Temat ten koresponduje z dyskusją, jaka zamieszczona została w premierowym numerze „Dziennika”. Jakiej gazety potrzebujemy? Jakich mediów potrzebujemy? Jakich dziennikarzy potrzebujemy? (Medioznawcą nie jestem, ale konsumuję media, więc mogę zająć stanowisko.)
Można odpowiedzieć na te pytania przykładami. Będzie najwyraźniej. Nawinęło mi się na oczy i uszy kilkoro takich ludzi mediów, których nie chciałbym widzieć w nowym dzienniku. Przynajmniej póki są tacy, jacy są. Więc…
Zacznijmy od kobiety. Kobieta to w mocnym słowa tego znaczeniu. Walcząca. Kazimiera Szczuka. Słynna prześmiewczyni ludzkich wad i potknięć w turnieju telewizyjnym, tak jest pewna swej intuicji (bo nie o intelekt w tym przypadku chodzi), że poddaje w wątpliwość nawet zdania oparte na tautologii. Dlatego tylko, że nie przez nią są wypowiadane. Ta oto nauczycielka logiki i kultury naciskała kiedyś u kolegów Morozowskiego i Sekielskiego panią posłankę Renatę Beger, aby zganiła swego partyjnego szefa a zarazem duchowego przywódcę. Andrzej Lepper godny był pogardy, bo rozśmieszyła go sprawa gwałtu na prostytutce. Panna Szczuka tak się unosiła, jakby zakpiono ze świętości. Zrozumiałe. Urażono godność człowieka. Kilka miesięcy później ta sama ikona polskich feministek drwiła z upośledzonej dziewczyny, która prowadzi różaniec w Radiu Maryja. Nie chcę oglądać ani czytać takich dziennikarzy.
Wymienieni wyżej panowie Tomasz i Andrzej, Sekielski i Morozowski zaskakują wszystkich swoją błyskotliwością. Kiedyś zaproszonej posłance Senyszyn zafundowali na ekranach telewizorów (także i mojego) poradę laryngologiczną. Tylko co mnie obchodzi, dlaczego ten czy ów poseł czy posłanka ma piskliwy głos i jak powinien się leczyć i zapobiegać. Miało być ciekawie, a ja się nudziłem. Nie nudziłem się za to, kiedy gościem był marszałek Lepper. Sprytni redaktorzy uprzedzili przyszłego wicepremiera, że będzie sam odpowiadał na ich pytania, a tymczasem posadzili gdzieś pomiędzy nim a widownią czterech gości. Zaskoczenie było ogromne. Ci adwersarze byli bowiem kiedyś członkami Samoobrony i teraz po kilku latach przypomnieli sobie, że płacili horrendalne kwoty za miejsca na listach wyborczych. Jeden z nich nazywał się Borczyk. Swego czasu obiegło prasę zdjęcie tegoż posła leżącego na trawie w pozie niewybrednej. Kiedy następnego dnia Andrzej Lepper twierdził, że powstrzymał się z trudem od dania „w papę” redaktorowi Morozowskiemu, świat mediów się obraził, telewizja TVN zażądała przeprosin, a Andrzej Morozowski obwieścił, że na poziomie Leppera sporów nie będzie toczył. Tylko, że właśnie ten ich program był już poniżej Leppera. Tak jak kiedyś przewodniczący Samoobrony pytał Olechowskiego i innych o dwa miliony dolarów w reklamówkach za prywatyzację, czy jak donosił o talibach w Klewkach, opierając się na opowieściach jakiegoś sołtysa z Psiej Wólki, tak teraz po kilku latach podobne metody przyjęli Sekielski z Morozowskim. A może zawsze takie stosowali. W każdym razie Andrzej Lepper już z tego wyrósł. Nie chcę dziennikarzy płytszych od Leppera.
Bronisław Wildstein. Ten zacny opozycjonista z PRL. Tropiciel agentów. Wyrzucony z „Rzeczpospolitej” za kontrowersyjny, acz odważny czyn odtajnienia listy roboczej IPN. Otóż pan Wildstein pewnej niedzieli w porze obiadowej złożył akt wiernopoddańczy braciom bliźniakom Kaczyńskim. Jako komentarz do kreskówki w programie WIO Krzysztofa Skowrońskiego wyznał chlubnie: „Ja zawsze słucham Kaczora. I do końca dni swoich będę słuchał”. Nie wiem, o którego chodziło. Chyba nie o Donalda. Tak czy owak; jak ktoś lubi takich publicystów, niech ich słucha i czyta. Ja wolę krzyżówki.
Reporter jest po to, by przekazać informację. Kiedyś w „Wiadomościach” Mikołaj Kunica przekazał informację, że Marszałek Sejmu RP spieszy się na premierę filmu o papieżu i nie może z nim pogadać. Dobry materiał. Szef programu, niejaki Kozak, poparł Kunicę i bronił przed późniejszymi atakami cały zespół. Materiał miał pokazać Marka Jurka jako sobka, nieufnego wobec mediów bufona i ważniaka. Nie wiem, czy taki jest marszałek Jurek, ale moje zaufanie do czołowego serwisu informacyjnego w Polsce poleciało na łeb na szyję.
Oto odpowiedź na pytanie, jakich dziennikarzy nie chcę czytać w nowym „Dzienniku”. Dołożę do tego jeszcze pana Jeneralskiego, który w swym obiektywizmie dziennikarskim posuwa się do zostania posłem SLD; Kurskiego, tropiciela dziadków; Semkę, który od zawsze sprzyja PiS, mimo że przedstawiają go „dziennikarz niezależny” i tych z „Wyborczej”, którzy zawsze są przeciwko takim jak Semka. Jednym zdaniem: Niech piszą dziennikarze, a pomazańcy i fani niech podążają za swoimi guru, ale nas za nimi niech nie ciągają. A tacy, którzy chcą swoich rozmówców uczyć przyzwoitości, niechaj uczą się z nimi. I to najlepiej nie na naszych oczach.