Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Czy pół dziurki też się liczy?               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
23-06-2011

 

26-04-2011

 

19-04-2011

 

05-04-2011

 

29-03-2011

 

22-03-2011

 

08-03-2011

 

+ zobacz więcej

Czy pół dziurki też się liczy? 

14-03-2004

  Autor: Adrian Zdrada

Wprawdzie do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych zostało jeszcze ponad pół roku, niemniej śmiało można stwierdzić, że Ameryka żyje już wyborami.Jednym z pojawiających się tu i ówdzie głosów, nie związanych bezpośrednio ani z kandydatami, ani z bieżącą polityką, jest potrzeba reformy systemu wyborczego. O tym, że jest to problem istotny nie muszę przekonywać nikogo, kto przed trzema laty śledził z zapartym tchem serial po wyborczy pod tytułem "Czy pół dziurki też się liczy."

 

 

Dramat, który rozegrał się na Florydzie, uświadomił Amerykanom, że ich system wyborczy nie jest najsprawniejszym na świecie. Bo i nie może takim być, gdyż został stworzony w osiemnastym wieku przez Ojców Założycieli, którym nie śniły się komputery, łącza satelitarne czy Internet. O jego kształcie zdecydowały względy praktyczne, czego rezultatem było stworzenie Kolegium Elektorów, a także mocne przywiązanie do idei federalizmu, które spowodowało istotną decentralizację całego procesu.

Nie wszyscy zapewne zdają sobie sprawę, że w Stanach Zjednoczonych istnieje pięćdziesiąt niezależnych od siebie systemów wyborczych. Każdy stan ma swoje ustawodawstwo w tej dziedzinie, różne procedury a nawet różne sposoby wybierania elektorów. O ile niektóre stany dopuszczają zastosowanie w procesie wyborczym najnowszych technologii, o tyle w większości wciąż stosuje przestarzałe i nieefektywne metody, czego świetną ilustracją było liczenie głosów na Florydzie.

Jednym z postulatów pojawiających się w dyskusji o reformie prawa wyborczego jest żądanie standaryzacji i ujednolicenia zasad na poziomie federalnym. Stany oczywiście zachowałyby prawo regulacji kwestii związanych z wyborami stanowymi. Takie rozwiązanie pozwoliłoby wykorzystać osiągnięcia współczesnej techniki już podczas oddawania głosów, co niewątpliwie zaoszczędziłoby czasu i nerwów, wpływając korzystnie na wizerunek Stanów Zjednoczonych jako najbardziej zaawansowanego technologicznie kraju na świecie. Pozwoliłoby to również zrezygnować z rachitycznego sposobu wybierania prezydenta przez kolegium elektorskie i przeprowadzać wybory bezpośrednie.

Jak zauważył kiedyś wybitny historyk amerykański Arthur Schlesinger, Jr "jest niemożliwością wytłumaczenie obcokrajowcom zasad działania Kolegium Elektorskiego. Nie rozumie tego nawet większość Amerykanów." Stwierdzenie to nie jest dalekie od prawdy, mimo to spróbuję pokrótce przedstawić zasady działania ciała, które formalnie decyduje o wyborze prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Kolegium elektorskie składa się obecnie z 538 osób. Każdy stan ma tyle głosów elektorskich, ilu senatorów i kongresmanów reprezentuje dany stan w Kongresie, plus dodatkowo trzy głosy przysługują Dystryktowi Columbia. Władze partii startujących w wyborach zgłaszają stanowej komisji wyborczej swoich kandydatów na elektorów. Na karcie do głosowania w dniu wyborów zwykle nie pojawiają się ich nazwiska, lecz formuła "elektorzy popierający" i tutaj widnieje nazwisko kandydata na prezydenta. W głosowaniu, które ma miejsce zawsze we wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, wyborcy wybierają tak naprawdę elektorów, którzy są powiązani z danym kandydatem. Kandydat który zbierze najwięcej głosów zabiera WSZYSTKIE głosy elektorskie przysługujące danemu stanowi. Następnie w poniedziałek następujący po drugiej środzie grudnia elektorzy zbierają się w stolicy danego stanu celem oddania głosu na kandydata, który zgromadził wszystkie głosy, przy czym osobno jest wybierany prezydent, a osobno wiceprezydent. Następnie głosy te są przesyłane do przewodniczącego Senatu, który na wspólnym zgromadzeniu obu izb Kongresu liczy wszystkie głosy i kandydata, który zdobył bezwzględną większość, ogłasza prezydentem. Podobna procedura dotyczy kandydatury wiceprezydenta. Jeżeli żaden z kandydatów nie otrzymał ponad połowy głosów elektorskich, Izba Reprezentantów w głosowaniu wybiera prezydenta, a Senat decyduje o wyborze wiceprezydenta.

Procedura wyboru prezydenta Stanów Zjednoczonych nie należy do najprostszych. Powoduje również, że kandydat, który zdobył większość głosów w skali kraju, może nie zostać wybrany prezydentem, który to przypadek miał miejsce chociażby w ostatnich wyborach. Teoretycznie elektorzy nie muszą oddać głosu na kandydata, przez którego komitet wyborczy zostali delegowani. Sytuacja taka miała miejsce w roku 2000, kiedy to elektor Dystryktu Columbia, Barbara Lett Simmons, zamiast oddać głos na Ala Gora, w ramach protestu wobec nierównego traktowania Dystryktu (nie ma on przedstawicieli w Kongresie) oddała pustą kartkę. Gdyby kilku elektorów postanowiło zrobić takiego "psikusa", zmieniłoby to wynik wyborów!

Paradoksów związanych z amerykańskim systemem wyborczym jest dużo więcej. Głosy nawołujące do reformy tego systemu przedstawiają rozsądne argumenty. Stany Zjednoczone mogłyby stworzyć jeden z najnowocześniejszych systemów wyborczych, wykorzystując Internet, co niewątpliwie przyczyniłoby się do rozwiązania problemu niskiej frekwencji - jednej z głównych bolączek demokracji amerykańskiej. Niestety, ani przy okazji najbliższych wyborów, ani w przewidywalnej przyszłości nie należy się spodziewać zmiany tego systemu. Tryb wybierania prezydenta określa bowiem Konstytucja (Artykuł II, Paragraf 1). Zmiana Konstytucji może nastąpić tylko w wyniku przegłosowania w Kongresie większością 2/3 głosów i zatwierdzenia przez 3 stanów poprawki do Konstytucji. Zważywszy na fakt, iż ostatnią poprawkę udało się przeforsować w 1971 roku, nie liczyłbym na szybkie zmiany w amerykańskim systemie wyborczym.

Możliwe zatem jest, że za kilkanaście miesięcy w jakimś okręgu, w którymś ze stanów spora grupa ludzi będzie siedzieć po godzinach i z lupą w ręku zastanawiać się, czy pół dziurki też się liczy. Oby do tego nie doszło. Ameryka ma kilka poważniejszych problemów do rozstrzygnięcia.

Tekst opublikowany został po raz pierwszy w serwisie www.saga.org.pl Przedruk za zgodą Wydawcy.


 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl