Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Dramat w Gwinei-Bissau               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
26-12-2004

  Kronika ONZ 9/2004

07-11-2004

  Kronika ONZ 2/2004

13-02-2007

 

+ zobacz więcej

Dramat w Gwinei-Bissau 

02-12-2003

  Autor: Michał Potocki

W spektaklu, który chcę dziś zrecenzować jest wszystko, co potrzebne do komercyjnego sukcesu filmu. Tropikalne pejzaże, szczypta przemocy, zaskakujące zwroty akcji, dramaturgia, a nawet historia miłosna w tle. Jednym słowem wszystko, czego potrzeba do wyprodukowania porządnego filmu akcji. Za spektakl nie zapłaciła jednak żadna z wielkich hollywoodzkich wytwórni filmowych. Zapłaciło 1,3 mln mieszkańców Gwinei-Bissau, zaś historia dotyczy tegorocznego zamachu stanu w tej zapomnianej afrykańskiej republice.

 

 

Historia tego rejonu zaczęła się w 1588 r., kiedy Portugalczycy założyli tu swoją pierwszą faktorię - Cabreu. W 1753 r. powstała druga kolonia - Bissau. Obie posiadłości zostały zjednoczone w 1859 r. tworząc Gwineę Portugalską.

Ruch niepodległościowy skupił się wokół Afrykańskiej Partii Niepodległości Gwinei i Zielonego Przylądka (PAIGC), powstałej w 1956 r. organizacji komunistycznej. Partyzancka wojna, toczona od 1962 r. doprowadziła w konsekwencji do proklamowania 24 września 1973 r. niepodległości kraju, uznanej w roku następnym przez metropolię.

Kraj, położony na uboczu kontynentu, pozbawiony bogactw naturalnych, nie miał szans na rozwój. ONZ zalicza Gwineę-Bissau do grona 10 najbiedniejszych państw świata. Dochód narodowy w wysokości 800$ na głowę wypracowywany jest gł. dzięki połowom ryb, owoców morza oraz uprawie ryżu.

Nowopowstała Republika Gwinei-Bissau stoczyła się zatem w typową dla wielu krajów Afryki marksistowsko-leninowską nędzę. Siedem lat od uzyskania niezależności rządził partyzancki caudillo Luis de Almeida Cabral, kolejne 19 lat - Joao Bernardo Vieira. Ten ostatni zliberalizował nieco ustrój, wprowadzając m.in. system wielopartyjny w 1991 r., jednak o zorganizowaniu wolnych wyborów "zapominał" aż do 1994 r. W tym właśnie roku doszło co prawda do "wolnych" wyborów parlamentarno-prezydenckich, jednak cuda nad urną sprawiły, że zarówno prezydent Vieira, jak i jego partia zachowały funkcję przewodniej siły narodu.

I w tym właśnie momencie dochodzimy do punktu, w którym losy Gwinei-Bissau zaczynają odbiegać od standardowego scenariusza typowego dla reszty trzeciego świata. Do głosu mianowicie dochodzi armia, której główną funkcją w tym kraju nie jest - jak na reszcie kontynentu - obalanie legalnych rządów. Rolę sił zbrojnych w republice można porównać do roli, jaką odgrywają one w Turcji - strażniczki porządku konstytucyjnego.

Armia zbuntowała się przeciw dyktaturze Vieiry w 1998 r. Powstanie wywołało wojnę domową, trwającą rok, która spustoszyła kraj obniżając i tak niskie PKB aż o 28%. Rządowi PAIGC nie pomogło nawet zbrojne wsparcie ze strony bratniego Senegalu. Wojskowi po obaleniu Vieiry przekazali władzę cywilowi, Kumbie Iali z Partii na rzecz Odnowy Społecznej.

Nowy rząd niemal natychmiast zorganizował wolne wybory. Rodzima partia Iali zdobyła prawie 40% miejsc w parlamencie, druga partia opozycyjna - Ruch Oporu Gwinei-Bissau - Ruch Bafata - blisko 30% (obie partie utworzyły koalicyjny rząd, dokooptowując jeszcze 5 mniejszych ugrupowań), zaś rządząca od ćwierćwiecza PAIGC przekonała do siebie zaledwie 25% obywateli. Marksiści także w wyborach prezydenckich ponieśli klęskę. W II turze wyborów tymczasowy do tej pory prezydent Kumba Ialá pokonał Malama Bacai Sanhę z PAIGC stosunkiem głosów 72:28. Prawdziwy triumf demokracji!

