Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Wywiady / Świat po tygodniu: Salomon pilnie poszukiwany               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
15-11-2010

  Nowa strategia dla Bliskiego Wschodu

21-08-2010

 

09-05-2010

 

08-05-2010

 

23-10-2009

 

13-07-2009

 

28-04-2009

 

+ zobacz więcej

Świat po tygodniu: Salomon pilnie poszukiwany 

23-04-2006

  Autor: Jarosław Błaszczak

Prawie trzy tysiące lat temu rządzący ówczesnym Izraelem król Salomon zasłynął mądrością, z jaką rozwiązał toczony przez dwie niewiasty spór o niemowlę. Wielka szkoda, że na horyzoncie nie widać współczesnego Salomona, który zdołałby ostatecznie położyć kres krwawym waśniom o ten sam skrawek ziemi na Bliskim Wschodzie, nad którym panował kiedyś mądry władca. Póki co Żydzi i Palestyńczycy coraz bardziej okopują się na swoich pozycjach.

 

 

Konflikt żydowsko-palestyński sięga swoimi korzeniami aż do przełomu XIX i XX wieku. W 1897 podczas kongresu w Bazylei członkowie ruchu syjonistycznego oficjalnie zadeklarowali, że chcą stworzyć w historycznej Palestynie państwo żydowskie. Dwadzieścia lat później lord Arthur Barfour, szef dyplomacji w rządzie Wielkiej Brytanii, do której należała wówczas Palestyna, zadeklarował gotowość spełnienia tych pragnień. Otworzyło to okres masowej imigracji Żydów z całego świata do ówczesnego Terytorium Mandatowego Palestyny.

Problem polegał tylko na tym, że pożądane przez Żydów ziemie nie były bezludne. Od stuleci zamieszkiwała je ludność arabska, dla której syjoniści nie widzieli raczej w swoim państwie miejsca, gdyż miało ono mieć narodowy charakter. Tragedia Holocaustu sprawiła, iż po II wojnie światowej idea powstania państwa Izrael stała się szczególnie nośna i już w 1947 bardzo poważne prace nad uregulowaniem tej kwestii podjął nowopowstały ONZ. Ich wynikiem była uchwalona pod koniec listopada 1947 rezolucja Zgromadzenia Ogólnego, zakładająca podział dotychczasowego terytorium mandatowego w stosunku 56:44 na korzyść Żydów. Jerozolima miała pozostawać "ziemią niczyją" pod zarządem międzynarodowym (podobny status przewidywano wówczas dla równie spornego Triestu na granicy włosko-jugosłowiańskiej). Plan ten został zaakceptowany przez stronę żydowską, ale odrzucony przez Palestyńczyków.

15 maja 1948 Izrael jednostronnie ogłosił niepodległość i został uznany przez większość państw Zachodu, ale oczywiście nie przez Arabów, którzy natychmiast rozpoczęli z nim wojnę. Rówcześnie żydowskie bojówki Irgun i Lehi zaczęły dokonywać masakr ludności arabskiej, co spodowało masowy eksodus mieszkających w Izraelu Palestyńczyków do Libanu, Jordanii i Egiptu. Arabska część terytorium mandatowego została wchłonięta przez państwa ościenne, ale Izrael przejął kontrolę na ich częścią w wyniku tzw. wojny sześciodniowej w 1967.

Nie ma tu miejsca na dalsze referowanie przebiegu konfliktu, kolejnych wojen i kolejnych prób znalezienia pokojowego rozwiązania, na czele ze słynnym procesem z Oslo, który doprowadził do powstania na okupowanych od 1967 roku ziemiach Autonomii Palestyńskiej. Ważne jest to, że obie strony przez całe dekady nie zdołały trwale porozumieć się co do ostatecznej formy i kształtu wzajemnych stosunków.

Chyba najbliżej przełamania impasu był Bill Clinton, który niedługo przed odejściem z Białego Domu, w lecie 2000, zamknął na kilkanaście dni w prezydenckiej rezydencji Camp David przywódcę Palestyńczyków Jasera Arafata i premiera Izraela Ehuda Baraka. Ten ostatni był gotowy na bardzo daleko idące ustępstwa, za co zresztą zapłacił potem wyborczą klęską. Porozumienie uniemożliwił wówczas Arafat, wysuwając całkowicie nierealny postulat powrotu na terytorium Izraela milionów palestyńskich uchodźców, co położyłoby kres jego istnieniu jako państwa narodowego Żydów. Wielu komentatorów twierdzi dzisiaj, że szef OWP doskonale zdawał sobie sprawę z bajkowego charakteru swoich żądań, ale bał się niepodległości Palestyny, która mogła mu przynieść utratę władzy.

Arafat zmarł we francuskim szpitalu pod koniec 2004 roku. Tuż przed ostatnim Bożym Narodzeniem w dramatycznych okolicznościach zakończyła się też kariera polityczna jego wielkiego antagonisty, izraelskiego premiera Ariela Szarona. Przez moment mogło się wydawać, że nowa generacja przywódców, nie obciążonych osobistymi urazami i bliznami z przeszłości, szybko wypracuje kompromis. Tymczasem jak dotąd wszystko zmierza w całkowicie przeciwną stronę.

Po obu stronach muru (całkiem dosłownego, o czym za chwilę) odbywały się tej zimy wybory. Palestyńczycy, zniechęceni pełnymi korupcji i nieudolności rządami pogrobowców Arafata, w styczniu wynieśli do władzy Hamas. Z ich perspektywy jest to potężna organizacja charytatywna, dająca tysiącom ludzi dostęp do opieki zdrowotnej, szkolnictwa i świadczeń socjalnych. Rzecz w tym, że dla reszty świata to ugrupowanie terrorystyczne, którego rzeczywiste zamiary wobec Izreala sprowadzają się do wepchnięcia go wraz z mieszkańcami do Morza Śródziemnego. Początkowo Hamas starał się sprawiać wrażenie, że władza to dla niego także odpowiedzialność i jest gotowy do szukania z Izraelczykami porozumienia. Chwila prawdy przyszła dnia, który chrześcijanie obchodzili jako Poniedziałek Wielkanocny. Po raz pierwszy od wyborów w Izraelu dokonano samobójczego zamachu. Aktywista organizacji Islamski Dżihad wysadził się w Tel-Awiwie, zabijając przy tym dziewięć niewinnych osób. Do tej pory reakcją oficjalnych władz Autonomii było zawsze w takiej sytuacji stanowcze, przynajmniej werbalnie, potępienie. Tymczasem gabinet Hamasu wydał oświadczenie wykazujące wobec zamachowca bardzo daleko idące zrozumienie.

Na domiar złego tuż przed Wielkanocą Unia Europejska i USA ogłosiły zamrożenie, choć faktycznie będzie to tylko poważne ograniczenie, swojej pomocy gospodarczej dla Palestyńczyków. Oznaczało to dla nich groźbę bardzo poważnego kryzysu finansowego. Z odsieczą przyszły państwa muzułmańskie na czele ze znajdującym się ostatnio na amerykańskim celowniku Iranem. Ich pieniądze pozwolą oddalić na razie zagrożenie pustką w kasie, ale na pewno nie ułatwią dialogu z Zachodem. W końcu sponsor ma zawsze swoje wymagania.

Przenieśmy się na stronę izraelską, gdzie marcowe wybory parlamentarne wygrała bez większych kłopotów Kadima, partia założona niedługo przed tragicznym w skutkach wylewem przez Ariela Szarona. Kierowane przez Ehuda Olmerta, osobę nr 2 w rządzie Szarona, ugrupowanie ma opinię partii z dużą determinacją prącej do zamknięcia sporów z Palestyńczykami. Takie są zresztą oczekiwania izraelskiego elektoratu. Na pierwszy rzut oka Izrael pod rządami Olmerta będzie gotowy dać z siebie bardzo dużo - pomimo nienajlepszych doświadczeń z ubiegłoroczną ewakuacją żydowskich osadników ze Strefy Gazy, pod kilof mają wkrótce pójść następne osiedla na Zachodnim Brzegu Jordanu. Logika nowego rządu jest następująca: skoro z Palestyńczykami nie da się obecnie negocjować, to zakończymy konflikt jednostronnie.

Aby takie rozwiązanie mogło zadziałać, warunki pokoju muszą być do przyjęcia dla drugiej strony, nawet jeśli nie bierze ona udziału w negocjacjach. Tymczasem jeśli Izrael rzeczywiście jednostronie wyznaczy granice według obecnego projektu, niemal na pewno czekają nas kolejne lata niepokoju. Rozważana obecnie linia nie pokrywa się bowiem ani z granicami Autonomii Palestyńskiej, ani tym bardziej z ONZ-owskim podziałem z 1947. Z różnych powodów Izraelczycy wykroili z i tak niewielkiego obszaru Zachodniego Brzegu kolejne ziemie, które mają stać się integralną częścią ich państwa. Na domiar złego, nie czekając na jakiekolwiek prawne usankcjonowanie tej linii, poczęli budować na niej potężny mur graniczny, co Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał w swojej opinii doradczej za sprzeczne z prawem międzynarodowym.

Podsumowując, sytuacja wcale nie nastraja do optymizmu. Problemu na pewno nie rozwiąże to, co Izrael usiłuje obecnie sprzedać światu jako swój wielki gest dobrej woli. Podobnie jak nie rozwiąże go złożony z radykałów nowy palestyński rząd. Potrzebny jest prawdziwy przełom. Tylko jak do niego doprowadzić?

Na zdjęciu: Wyłom w murze stanowiący główny wjazd do Betlejem
źródło: Wikimedia Commons

W przyszłą niedzielę w tym miejscu wyjątkowo ukaże się mój artykuł z cyklu "Polityczny mundial", w którym autorzy e-Polityki.pl starają się przybliżyć Państwu od strony politycznej uczestników zbliżających się mistrzostw świata w piłce nożnej. Mnie przypadło w udziale najmniejsze pod względem ludności z państw biorących udział w turnieju - Trynidad i Tobago. "Świat po tygodniu" powróci 7 maja, a już teraz zachęcam do przesyłania maili ze swoimi komentarzami, polemikami i sugestiami kolejnych tematów do omówienia. Proszę pisać na jarek@e-polityka.pl

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl