Kim jest człowiek, który mimo braku doświadczenia politycznego i słabych powiąza z Partią Demokratyczną staje się zdecydowanym faworytem? Wesley K. Clark urodził się w 1944 roku w średniozamożnej rodzinie. Lata jego młodości przypadły na okres ciągłej niepewności zimnej wojny. Nic dziwnego, że swoją przyszłość związał z armią. podobnie jak dwaj inni generałowie - prezydenci - Ulisses S. Grant i Dwight D. Eisenhower, ukoczył elitarną akademię wojskową West Point. W wieku dwudziestu sześciu lat został ranny w Wietnamie a powrót do pełni zdrowia zajął mu cały rok. W 1997 roku, w okresie prezydentury Billa Clintona, został mianowany na głównodowodzącego sił NATO. To właśie temu epizodowi zawdzięcza swoją popularność i podziw. Do historii przeszedł jako ten, który zdołał przywrócić spokój w Kosowie w 1999 roku. Interwencja militarna, mimo, że bez zgody ONZ, uznana została jako sukces a Clark zdobył sławę zręcznego dyplomaty i stratega. Kiedy w 2000 roku przeszedł na zasłużoną emeryturę wydawało się, że karierę międzynarodową ma już za sobą. Został członkiem rad nadzorczych dwóch dużych firm, gdzie udowodnił, że zna ekonomię niegorzej niż musztrę wojskową. W czasie działa militarnych w Iraku został komentatorem stacji CNN by służyć telewidzom swoim doświadczeniem. Tam dał się poznać jako przeciwnik zbrojnej interwencji i republikaskiej administracji. Taka postawa przysporzyła mu wielu zwolenników, dotychczas popierających innego kandydata Partii Demokratycznej - Howarda Deana. Sam Clark, mimo że nie powiedział "tak" dla swojej kandydatury, rozpoczął tourne po stanach a jego zwolennicy zaczęli zbierać fundusze na poczet przyszłej kampanii. Napływające strumienie pieniędzy i coraz liczniejsze głosy poparcia skłoniły Clarka do oficjalnego ogłoszenia swoich zamiarów. Jak można było się spodziewać decyzja ta wywołała dość poważne zaniepokojenie wśród pozostałych startujących demokratów. Niektórzy, jak Howard Dean czy John Kerry zaproponowali Clarkowi fotel wiceprezydenta w sytuacji gdy ten publicznie poprze któregoś z nich. Trudno jednak liczyć, by Clark, który dopiero co poczuł wiatr w plecy zadowolił się funkcją "pierwszego po Bogu". Doskonale zdaje sobie sprawę, że podobna okazja już nigdy się nie powtórzy. Za parę lat sytuacja w Iraku na pewno się ustabilizuje i magia Purpurowego Serca, które zdobył, straci swoją moc. Znając historię wie, że Ulisses S. Grant czy Dwight D. Eisenhower wygrali wybory jako ci, którzy potrafią przywrócić porządek w ciężkich czasach. Gdyby nie wojna secesyjna i zwycięstwo Północy nie byłoby prezydenta Granta. Gdyby nie druga wojna światowa i operacja D-Day nie byłoby prezydenta Eisenhowera. Gdyby nie wojna w Iraku i sukces operacji w Kosowie nie byłoby prezydenta Clarka? Można mieć wątpliwości. Clark w dalszym ciągu nie potrafi przekonująco odpowiedzieć dlaczego operacja w Kosowie była usprawiedliwiona pomimo brkau zgody ONZ a wojna w Iraku jest stracznym błędem. Nie potrafi również wybić się poza stereotyp silnego wodza i przekonać demokratów do swoich programów gospodarczego czy w kwestii służby zdrowia. Oczywiście jeśli takie programy w ogóle istnieją. Wreszcie Clark włączył się do wyścigu bardzo późno i trudno mu będzie zebrać odpowiednią ilość pieniędzy, bez których nie ma co marzyć o zaistnieniu w świecie polityki.
Jeśli położyć na wagę wszystkie "za" i "przeciw" wskazówka zatrzyma się pośrodku. Po jednej stronie Clark może liczyć na poparcie, cieszącego się bardzo dużą sympatią, byłego prezydenta Billa Clintona oraz na wielu oddanych zwolenników. Z drugiej zaś strony może się okazać, że wyniki ostatnich sondaży były tylko jednorazowym impulsem poparcia Amerykanów. Gdy dojdzie do prawyborów wewnątrz Partii Demokratycznej wyborcy zagłosują na człowieka ze znanymi poglądami. Głównym problemem byłego generała jest jego słaba więź z demokratami. Jest on pierwszym generałem, który chce ubiegać się o prezydenturę z ramienia właśnie tej partii. Może jednak Clark powinien rozpatrzyć propozycje kolegów i poprzeć któregoś z nich w zamian za stanowisko wiceprezydenta. W każdym bądź razie byłby to dobry początek do następnej kampanii. Wielu komentatorów jest zdania, że sytuacja Clarka jest paradoksalna. Wystartował on zbyt późno, by stanowić realną siłę w nadchodzących wyborach i zbyt wcześnie by się liczyć w następnych.
Pomimo tylu głosów krytyki Wes Clark nie zamierza składaź broni. Przynajmniej do czasu gdy będzie wiadomo czy może liczyć na poparcie demokratów. Jako generał nie raz pokazał, że jest wytrawnym strategiem i dyplomatą. Dotychczas odnosił sukcesy poza Stanami Zjednoczonymi. Czas pokaże czy odniesie podobny sukces na ojczystej ziemi.
Autor: Krzysztof Wasilewski