Pierwszą taką bitwę- bitwę o demokracje i niepodległość stoczono pod koniec lat 80. Skończyła się tragicznie. Demonstrujący studenci zostali spacyfikowani przez oddziały rosyjskie. Zimą 1991 odbyła się druga bitwa. Tym razem na polu walki stanęli na przeciwko siebie rodacy. Celem wojny domowej było obalenie pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta Zwiada Gamsahurdiego. Udało się. W styczniu 1992 władzę objęła Rada Wojskowa i Eduard Szewardnadze. Dla Gruzji miał zacząć się nowy etap- etap demokracji i rozwoju. Stało się jednak inaczej.
Wszystko zaczęło się 2 listopada, podczas wyborów parlamentarnych. Wyborów, które według opinii gruzińskiej opozycji i obserwatorów międzynarodowych zostały sfałszowane. Obawy okazały się uzasadnione. Listy wyborcze, na których wielu ludzi nie mogło odnaleźć swoich nazwisk, nieprawidłowe liczenie głosów, opóźnienia w otwieraniu lokali wyborczych, ataki na obserwatorów międzynarodowych i przedstawicieli opozycji czuwających nad prawidłowym przebiegiem głosowania to tylko nieliczne zabiegi, dzięki którym wygrała partia popierana przez sprawującego urząd prezydenta Eduarda Szewardnadze. 20 listopada ogłoszono wyniki wyborów. 21 proc. otrzymała prorządowa formacja „Za Nową Gruzję”. Opozycyjny „Ruch Narodowy” nieznacznie przegrał. Otrzymał 18 proc. poparcia. Wszystko odbywało się zgodnie z planem. Oprócz jednego. Nikt nie wziął pod uwagę tego, że obywatele Gruzji wspierani przez wyjątkowo silną opozycję pod wodzą Micheila Saakaszwili, nie zgodzą się na takie wyniki wyborców i nie przejdą nad tym do porządku dziennego. W całej Gruzji rozpoczęły się demonstracje. Przedstawiciele opozycji podróżowali po kraju nawołując Gruzinów do protestu. Wydawało się, że kryzys może przerodzić się w walki zbrojne. Po raz drugi prezydent nie docenił jednak sprytu i opanowania Saakaszwiliego. W wypadku rozpętania wojny domowej prezydent mógłby wykorzystać poparcie, jakim cieszył się jeszcze do niedawna w armii i zgładzić zbuntowane siły. Oskarżyłby opozycjonistów o wystąpienie przeciwko państwu i sięganie po niedemokratyczne metody rozwiązywania konfliktów. Każdy nieprzemyślany ruch Saakaszwiliego dałby prezydentowi pretekst do rozprawienia się z buntownikami i zachowania władzy. Nie obyłoby się bez przelewu krwi. A Szewardnadze już raz udowodnił, że dla władzy może zrobić wiele. Tym razem jednak nie docenił siły protestu.
W sobotę 22 listopada do stolicy Gruzji powrócił Saakaszwiliego. Już wkrótce okazało się, że wrócił po władzę. Wkraczał do siedziby gruzińskiego parlamentu na czele tysięcy ludzi, którzy odważyli się sprzeciwić autorytarnemu przywódcy. Przywódcy, który nie tylko nie chciał pogodzić się z porażką własnej polityki, ale który nie pozwolił obywatelom na podjęcie decyzji, kto w ich imieniu ma sprawować władzę. Oszukał nie tylko międzynarodowych obserwatorów i polityków. Oszukał przede wszystkim zwykłych ludzi, którzy mieli nadzieje, że wybory zmienią coś w ich życiu. Dlatego też Szewardnadzemu nie było dane otworzyć sesji nowo wybranego parlamentu. Na salę wkroczyli opozycjoniści. Nikt ich nie zatrzymywał. Demonstranci rozdawali strażnikom i żołnierzom różę. Znak pokojowych zamiarów. Prezydent został zmuszony do opuszczenia sali. Tymczasowym prezydentem została Nino Burdżanadze, przewodniczącą poprzedniego parlamentu.
W niedziele 23 listopada w prezydenckiej rezydencji Eduard Szewardnadze złożył rezygnację. Do tej pory ciężko ustalić pod czyimi naciskami zmienił decyzję i postanowił odejść. Jeszcze w nocy, po wydarzeniach w Parlamencie wprowadził stan wyjątkowy i zamierzał rozprawić się z opozycją. W niedziele, na szczęście dla Gruzji zmienił zdanie.
Obyło się bez przelewu krwi. Opozycja przejęła tymczasowo władzę. Faktycznie zrobi to w styczniu, kiedy odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne. Na razie największym zmartwieniem Burdżanadze i jej współpracowników jest oczyszczenie struktur rządowych z bliskich Szewardnadzemu osobistości. Wielu ludzi straci wkrótce swoje stanowiska. A to dopiero początek.
Nie zmienia to faktu, że na ulicach Tbilisi panuje wielka manifestacja szczęścia i poparcia. Ludzie w większości cieszą się, że coś się zmieniło. Oby na lepsze. Wielu zdaje sobie sprawę z tego, że wydarzenia ostatnich trzech tygodni mogły skończyć się tragicznie. Mogła popłynąć krew. Na szczęście opozycyjni działacze wykazali się rozsądkiem i nie dopuścili do regularnej wojny, która mogła pociągnąć za sobą wiele ofiar. W okresie największego wzburzenia, w kluczowym momencie Saakaszwili namawiał ludzi aby powstrzymali się od użycia siły, aby dali szansę prezydentowi na pokojowe ustąpienie. Nie dopuścili do tego, aby tłum niezadowolonych Gruzinów wymknął się spod kontroli. Mówiąc o sukcesie opozycji nie można nie wspomnieć o odwadze prezydenta. Nie znamy intencji, jakie nim kierowały w momencie składania rezygnacji, ale opinia publiczna potraktowała jego decyzję jako znak rozsądku i odwagi. Być może zrobił to dla Gruzji, dla oszczędzenia ludzkich istnień. Być może chciał się ratować. To pozostanie tajemnicą. Tajemnicą przeszłości.
Teraz należy mieć nadzieje, że tym samym ludziom, którzy jeszcze kilka dni temu stanowili siłę napędową narodu gruzińskiego nie zabraknie rozsądku i odwagi. Pokojowe przejęcie władzy jest wielkim osiągnięciem i bardzo dobrym początkiem nowego etapu w Gruzji. Ale nową władzę czeka jeszcze niejedna próba siły. Wszyscy, na czele z Saakaszwilim i Burdżanadze muszą się liczyć z tym, że przed Gruzją jeszcze wielkie ciężkich chwil. Potrzebne będą reformy, potrzebne będą bolesne zmiany. Usuwanie skutków polityki ekipy byłego prezydenta zajmie z pewnością wiele lat. Czy Gruzinom starczy sil? Czy są gotowi na zmiany?
Róża stała się symbolem tej bezkrwawej rewolucji. Róża to piękny kwiat. Ale wymaga pielęgnacji i troski. W ubiegły weekend Gruzini zasadzili swoją różę. Teraz tylko od nich zależy czy będą potrafili o nią dbać. Jeśli tylko nie zabraknie im sił, ten kwiat rozwinie się i stanie się symbolem prawdziwej wolności, która zawitała do tego małego, zakaukaskiego państwa.