Drogi szybkiego ruchu przecinają ziemię wypaloną słońcem, wypłowiałą, pustynną. Monotonny pejzaż ciągnie się przez setki kilometrów. Dopóki na horyzoncie nie pojawi się morze. Nie, tego spektaklu nie można opisać. To trzeba zobaczyć.
Nie przez przypadek włoscy Very Important Persons zarezerwowali dla siebie sporą część tego zakątka raju. Na Szmaragdowym Wybrzeżu (północny wschód wyspy) wybudowano raptem kilka hoteli. Prosperują chyba nieźle, skoro jedna noc w nich spędzona może kosztować do 22 tys. euro i... często brakuje w nich miejsc. Kosztowna moda na Sardynię nie ogranicza się bynajmniej do wakacji hotelowych. Co większy włoski snob może poszczycić się posiadaniem willi na wyspie. Grubość portfela mierzy się długością jachtu zacumowanego na przystani. Miejscem spotkań i centrum życia towarzyskiego wczasowiczów jest lokal „Bilionaire” – nazwa mówi sama za siebie...
I nie byłoby w tym nic skandalizującego, gdyby nie fakt, że taki jednokierunkowy rozwój Autonomicznego Regionu Sardynia w minimalnym stopniu przyniósł dobrobyt mieszkańcom wyspy. Nieliczni uzyskali pracę w turystyce (bo z oczywistych względów nie można tu mówić o „turystyce masowej”). Reszta wyspiarzy nadal, jak przed wiekami, pasie owce i kozy. W wolnych chwilach porywa dla okupu. I emigruje.
Sardynia wydała dotychczas kilku wysokiej klasy polityków. W latach siedemdziesiątych Enrico Berlinguer zreformował Partię Komunistyczną, zerwał z widmem komunizmu radzieckiego, stał się twórcą koncepcji „historycznego kompromisu” między swym ugrupowaniem a rządzącą wówczas Demokracją Chrześcijańską. Francesco Cossiga został prezydentem Republiki Włoskiej. A „gwiazdą” tego sezonu stał się Soru, aktualny gubernator regionu: niepozorny, szczupły okularnik mówiąc „zacina się” w sposób carakterystyczny dla Sardów. On to ze stoickim spokojem, lecz i z uporem wyspiarza postanowił zadbać o interes własnej regionalnej ojczyzny. Jasno wyraził swą tezę: VIPy przyjeżdżają na Sardynię, konsumują świeże morskie powietrze, mieszkają w willach pogwałcających przepisy budowlane (zbyt blisko morza), zanieczyszczają środowisko (gdyby istniała nagroda Złotej Świnki, to jachty byłyby do niej pierwszymi kandydatami), mają prywatne plaże i nie dopuszczają do morza innych turystów, czyli krótko, szkodzą i blokują rozwój regionu, a... podatki idą do wspólnej rzymskiej kasy. Chcą mieć raj na wyłączność? Niech płacą. Podatek od luksusu.
Za luksus uznano wille, jachty i samoloty. Dzięki nim ma wpłynąć do kas regionu Sardynia 140-150 mln. euro.
Na nic zdało się podniesione larum, jakoby taka polityka odstraszała turystów, odbierała wyspiarzom pracę i pieniądze (które podobno nie śmierdzą). Soru nie ustąpił. Mógł sobie na to pozwolić: miał za sobą całą Sardynię. A Sardowie mają twardsze głowy, niż ich barany.
A co na to VIPy?
Jacyś nieprzygotowani i zaskoczeni nowobogaccy (z tych, którzy w ostatnich latach znaleźli się po właściwej stronie hiperbolicznego wzrostu cen), wyszli z domów i pokrzyczeli coś na placu. Wkrótce jednak umilkli. Poszli za przykładem starszych kolegów, którzy wiedzą, że prawdziwi dżentelmeni nie mówią o pieniądzach. Zwłaszcza, jeżeli w grę wchodzą grosze.
Na zdjęciu: Jedna z sardyńskich plaż.
Źródło: Wikimedia Commons