Od pewnego czasu naszym życiem wstrząsają kolejne sensacyjne wiadomości z Iraku. Wcześniej byliśmy świadkami wojny w Afganistanie i zamachu z 11 września. Wojna ma swoje prawa. Zawsze giną ludzie. Jednakże ponoszone ofiary często tłumaczy się walką w imię szczytnych celów. Z wojną usprawiedliwioną mamy do czynienia, gdy prowadzona jest w imię pokoju na świecie, w imię przestrzegania praw człowieka, w imię obalenia okrutnego reżimu lub w imię przywrócenia demokracji. Jednakże czy jest sens w usprawiedliwianiu grupowych morderstw, bo czymże jest wojna jak nie zbiorowym mordem usankcjonowanym przez wielowiekową tradycję walki. I czy te szczytne cele są prawdziwe? Radziecka wojna ojczyźniana także miała na celu zwalczanie wrogiego reżimu, choć sam Związek Radziecki dla wielu państw był takim właśnie reżimem.
Podczas jednej z relacji z wojny w Afganistanie wypowiadał się pewien starszy człowiek. To, co powiedział wstrząsnęło mną całkowicie. Afgańczyk ten stwierdził, że w jego państwie Coca- Coli nie widzieli już od wielu miesięcy. Nie liczyło się dla niego, że w każdej chwili mógł stać się kolejną ofiarą reżimu, że mógł zostać zgładzony za złamanie ortodoksyjnych praw talibów. Dla niego ważniejsze było, że nie mógł napić się Coca- Coli. Czyżby ten amerykański napój stał się synonimem wolności i demokracji?
Jak pokazuje historia każda z kolejnych ofensyw amerykańskich miała na celu wyzwolenie ludności z rąk wrogich ugrupowań bądź partii. W takich momentach nie był ważny wróg, z którym walczono (komuniści, talibowie, terroryści Al.-Kaidy czy zwolennicy Saddama Husajna), ani miejsce walk (Wietnam, Korea, Kuba, Irak). Liczył się tylko powód działań wojennych. Zimna wojna oraz rywalizacja Stanów Zjednoczonych i ZSRR spowodowały, że wszystko, co wiązało się z Zachodem i jego kulturą albo raczej wszystko, co wiązało się Ameryką i jej prymitywną kulturą, uważane było przez mieszkańców państw za żelazną kurtyną za uosobienie wolności, swobody i praw człowieka. Przekonanie takie pokutuje nadal w wielu państwach o niepełnej demokratyzacji, dyktaturach lub reżimach autorytarnych i totalitarnych. Dla wielu Irakijczyków czy Afgańczyków Amerykanie stali się wyzwolicielami, a Ameryka pasem transmisyjnym, który wprowadzi do ich państwa demokracje i wolność. Jednakże jak ktoś, kto przez wiele lat borykał się z dyskryminacją i wystąpieniami na tle rasowym może stać się nośnikiem nowego systemu politycznego, nowego życia? Czy nie jest to zbyt duża dychotomia?
Dlaczego Amerykanie nie walczą o wyzwolenie Kurdów czy też Czeczeńców? I dlaczego pozwalają Chińczykom na łamanie praw człowieka? W końcu w każdej wojnie prowadzonej przez USA chodzi o szczytny cel. Odpowiedz jest bardzo prosta. Chiny to ogromny rynek zbytu dla amerykańskiej gospodarki, a los mniejszości czeczeńskiej czy kurdyjskiej oraz tereny zamieszkałe przez nich nie leżą w strefie interesów amerykańskich. Zresztą walka z Czeczeńcami to wewnętrzna sprawa Rosji, a z Rosją należy utrzymywać poprawne stosunki.
W takim razie, gdzie leżą strefy interesów USA? Stany Zjednoczone jako pierwsze i jedyne mocarstwo światowe zainteresowane są kontrolą obszarów w Eurazji. Dlaczego akurat Eurazja, a nie Afryka albo Ameryka Południowa? Na tym ogromnym kontynencie leżą państwa, które mogą zagrozić politycznej i gospodarczej hegemonii Ameryki. Eurazją to także region o znaczeniu strategicznym, region o zamieszkały przez ¾ ludności świata, najlepiej rozwinięty ekonomicznie, a do tego znajduje się tam większości bogactw świata. Z tych powodów USA nie mogą sobie pozwolić na utratę kontroli nad tym obszarem. Niestety zapanowanie nad tak rozległym i tak rozczłonkowanym politycznie terenem nie jest łatwe. Stany muszą uciekać się do budowy sojuszy i koalicji, dzięki którym są w stanie utrzymać swoją dominację. Ostatnio także Polska stała się aktywnym sojusznikiem USA. Ciekawe tylko, jakie będziemy mieli korzyści z włączenia się w światową grę polityczną, a jakie poniesiemy straty? I czy aby te straty nie przeważą zysków?
Międzynarodowa polityka Ameryki opiera się wywieraniu wpływów pośrednich, wojna to tylko narzędzie ostateczne stosowane w momencie, kiedy wszelkie inne zabiegi stają się nieskuteczne. W końcu Amerykanie muszą pokazać, że z nimi zadzierać nie należy. Nie mogą pozwolić sobie na utratę hegemonii, bo ich państwo stałoby się zbyt narażone na odwet ze strony państw do tej pory kontrolowanych.
Polityka amerykańska w Eurazji skupia się na wschodnich i południowych krańcach tego kontynentu. Na wschodzie USA rywalizuje o hegemonie z Rosją i komunistycznym Chinami. Ważnym sojusznikiem Ameryki w tym regionie stała się Japonia i Korea Południowa, bo dzięki nim Stany są w stanie określić zagrożenia oraz szybko na nie zareagować. Sytuacja wygląda nieco inaczej na południu Eurazji, gdzie znajdują się państwa o przestarzałych systemach politycznych, wrogo do siebie nastawione i niejednokrotnie opanowane przez fundamentalizm islamski. Państw te jednakże są bogate w surowce naturalne, co stanowi kolejny powód chęci dominacji nad nimi. Do państw tych można zaliczyć byłe republiki sowieckie oraz Iran, Irak, Pakistan, Afganistan. Na terenie republik postsowieckich Ameryka rywalizuje o dominacje z Rosją. Istotne zagrożenie dla równowagi regionu stanowią Indie- mocarstwo regionalne posiadające broń atomową, czyli rzecz, dzięki której może zniknąć połowa Pakistanu. Wobec takich problemów istotną rolę w polityce amerykańskiej odgrywa Ukraina, Turcja i Azejberdżan- państwa zapewniające względną stabilizację i równoważące wpływy Rosji i fundamentalistów islamskich na tych terenach. Do tej listy będzie można dodać Afganistan i Irak, jeśli państwa te uporają się ze zniszczeniami wojennymi, terroryzmem oraz zbudują stabilny system polityczny. A o to już sami Amerykanie się postarają. Ważnym sojusznikiem w regionie mogłyby stać się Izrael. Jednakże państwo to jest zbyt zajęte zwalczaniem palestyńskiego terroryzmu i koalicjantem staje się tylko wtedy, gdy jest bezpośrednio zainteresowany działaniami Amerykanów.
W taki oto sposób pod płaszczykiem wojny o wolność i demokrację USA utrzymuje pozycję światowego mocarstwa i swoją dominacje nad Eurazją. Dzięki „wyzwalaniu” kolejnych narodów ustanawiają tam strefę wpływów, a cementuje ją ustanowienie systemu demokracji opartej na demokracjach zachodnich oraz wprowadzanie amerykańskiego stylu życie i amerykańskiej popkultury. Powstaje tylko pytanie czy to „wyzwalanie” nie powoduje tylko zmiany dominującego reżimu? I czy nowy system demokratyczny przystaje do wielowiekowej kultury i tradycji politycznej państw wyzwalanych? Czy przypadkiem nie lepsze byłoby wprowadzanie systemów opartych na tradycyjnych stosunkach panujących w danym państwie? I nie mam tu na myśli monarchii bądź systemu autorytarnego, gdyż wiele z państw regionu ma długoletnią tradycje demokracji opartej na związkach klanowych. Nie jest to demokracja zachodnia, ale zawsze demokracja.
Autor: Anna Harasimowicz