Niestety bardzo szybko okazało się, że jak to w polskim życiu politycznym na obietnicach się skończyło. Początkowy zapał i entuzjazm ustąpiły codzienności i zdaje odsłoniły prawdziwe oblicze zapowiadanej aktywności. Pełniący najważniejszy urząd w państwie Lech niemal od samego początku został zdominowany przez swojego brata bliźniaka (początkowo „tylko” szefa partii, a teraz już premiera). Jeszcze na początku L. Kaczyński „istniał” aktywnie na scenie np. podczas konsultacji koalicyjnych, czy kwestii negocjacji z górnikami. Ale im dłużej trwa sprawowana przez niego kadencja tym mniej go widzimy i mniej słyszymy. Szczególnie bolesny z punktu widzenia Polski wydaje kompletny brak aktywności Prezydenta w polityce zagranicznej. A przecież jako głowa państwa ma taki obowiązek, tymczasem w tym kontekście kojarzy się jak na razie wszystko to, co najgorsze z tą prezydenturą, tzn. odwołanie szczytu Trójkąta Weimarskiego, czy też rozdmuchana do szczytu absurdalności afera z niemiecką gazetą (niewiele znacząca dodajmy). Inny nieudany aspekt w polityce międzynarodowej to pełniąca funkcję ministra spraw zagranicznych pani Fotyga będąca osobą ze ścisłego otoczenia L. Kaczyńskiego (jej powołanie na to stanowisko skwitowały słynne już słowa o tym, że ministerstwo to zostało odzyskane). Niestety osoba ta wydaje się mało kompetentna do pełnienia tego stanowiska, o czym świadczy jej zupełny brak zaangażowanie w pełnioną funkcję, swoiste zagubienie i jak twierdzi wielu miast twórczej pracy oddawanie się tropieniu spisków i prowokacji w swoim urzędzie. Nawet na posiedzeniach Rady Ministrów premier Jarosław Kaczyński ma problemy ze zrozumieniem wywodów polskiej MSZ, o czym bogato informowały ostatnio media. Nie ma co ukrywać, że sytuacja taka jest niedopuszczalna, a swoją drogą także absurdalna.
Wracając do Prezydenta, ostatnim przejawem aktywności jego osoby była wpadka z policyjnym psem i nadaniem mu nowego imienia, oraz udział w uroczystościach związanych z 62. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego (jej brak byłby niewybaczalnym błędem). Ale ujmując rzecz zupełnie poważnie, to są istotne powody do zaniepokojenia. Otóż mamy do czynienia z zupełnie nowym sposobem sprawowania urzędu głowy państwa, i to nie koniecznie dobrym. Po prostu pana Prezydenta niemal nigdzie nie ma. Na spotkaniu z Trybunałem Konstytucyjnym – nieobecny, na exposé nowego premiera – nieobecny (co swoją drogą stanowi swoisty ewenement w historii pokomunistycznej Polski). Można odnieść wrażenie, że Prezydent okopał się na Krakowskim Przedmieściu i ani myśli się wychylać ze swoich okopów. Ostatnio pojawiły się głosy, że Kazimierz Marcinkiewicz musiał odejść, ponieważ nieoczekiwanie dla braci Kaczyńskich zepchnął on na dalszy plan ich obu, co szczególnie bolesne okazało się dla głowy państwa (łatwiej znieść wyższą popularność swojego brata). Sądzę, iż objęcie premierostwa przez Jarosława Kaczyńskiego także ma na celu przysłonięcie nieudolności brata w sprawowaniu urzędu. Ma pokazać, że bracia Kaczyńscy jednak istnieją i coś robią. A, że aktywny nie jest ten, który obiecywał, że będzie? No cóż i tak wiele osób ma problem z odróżnieniem najważniejszych bliźniaków Polsce, więc może nie zauważą różnicy.
Nie jest to niestety optymistyczne dla naszego kraju, ponieważ PiS otwarcie zapowiadał (i wcale się z tego nie wycofał), że Lech Kaczyński to Prezydent na dwie kadencję. Oznaczałoby to, że autorytet głowy naszego państwa bardzo by stracił na znaczeniu w Polsce, a także na scenie międzynarodowej. Jest to o tyle ważne, ze postulując wprowadzenie nowej konstytucji a wraz z nią ustroju prezydenckiego Prawo i Sprawiedliwość dawało wyraźnie do zrozumienia, kto ma pełnić ten urząd. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby tak nieporadnie pełniono go w nowym systemie politycznym, zważywszy na to jak sprawowany jest obecnie.
Konkludując należy stwierdzić, iż politycy na tym przykładzie powinni wyciągnąć wnioski, co do tego, co i jak obiecują oraz jak siebie widzą w określonych sytuacjach zanim zaczną obiecywać to wyborcom (ale to jest mało prawdopodobne jak pokazuje życie), a nam wypada mieć nadzieje na to, że w przypadku prezydentury Lecha Kaczyńskiego są to przysłowiowe pierwsze koty za płoty, a ten swoisty falstart przerodzi się niebawem w aktywne i twórcze działanie w wielu aspektach na wielu płaszczyznach. Leży to w naszym dobrze pojętym interesie, aby ci, którzy rządzą naszym państwem byli kompetentni. Ponieważ w dłuższej perspektywie to my zyskamy na tym znacznie więcej niż pełniący najwyższe państwowe funkcje oraz ich partyjni koledzy. Jeżeli zaś okazywać się będzie, że wybierani na te stanowiska przez nas kandydaci tylko pięknie obiecują i zupełnie nie umieją przełożyć tego na praktyczne działanie, to wtedy my będziemy pierwszymi, którzy przekonają się o tym najboleśniej i to na własnej skórze. A zatem? Pozostaje wiara, nadzieja…