Niestety, triumf okazał się przejściowy. Wszak prezydent i parlamentarzyści debiutowali w rolach demokratów - brak doświadczenia w tej dziedzinie zwiastował duże problemy.

Po pewnym czasie wzajemne animozje działaczy dwóch głównych partii rządzących doprowadziły do otwartego konfliktu. Bafatyści, sprzymierzając się doraźnie z postkomunistami (PAIGC w międzyczasie "wyprowadził sztandar" i przemianował się na partię socjalistyczną), uchwalili w parlamencie uchwałę, w której stwierdzili, iż nie widzą dalszej możliwości współpracy z panem prezydentem. Kraj stanął bowiem w obliczu bankructwa - budżetówka od miesięcy nie otrzymywała wynagrodzeń. Na domiar złego prezydent oraz premier Mario Pirés byli oskarżani o miliardowe defraudacje majątku narodowego. W odpowiedzi Ialá co prawda rozwiązał parlament, jednak zapowiedział nowe wybory. Zapowiedzieć nie znaczy jednak wykonać. Czterokrotne odwlekanie terminu wyborów wyprowadziło z równowagi wojskowych, którzy ponownie wystąpili w roli katalizatora przemian demokratycznych.

14 października 2003 r. szef sztabu gen. Veríssimo Correia Seabra wyprowadza wojsko na ulice stolicy kraju. Ialá, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji - a tradycja w Afryce mówi, iż zbyt uparci w obliczu puczu prezydenci żyją krótko - pospiesznie zrzekł się stanowiska. Przeżył - jak podaje Correio da Bissau - i został umieszczony w areszcie domowym. Seabra zaś zapowiedział wybory.

Szybko zawiązał się komitet ad hoc, mający stać na straży prawidłowego przebiegu przywracania władzy cywilom. Na jego czele stanął biskup Bissau, José Camnate Na Bissign, co nie byłoby niczym zaskakującym gdyby nie fakt, że katolicy stanowią w kraju mniej niż 1/10 społeczeństwa (przewagę mają animiści i muzułmanie).

Pucz potępił tego samego dnia, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, szef Unii Afrykańskiej, prezydent Mozambiku Joaquim Chissanó. Chissanó wezwał ponadto do natychmiastowych rozmów ze Wspólnotą Gospodarczą Państw Afryki Zachodnich (ECOWAS), której członkiem jest Gwinea-Bissau, "w celu przywrócenia konstytucyjnego porządku".

W odpowiedzi na apel Unii prezydenci trzech krajów regionu - Nigerii, Ghany i Senegalu przyjechali do Bissau, aby usłyszeć z ust Seabry obietnicę przeprowadzenia wyborów. Nie uzyskali oni niestety jasnego oświadczenia w sprawie ich terminu. Termin taki uzyskał natomiast kilka dni później Francisco Caetano Madeira, wysłannik Unii Afrykańskiej oraz szef MSZ Mozambiku.

17 października prezes Narodowej Komisji Wyborczej Higino Cardoso zaapelował o rozpisanie wyborów na styczeń przyszłego roku. NKW jest do nich przygotowana - wszak były one odsuwane w czasie już 4-krotnie… Pieniądze na wybory obiecała przekazać Holandia, Chiny (główny partner handlowy Gwinei-Bissau), Unia Europejska oraz ECOWAS. ONZ zobowiązało się zaś do pomocy tylko w wypadku, kiedy junta naprawdę wprowadzi w kraju demokrację.

Dwa tygodnie po puczu wojsko przekazało władzę cywilom. Tyle czasu bowiem trwały targi między 17 gwinejskimi partiami politycznymi. W końcu zdecydowano się przekazać urząd prezydenta niezależnemu kandydatowi, miejscowemu biznesmenowi Henrique Pereirze Rosie. Poza nieuwikłaniem w bieżące spory polityczne za Pereirą Rosą przemawiał fakt pełnienia obowiązków prezydenta podczas pierwszych wyborów w 1994 r.

Ciekawszą postacią jest niewąpliwie nowy premier kraju. Sekretarz generalny Partii na rzecz Odnowy Społecznej (czyli ugrupowania b. prezydenta Iali) Antonio Artur Sanha pełnił już urząd państwowy - był ministrem spraw wewnętrznych. Nie dotrwał do puczu na stanowisku, gdyż w tajemniczych okolicznościach zginęła jego kochanka, Florinda Baptista. Śledztwo przeciw Sanhi zostało umorzone z braku dowodów - nie uchodzi wszak aby minister był mordercą (szczególnie w krajach afrykańskich) - jednak plama na honorze pozostała. W jaki sposób ten zhańbiony oskarżeniami były szef MSW poprzedniego reżimu został faworytem junty, która go obaliła - do końca nie wiadomo.

Z uwagi na kontrowersyjne życiorysy nowych szefów państwa prezydent Senegalu Abdoulaye Wade zasugerował utworzenie wojskowego komitetu obserwatorów d/s nadzoru nad procesem przejściowym, jednak apel ten pozostał bez odpowiedzi.

Tymczasem prezydent Rosa zapowiedział nowe wybory już na marzec 2004 r., apelując jednocześnie do wspólnoty międzynarodowej o pomoc w zorganizowaniu naprawdę wolnego i prawdziwie przejrzystego głosowania.

Prośba o pomoc finansową pozostała jak na razie - poza Holandią, UE, ECOWAS, Chinami oraz warunkowo ONZ - bez odzewu. Pomoc zaś przyda się, i to bardzo. Urzędnicy od roku nie otrzymują wynagrodzeń - co było jedną z przyczyn puczu. Na razie dali oni nowym władzom kredyt zaufania, jednak ten powoli się kończy. Minister gospodarki i finansów Abubacar Demba Dahaba nie ukrywa powagi sytuacji: "nie ma pieniędzy, żeby opłacić cokolwiek". Gwinea-Bissau nie ma nawet szans na zaciągnięcie większego kredytu - w kraju działa bowiem tylko jeden bank, w dodatku o ograniczonych możliwościach finansowych (Bank of West Africa), zaś instytucje międzynarodowe nie zwykły topić własnego kapitału w tak niepewnych interesach. Gwinejczycy zaczynają zaś tracić cierpliwość. Natychmiast po puczu zastrajkowali np. pracownicy państwowego molocha EAGB, zajmującego się zarazem dostawami prądu oraz wodociągami, wykonujący swą pracę de facto za darmo już od roku. Bissau przez tydzień było pozbawione tak prądu, jak i wody.

Tymczasowa Rada Narodowa ma jedną odpowiedź na pytanie o pieniądze: zagadkowe transfery pieniężne Iali i Piresa. TRN zapowiedziała też utworzenie specjalnej komisji, badającej możliwe defraudacje starego reżimu.

20 listopada br. Rada Bezpieczeństwa ONZ na prośbę Kofiego Annana przedłużyła mandat obserwatorów UNOGBIS w Gwinei-Bissau na rok. ONZ chce w ten sposób dać czas na przywrócenie demokracji w kraju.

Tak czy inaczej sytuacja w tej malutkiej republice rysuje się niewesoło. Nikt nie da gwarancji, że w marcu 2004 r. nowe władze nie zapomną o obietnicy nowych wyborów, ewentualnie czy nie dojdzie do ich sfałszowania. Nikt nie da gwarancji, że kryzys finansowy w kraju nie doprowadzi do krachu państwa jako takiego, tj. do wybuchu ludowego buntu. Nikt nie da wreszcie gwarancji na to, iż koalicja 17 partii będzie w stanie się na dłuższą metę dogadać i zapobiegnie kolejnemu puczowi.

Gwinea-Bissau nie jest obiektem zainteresowań możnych tego świata, a największym mocarstwem, pamiętającym o republice jest sąsiedni Senegal. W tej sytuacji nie można liczyć na poważną pomoc finansową, poza jałmużną w wysokości kilku czy kilkunastu milionów dolarów. Faktyczny krach finansów kraju najbardziej przypomina sytuację dawnego Zairu pod koniec panowania Mobutu Sese Seko. Z tą różnicą, że w Zairze (ob. Kongo-Kinszasa) to armia, a właściwie liczne prywatne armie, były głównymi siewcami zamętu politycznego. W Gwinei-Bissau zaś siły zbrojne sprawiają wrażenie, jakby faktycznie stały na straży porządku konstytucyjnego w republice. Choć i na dalsze trwanie tego stanu nikt nie może dać gwarancji…

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl