Mark Latham został wybrany pod koniec ubiegłego roku liderem Australijskiej Partii Pracy, będącej obecnie w opozycji wobec rządzącej Partii Liberalnej. Wybór nastąpił po długich zmaganiach wewnątrzpartyjnych pomiędzy dwoma poprzednimi liderami. Jeden z nich, Kim Beazley, długo był liderem opozycji i po drugich przegranych wyborach federalnych zastąpił go na tym stanowisku Simon Crean. Popularność partii wciąż jednak spadała. W obawie przed powolnym ustępowaniem Partii Pracy z australijskiej sceny politycznej, postawiono dać szansą komuś nowemu i nieznanemu.
Latham, gdy został szefem opozycji, był raczej nieznany australijskim wyborcom. Było to niecałe dwa miesiące temu. Prasa pisała wówczas o młodym liderze, któremu brakuje doświadczenia, jak również o tym, że jest on wielką niewiadomą zarówno dla Partii Pracy jak i rządzącej Partii Liberalnej. Przypominano sobie, że ma ostry język i umie go używać w parlamencie. Po dwóch miesiącach przestał być niewiadomą. Ożywił i odbudował Partię Pracy, od nowa przypomniał podstawowe pryncypia demokracji.
Latham wynajął autobus i zaczął objeżdżać Australię, spotykać się z przyszłymi wyborcami. Zaczął w ten sposób "kampanię wyborczą", na długo przed ogłoszeniem oficjalnego terminu wyborów, które są planowane na drugą połowę bieżącego roku. Przypomniał wyborcom swoje pochodzenie. Mówił o tym, że wychował się w ubogim środowisku, że mieszkał w mieszkaniu otrzymanym z housing commission (odpowiednik polskich mieszkań komunalnych), że dzięki własnej ciężkiej pracy i pomocy przyjaciół zdobył wykształcenie. Mówił po prostu - jestem jednym z was, zwykłych prostych ludzi. Ujmował bezpośredniością.
Jego linia polityczna też niewiele przypomina starą Partię Pracy - Australian Labour Party (ALP) - którą teraz zaczyna się niekiedy nazywać Australian Latham Party, od nazwiska nowego lidera, tak wielkim uległa zmianom w stosunkowo krótkim czasie. Nowa linia polityczna przypomina linię Tony Blaira oraz jego idee "trzeciej drogi". "Trzecia droga" to, najkrócej mówiąc, poszukiwanie drogi rozwoju znajdującej się niejako pośrodku, między kapitalizmem i socjalizmem. Idea ta twierdzi, że walka klas się skończyła, że należy stworzyć nową formę polityczną działającą w interesie całego narodu. Należy brać to co najlepsze z kapitalizmu, czyli zasady funkcjonowania gospodarki, dbając równocześnie o sprawiedliwy podział dóbr w obrębie całego narodu.
Latham przyjął bardzo ciekawą strategię, nie atakowania obecnej ekipy rządzącej i jej polityki. Gdy podkreśla główne zasady swojej linii postępowania, nie pada ani jedno słowo krytyczne na temat rządu. Zamiast tego słyszy się wiele o wartościach rodziny, obowiązkach rodziców, opiece nad dziećmi i ich kształceniu, roli kobiet w społeczeństwie, narkotykach, stresie, problemach zdrowotnych i wielu innych, drobnych codziennych problemach. Jest to pozycja raczej socjologa czy terapeuty społecznego niż polityka, która przyczynia się jednak znacznie do wzrostu popularności Marka. Jego wypowiedzi odbijają się szerokim echem w społeczeństwie. Niewiele słyszy się w nich o planach Partii Pracy odnośnie sytuacji gospodarczej czy polityki zagranicznej; te sprawy będą prawdopodobnie omawiane we właściwej kampanii wyborczej. Zamiast tego, w jego przemówieniach odbija się jak echo zwykła, codzienna dyskusja zwykłych obywateli. W pierwszym odruchu obrony partia rządząca usiłowała ośmieszać wystąpienia Marka, jest to jednak bardzo niebezpieczna strategia, mogąca przynieść skutki dokładnie odwrotne od planowanych.
11 lutego, nastąpił znaczny wzrost popularności Marka i Partii Pracy, po ogłoszeniu jego szokującego zamiaru zmniejszenia członkom parlamentu stawek emerytalnych. Sobie również. Oblicza się, że Mark straciłby na tym około dwóch milionów dolarów. W obecnym systemie stawka emerytalna dla polityka z parlamentu federalnego wynosi 69%. Tyle rząd mu dopłaca do poborów, co przy przejściu na emeryturę przynosi mu sumę kilku milionów dolarów australijskich. Mark proponuje zmniejszenie tej stawki do 9%, czyli do tej wysokości stawki emerytalnej, jaką dostaje przeciętny Australijczyk. Ogłoszenie to zaszokowało tak wyborców jak i polityków. Trwały długie dyskusje zarówno w parlamencie jak i pośród szerokich rzesz społeczeństwa.
Na reakcję ze strony rządzącej Partii Liberalnej Mark nie czekał długo. W dwa dni później, 13 lutego, premier John Howard ogłosił projekt likwidacji obecnego systemu stawek emerytalnych dla członków parlamentu i zastąpienia go ogólnokrajowym systemem 9%. Szok graniczący z paniką zapanował wśród członków partii rządzącej, połączony z burzliwymi dyskusjami nie widzianymi od lat. Oskarżano premiera o to, że po prostu boi się lidera opozycji. Dyskusje uspokoił dopiero minister finansów Peter Costello twierdzeniem, że zmiany nie będą działały z mocą wsteczną, że dotyczyć one będą tylko nowych członków parlamentu. Następnego dnia premier mówił o innym projekcie - podwyżek płac dla parlamentarzystów.
Decyzja premiera dyktowana była koniecznością zahamowania spadku popularności partii rządzącej w roku wyborów. Podczas gdy w ubiegłym roku nic nie mogło zagrozić Partii Liberalnej, o tyle teraz jej popularność spadła, w rezultacie "kampanii wyborczej" Marka a zwłaszcza po jego szokującym oświadczeniu w sprawie stawek emerytalnych. Procent wyborców opowiadających się za partią rządzącą wynosi tylko 38, podczas gdy za opozycją opowiada się 48%. W ubiegłym roku proporcje te były akurat odwrotne.
Wydawać by się mogło, że zmiana rządu w nadchodzących wyborach jest nieunikniona. Nie można jednak zapominać o poważnej nadwyżce budżetowej, pozostającej w dyspozycji partii rządzącej, wynoszącej około siedmiu miliardów dolarów. Nadwyżka ta z całą pewnością zostanie spożytkowana w kampanii przedwyborczej dla zmiany nastawienia wyborców w stosunku do partii rządzącej. Oczekuje się, że skorzystają na tym chronicznie nie doinwestowane sektory zdrowia, szkolnictwa, rodziny i weterani wojenni.
Tym niemniej zbliżające się wybory mogą być niezwykle ciekawe i może nastąpić to, co było nie do pomyślenia jeszcze miesiąc temu - zmiana ekipy rządzącej.