będzie kontynuacją polityki zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego: to Jarosław od zawsze stawiał cele przed partią i swoim bratem. Jego prezydentura nie byłaby kontynuacją linii jego brata lecz ciągiem, który niczym nowym nas nie zaskoczyłby.

Grzegorz Napieralski może okazać się czarnym koniem nadchodzących wyborów. Młody przywódca Lewicy chyba zrozumiał swoje błędy i grzech zaniechania po zwycięstwie na przewodniczącego SLD w 2008 roku. Wtedy szedł ze sztandarem z antyklerykalnymi hasłami, gdy zapanował już na Rozbracie jego pamięć jakby zawiodła. Dziś odważnie i otwarcie mówi o toczących Polskę problemach nie bojąc się krytykować hierarchii katolickiej i przywilejów jakie posiada kler,  a o których mogą pomarzyć szarzy zjadacze chleba. Napieralski swój start porównuje do 1995 roku i kandydatury Aleksandra Kwaśniewskiego, który stawił czoła urzędującemu wówczas prezydentowi Lechowi Wałęsie i zwyciężył. Wtedy były inne czasy, Kwaśniewski stał na czele SLD, który rządził Polską i cieszył się dużym poparciem społecznym, Napieralski zaś przewodzi partii mającej znikome poparcie. Nastąpił odpływ zawiedzionych niemrawymi rządami Leszka Millera, który nie skończył jak prawdziwy mężczyzna. Grzegorz Napieralski nie zamierzał startować, Lewicę miał reprezentować Jerzy Szmajdziński, jeden z najbardziej doświadczonych na scenie politycznej. Zginął jednak w katastrofie samolotowej pod Smoleńskiem. Tajemnicą poliszynela było, że obaj panowie za sobą nie przepadają, że Grzegorz Napieralski chciał izolować w partii Szmajdzińskiego, dlatego zaproponował go na kandydata o prezydencki urząd. Gdyby Jerzy Szmajdziński otrzymał nikłe poparcie, jego postać w SLD zostałaby zmarginalizowana. Tym samym Napieralski wpadł w swoją własną pułapkę: jedynie dobry wyborczy wynik utrzyma go w fotelu szefa Sojuszu.

Andrzej Olechowski może być z kolei największym przegranym tych wyborów. Jego zwolennicy twierdza, że jak dostanie się do drogiej tury wyborów to je wygra. Najpierw trzeba jednak przebrnąć przez wymagania, których pilnuje Państwowa Komisja Wyborcza żądająca uzupełnienia przez komitet wyborczy Olechowskiego dokumentów, gdyż nie wie czym on się tak naprawdę zajmuje, z czego żyje. Po tragedii smoleńskiej Olechowski liczył na poparcie swej osoby przez Lewicę i jej elektorat, tymczasem może się przeliczyć po tym, gdy w wyborcze szranki stanął Grzegorz Napieralski. Andrzej Olechowski może pomarzyć o powtórce swego wyniku z 2000 roku, kiedy to był drugi, przegrywając z urzędującym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, za to pozostawiając w pokonanym polu szefa rządzącej Akcji Wyborczej „Solidarność” Mariana Krzaklewskiego. Zachęcony dobrym wynikiem wraz z Donaldem Tuskiem i Maciejem Płażyńskim założył Platformę Obywatelską. W niecałe dwa lata później przegrał wybory o fotel prezydenta Warszawy uznając wyższość Lecha Kaczyńskiego i Marka Balickiego. Kojarzony ze Stronnictwem Demokratycznym ogłosił, że wystartuje jako kandydat niezależny. Byłoby to piękne zwieńczenie kariery politycznej, niestety nierealne w polskiej rzeczywistości.

Waldemar Pawlak to prawdziwa opoka Polskiego Stronnictwa Ludowego, najbardziej rozpoznawalny polityk tej partii. Co z tego, że mam nikłe poparcie, co z tego, że sprzedałem dawną siedzibę partii na Grzybowskiej, co z tego, że sypią się na mnie gromy? – zda się pytać prezes Pawlak. Przeżyłem trójkąt Buchacza, przeżyję zatem wszystko. Mało kto dziś pamięta o tamtej aferze, PiS, tak chętne do wyszukiwania haków na politycznych rywali, nigdy nie powróciło pamięcią do afery gospodarczej sprzed lat. PSL trwa mimo to, że niegdyś współtworzyło rząd z SLD, dziś to samo robi z PO. Prezes Pawlak to urodzony manager, jednak postać zupełnie niemedialna: jak ognia unika dziennikarzy (jego słynny zwrot skierowany do nich: „A sio!”), w oku kamery wygląda zaś jakby miał za chwilę się rozpłakać. W 1995 roku w wyborach prezydenckich jako kandydat PSL uzyskał niecałe 5% poparcia, podobny wynik szykuje się dziś, piętnaście lat później.

Pozostali kandydaci cieszyć się będą, gdy ich komitety zbiorą wymagane 100 tys. podpisów pod ich kandydaturą; większości z nich mało kto zna, są to osoby anonimowe. Dziwnie wygląda wycofanie się Ludwika Dorna i Tomasza Nałęcza po tragedii smoleńskiej: czyżby chcieli pokazać, że po śmierci urzędującego prezydenta nie mają godnego siebie rywala?

Przez kilka dni po śmierci Lecha Kaczyńskiego dały się słyszeć głosy, że partie powinny postawić na jednego, wspólnego kandydata. To niestety naiwne jeszcze myślenie, niemożliwe do zrealizowania w dzisiejszej Polsce: prezydent rzeczywiście powinien być prezydentem wszystkich Polaków, tymczasem przez oponentów jest on postrzegany jako prezydent swoich wyborców i partii, która go wywindowała do władzy.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl