Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Demokracja na pokaz?               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
14-08-2010

  Skandal w Pakistanie

24-07-2010

 

17-07-2010

 

10-07-2010

 

19-06-2010

 

29-05-2010

  Zamach w Pakistanie

13-03-2010

  Kolejny krwawy zamach w Pakistanie

+ zobacz więcej

Demokracja na pokaz? 

20-03-2004

  Autor: Paweł Preś

Administracja amerykańska ma tak nielicznych oddanych sojuszników wśród państw muzułmańskich, że jest gotowa bardzo wiele im wybaczyć. Klinicznym przykładem jest Pakistan. Państwo rządzone przez człowieka, który doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu. Kraj pełen islamskich ekstremistów, wśród których prawdopodobnie ukrywa się Osama bin Laden. Wreszcie mocarstwo atomowe, które sprzedawało swe jądrowe sekrety wrogom Ameryki. Jaki naprawdę jest Pakistan ? Rozmawiamy o tym z Aleksandrem Głogowskim, politologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspertem od problematyki tego kraju.

 

 

PAWEŁ PREŚ: Kilkanaście tygodni temu (26 grudnia 2003 i 15 grudnia 2003) byliśmy swiadkami dwóch zamachów na prezydenta Perveza Musharrafa. Czy można powiedzieć, że za ich organizację odpowiada al-Kaida?

ALEKSANDER GŁOGOWSKI: Pewności w tej kwestii mieć oczywiście nie można, gdyż  oficjalnie al Kaida do zamachów się nie przyznała. Jednakże metoda działania terrorystów (kierowcy - samobójcy) może wskazywać na tą właśnie organizację. Należy pamiętać, że Pervez Musharraf prowadzi w Pakistanie politykę, która jest wymierzona nie tylko w al Kaidę, ale najogólniej - w fundamentalistów islamskich. Organizacje fundamentalistyczne, w Pakistanie i nie tylko, posiadają swoje bojówki. Część z tych grup współpracuje mniej lub bardziej ściśle z Osamą bin Ladenem. Dlatego można śmiało powiedzieć, że za zamachem stoją fundamentaliści, którym nie podoba się linia polityczna obecnego rządu.

Niezwykle znamienne jest to, iż zamachy zostały dokonane w tych samych miejscach. Czy to oznacza, że wśród ludzi pakistanskiego prezydenta są członkowie ugrupowań terrorystycznych?

Zamachy na prezydenta Pakistanu miały miejsce przy trasie przejazdu jego kolumny z Pałacu Prezydenckiego w Islamabadzie do  jego rezydencji w wojskowej dzielnicy Rawalpindi (miasta te sąsiadują ze sobą, dzieli je około 20 km). Sam Pałac i jego najbliższa okolica, podobnie jak wojskowa dzielnica Rawalpindi, są doskonale strzeżone i zabezpieczone. Nic więc dziwnego, że  jako cel zamachu wybrano właśnie tak czuły "punkt" jak samochód  prezydencki. Jeśli chodzi o drugą część pytania, to jest ona  bardzo skomplikowana. Przez wiele lat (a dokładnie od przejęcia władzy przez gen. Zia ul-Haqua w latach 70.) wzrastały wpływy fundamentalistów w kołach politycznych Pakistanu, a zwłaszcza w jego wywiadzie ISI. Właściwie dopiero obecny prezydent, Pervez  Musharraf postanowił radykalnie odciąć się od tej polityki i  dokonać wymiany kadr. Jest to proces stopniowy i z pewnością nie jest jeszcze zakończony. Nie można więc wykluczyć, że w wojsku i siłach specjalnych znajdują się ludzie, którym bliżej jest do  religijnych radykałów, niż do modernizującego kraj prezydenta.  Jednakże można z dużą dozą pewności powiedzieć, że w najbliższym otoczeniu Musharrafa tego rodzaju ludzi nie ma, a jeśli są, to  są oni oddani swemu prezydentowi. Dowodem na to może być choćby  to, że dotychczasowe zamachy były nieudane. Sam Musharraf z pewnością dokonując "czystek kadrowych" w pierwszej kolejności zadbał o własne bezpieczeństwo. Choć oczywiście niczego wykluczyć nie można - przecież premiera Indii Rajiva Gandhiego zamordował osobisty ochroniarz...

Zamachy na Musharrafa budzą wiele obaw wśród polityków. Czy w wypadku jego śmierci armia byłaby w stanie utrzymać porządek i zapobiec chaosowi?

Armia jest, można tak śmiało powiedzieć, najpoważniejszą siłą polityczną w Pakistanie. W jej rękach znajduje się nie tylko siła zbrojna, ale i poważny potencjał gospodarczy (na przykład kwestia zaopatrzenia państwa w wodę). Trudno więc sobie wyobrazić jakikolwiek rząd w Pakistanie, który działałby wbrew siłom zbrojnym. Ewentualna śmierć Musharrafa skomplikowałaby sytuację o tyle, że nie wiadomo, która z grup w armii przejęła by po nim polityczny spadek. Bo należy pamiętać, że od 1979 r. coraz większy dostęp do stanowisk w siłach zbrojnych mają zwolennicy partii religijnych (widać to choćby po wzroście liczby żołnierzy z brodami). Dopiero przejęcie kontroli nad siłami zbrojnymi przez fundamentalistów wraz z ich sukcesem wyborczym dałoby im kontrolę nad państwem. Ale ten scenariusz wydaje się mało realistyczny. Elity polityczne Pakistanu, jak również większa część korpusu oficerskiego, są stosunkowo nowoczesne, a więc co najwyżej możnaby się spodziewać zejścia z kursu proamerykańskiej polityki zagranicznej i powrotu do polityki Zia ul-Haqua (a więc bardzo powolnego procesu wprowadzania uregulowań opartych na Shariacie), a nie otwartej rewolucji islamskiej wg modelu irańskiego.

Główna siła polityczna w Pakistanie to wojsko, tymczasem prezydent Musharraf będzie urzęedowal od 31 grudnia 2004 roku już  jako cywil...

Można powiedzieć, że dążenie opozycji do odejścia Musharrafa z funkcji Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych miało czysto polityczno - propagandowy wymiar. Jest oczywiste, że jego następca na tym stanowisku będzie osobą "zaufaną", a więc realizującą politykę zgodną z koncepcjami prezydenta. Opozycja zamanifestowała skutecznie swoją siłę i przywiązanie do wartości konstytucyjnych. Prezydent zaś pokazał, że jednak mimo wszystko nie jest autokratą, lecz człowiekiem zdolnym do dialogu.

Zwycięstwo demokracji na pokaz?

Może to zbyt mocno powiedziane? Pakistan chyba nigdy w swojej historii nie był państwem demokratycznym w naszym rozumieniu tego słowa. Pierwszym przywódcą państwa był Mohammad Ali Jinnah, cieszący się niekwestionowanym autorytetem. Nikt nie podważał jego decyzji i nie rozpatrywał ich w kategoriach prawnych. Później po krótkim epizodzie demokratycznym mieliśmy kolejne zamachy stanu. W sumie czterokrotnie w Pakistanie armia sprawowała bezpośrednie rządy. Nawet "cywilny" rząd Zulfikara Ali Bhutto bliższy był autokracji, niż demokracji. Ostatnie doświadczenia z władzą cywili w latach 90. nie były pozytywne: korupcja, nepotyzm, nadużywanie uprawnień do prywatnych celów... Nic więcdziwnego, że opinia publiczna z nadzieją przyjęła pucz wojskowy gen. Musharrafa (nie było najmniejszych prób stawiania oporu, a co za tym idzie - obyło się bez ofiar w ludziach). Zmiana nastrojów społecznych nastąpiła dopiero po przyłączeniu się Pakistanu doamerykańskiej koalicji w Afganistanie. Ludziom zależy na sprawnym, skutecznym rządzie, a nie na tym by uczestniczyć w procesie jego wyłaniania. Z resztą w państwie, gdzie dużą rolę nadal odgrywają feudałowie trudno jest mówić o "prawdziwej" demokracji przedstawicielskiej: chłopi głosują albo na feudała, albo na wskazaną przez niego osobę. Stąd też wniosek, że przeobrażenia systemu politycznego Pakistanu zmierzają w stronę demokracji zachodniej, ale uwzględniają miejscową tradycję i uwarunkowania. W dużej mierze też ich katalizatorem jest Zachód i jego naciski na rząd w Islamabadzie, a nie wola polityczna większości Pakistańczyków.


W ostatnich tygodniach mieliśmy rozmowy na najwyższym szczeblu między Pakistanem a Indiami ,zostały wzniowione połączenia lotnicze oraz kolejowe. Czy to poczatek trwalego porozuemienia pomiedzy stronami?


Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Podpisano już w historii wiele porozumień o podobny charakterze. Począwszy od ostatniego - w Agrze, do porozumienia Taszkienckiego. Niestety -  najważniejsza kwestia sporna, jaką jest kwestia Kaszmiru, pozostaje cały czas nierozwiązana... Bez poważnej i konstruktywnej debaty na temat tego spornego terytorium  jakikolwiek trwały pokój jest niemożliwy. Obecna sytuacja międzynarodowa (wojna z terroryzmem i obecność amerykańska w Afganistanie) oraz posiadanie przez Indie i Pakistan broni atomowej, w jakiś sposób zabezpieczają przed eskalacją konfliktu. Ostatnie rozmowy i porozumienie należy rozpatrywać w tym właśnie strategicznym kontekście.

A nie w kontekście nacisków z Waszyngtonu?

Nie można tego wykluczyć, podobnie jak i nacisków ze strony Moskwy. USA potrzebują stabilnego zaplecza dla operacji w Afganistanie. Ponadto nie leży w ich interesie destabilizowanie regionu. Z punktu widzenia Rosji natomiast, istnienie ogniska zapalnego i baz bojowników islamskich stanowi potencjalne zagrożenie dla jej wpływów w Azji Centralnej (np. Tadżykistan, Uzbekistan), oraz dla bezpieczeństwa samej Federacji (Czeczenia). Ogólnie można powiedzieć, że nie ma klimatu międzynarodowego dla eskalacji konfliktu indyjsko - pakistańskiego. Z pewnością obydwa państwa poddawane są silnym naciskom dyplomatycznym i widać tego efekty. Jednak właśnie ten czynnik, a nie wewnętrzna potrzeba rozwiązania kwestii sportnych, może powodować, że proces pokojowy nie będzie trwały. Należy cały czas pamiętać o Kaszmirze. Nawet jeżeli Pakistan zaprzestanie działań, które Indie nazywają "wspieraniem terroryzmu" (czemu Islamabad konsekwentnie zaprzecza), to sprawa pozostaje otwarta. Nie ma jednoznacznego, prawnomiędzynarodowego rozwiązania konfliktu w oparciu o rezolucje RB ONZ (nadal obowiązują te  wzywające do przeprowadzenia plebiscytu, a nowych nie udało się dotąd podjąć). Polityka New Delhi wobec administrowanej przez nie części Kaszmiru również daleka jest od  międzynarodowych standardów, określanych w Karcie NZ i Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka... Zamiatanie tej kwestii "pod dywan" na dłuższą metę niczego nie załatwia. Nie sądzę jednak, żeby jakiekolwiek naciski czy to z Waszngtonu, Moskwy, czy Pekinu były w stanie wymusić zawarcie trwałego porozumienia między Indiami a Pakistanem. Mamy do czynienia z poważnymi zaszłościami i odejście od dotychczasowej polityki wymaga w pierwszej kolejności woli politycznej obydwu stron. Wiem z rozmów, jakie przeprowadziłem w Pakistanie, że wola takowa istnieje... pozostaje jednak chyba najistotniejsza kwestia: jakie byłyby warunki kompromisu? Należy pamiętać, że obydwa państwa bardzo dużo zainwestowały w ten konflikt i jest on poważnym elementem jednoczącym wewnętrznąopinię publiczną państw o bardzo złożonej strukturze etnicznej. Kompromis równa się ustępstwom, a to w nieunikniony sposób prowadzi do spadku prestiżu rządu w kraju. Pervez Musharraf ma dziś dość kłopotów w domu w związku z popieraniem polityki USA. Premier Vajpaee kieruje natomiast koalicją partii, wśród których znajdują się także hinduistyczni radykałowie, postulujący ponowne zjednoczenie Subkontnentu... Nie można oczywiście zapominać o ambicjach Indii do roli mocarstwa regionalnego. Mamy więc do czynienia z bardzo skomplikowaną układanką i zdecydowanie za wcześnie na optymizm.

Niedługo o kompromis bedzie jeszcze trudniej. Indie wzorem Izraela buduja mur w Kaszmirze, który ma "załatwić całą sprawę". Czy rzeczywiście ten mur może cokolwiek zmienić?

Pomysł budowania umocnień na Linii Kontroli w Kaszmirze nie jest nowy. Wynika on wprost ze stanowiska New Delhi, które dopuszcza możliwość przekształcenia tej ustanowionej przez RB ONZ linii demarkacyjnej w oficjalną granicę państwową. Należy na to spojrzeć przez pryzmat prawa międzynarodowego. A to stanowi, że Linia Kontroli takową granicą nie jest, a kwestię przyszłości Kaszmiru powinien rozstrzygnąć plebiscyt. Oczywiście od dnia podjęcia tej rezolucji minęło już pół wieku, ale to nie upoważnia Indii do stosowania metody faktów dokonanych. Porównanie z Izraelem nie jest do końca adekwatne. W tym przypadku porozumienia pokojowe wytyczają granicę pomiędzy Państwem Izrael, a Autonomią Palestyńską (przyszłym Państwem Palestyńskim). W Kaszmirze takiej granicy nie ma... Nawet przyjmując indyjską wykładnię Traktatu z Simla, najpierw powinien zostać podpisany traktat w kwestii Kaszmiru, ustalający przebieg linii granicznej, a dopiero później można myśleć o jej ochronie (np. o budowie zasieków, gdyż raczej trudno sobie wyobrazić wzniesienie betonowego muru na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziom morza). Póki co traktatu takowego nie ma, a budowa systemu zasieków pod wysokim napięciem w istocie szkodzi procesowi pokojowemu, a praktycznie nie zabezpiecza ani Indii, ani Pakistanu, gdyż przekroczenie Linii Kontroli w wysokich górach nie stanowi problemu dla osób, które chcą to zrobić i znają teren. Nawet jeśli przyjmiemy, że Indie słusznie uważają, że Linia Kontroli jest przekraczana nielegalnie przez uzbrojone oddziały, to i tak nie zmienia to faktu, że budowa zasieków leczy jakiś skutek, a nie przyczynę choroby. A przyczyną jest brak ostatecznego, prawno- międzynarodowego uregulowania statusu i przyszłości Kaszmiru. Jak wcześniej wspomniałem, w Kaszmirze dochodzi do aktów przemocy na cywilnej ludności, co z kolei prowadzi do eskalacji konfliktu i wzrostu wzajemnej niechęci, a nawet nienawiści pomiędzy muzułmanami a hindusami. Do tego należy dodać antymuzułmańską retorykę radykalnych organizacji hinduskich w rodzaju RSS. Indyjskie stanowisko, że sytuacja w Kaszmirze jest "transgranicznym terroryzmem" wspieranym przez Islamabad jest jednostronne i uproszczone. Można z pewnością powiedzieć, że zaplecze i poparcie społeczne dla walki z indyjskimi siłami bezpieczeństwa jest w Kaszmirze duże. Czy odcięcie tych ludzi od dostępu do broni cokolwiek załatwi? (o ile oczywiście w tamtych warunkach terenowych jest to wogóle możliwe). Dla osiągnięcia pokoju w Kaszmirze należałoby spełnić trzy warunki: unormować status prawny Kaszmiru, zapewnić przestrzeganie praw człowieka i zasad demokracji, oraz uniemożliwić wspieranie ew bojowników/terrorystów z zewnątrz (chodzi nie tylko o rząd pakistański, ale również a może przede wszystkim o ugrupowania fundamentalistyczne i terrorystyczne o zasięgu międzynarodowym, takie jak al Kaida). Obawiam się jednak, że żaden z tych warunków w dającej się przyszłości spełniony nie będzie.

Spór indyjsko-pakistanski jest niezwykle ważny dla regionu z uwagi na to, iż obydwa kraje dysponują bronią jadrową. I wlaśnie ostatnio byliśmy swiadkami poważnej afery w Pakistanie, związanej z przekazywaniem tajnych informacji pakistańskiego programu nuklearnego do innych państw... 

Przecieki technologii nuklearnej z Pakistanu do innych państw miały miejsce już jakiś czas temu, za poprzednich rządów. Dziś tylko wychodzą one na światło dzienne. Te wiadomości wyjaśniają być może, skąd rząd w Islamabadzie znalazł fundusze na realizowanie tak kosztownego programu nuklearnego. Widać również skalę powiązań elit politycznych w państwach rozwijających się. Reakcja prezydenta Musharrafa i jedynie poprzestanie na słownych upomnieniach oraz publicznym złożeniu wyjaśnień przez dr Khana o niczym nie świadczą. Jest to wpływowa postać, ciesząca się popularnością i autorytetem "ojca pakistańskiej bomby atomowej", więc raczej trudno byłoby oczekiwać jego aresztowania i postawienia przed sądem... Wyciek technologii nuklearnej pokazuje, że nie ma obecnie żadnych skutecznych mechanizmów zapobiegania proliferacji i że w najbliższym czasie grono "państw atomowych" może się poszerzyć... Oznaczać to może również, że ta broń będzie łatwiej dostępna dla gotowych jej użyć terrorystów...

Bardzo ciekawe są wyjaśnienia Khana na temat sprzedaży technologii jądrowej. Wynika z nich, iż w cały proceder zamieszanych była spora liczba osob (obywatele Korei, Libii, Iranu, Sri Lanki, Niemiec, prawdopodobnie Indii) w przeciągu kilkunastu lat (1991-2003). I w tym momencie zastanawiające jest niezwykle, jak to było mozliwe, iż przez tyle lat i przy współudziale tylu osob nikt się o niczym nie dowiedział?

Wydaje się to bardzo dziwne. Zakrawa prawie o "spiskową teorię dziejów". Handel bronią i technologiami zbrojeniowymi dawno już stał się domeną międzynarodowych grup. Są one z pewnością w jakiś sposób monitorowane przez służby specjalne, ale jak widać - nieskutecznie. Dla czego tak się dzieje? Cóż, nie jestem specjalistą w zakresie działania tych służb... 


Dzięki przyznaniu sie do winy dr Khana można uznać, że cała sprawa znalazła swój koniec. Jednakże wiele jest głosów mówiących, iż takie działanie atomisty jest celowe, a wynika z układu z prezydentem Musharafem. Prezydent Musharaf ułaskawi winnego a ten w zamian odciągnie wszelkie podejrzenia od armii (gen. Aslama Bega i Jehangira Karamata) oraz, przyznając się do winy, zakończy krytykę płynąca z zagranicy i cała aferę ?
 
Nie ma dowodów bezpośrednich... ale skoro powszechnie wiadomo, że siły zbrojne w Pakistanie są dominującą siłą na scenie politycznej, bez której wiedzy nic w tym kraju nie może się wydarzyć, to odpowiedź nasuwa się sama... Ale "targ" w tym sensie wydaje mi się mało realistyczny. Jak powiedziałem wcześniej - skazanie dr. Khana w Pakistanie nie wchodzi w rachubę. To postać - legenda, a Musharraf ma już dość kłopotów z opinią publiczną w związku z udziałem w amerykańskiej koalicji. Obecny rząd zyskał kolejny argument przeciwko tak lubianej do niedawna na Zachodzie byłej premier Benazir Bhutto, oraz odsuniętemu przez siebie Nawazowi Shariffowi. "Afera nuklearna" potwierdza tezę o powszechnej korupcji i braku wyczucia polityki zagranicznej ze strony cywilnych rządów. Jakby w tle całej sprawy trwa zintensyfikowana akcja poszukiwania Osamy bin Ladena w Pakistanie. Biorą w niej udział wojska amerykańskie, co jeszcze jakiś czas temu byłoby niemożliwe (dotąd Pakistan konsekwentnie odmawiał USA pozwolenia na działania militarne po swojej stronie granicy z Afganistanem)... Być może te sprawy się ze sobą wiążą?

Kluczem do całej sprawy wydaje się być osoba Osamy bin Ladena. Wszystko wskazuje zatem, iż być może znajduje się on wlaśnie w Pakistanie, o czym jest ostatnio glośno. Ale czy to nie jest jeszcze jedna zagrywka Bialego Domu lub zasłona dymna dla handlu bronią jadrową ?

Osama bin Laden jest bardziej postacią - symbolem. Nie wiem, czy jeszcze w obecnej sytuacji to on kieruje al Kaidą. Wszystko wskazuje na to, że ukrywa się gdzieś po pakistańskiej stronie granicy. Z resztą samo pojęcie "granica" nie jest adekwatne do linii, która egzystuje tylko na mapach, a nie w trudnym terenie górskim, na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziom morza. Pojawiały się różne wersje wydarzeń... nawet z taką, że administracja Busha trzyma aresztowanie Osamy jako "asa" propagandowego na właściwy moment w kampanii wyborczej... Jednakże nie przesadzałbym z takimi dywagacjami. Bin Laden ukrywa się w trudnym terenie i ujęcie go jest bardzo skomplikowaną operacją. Ciężko podejrzewać, żeby w takich warunkach ktokolwiek mógł precyzyjnie ustalić termin, pasujący do wyborczej strategii Republikanów. Co do handlu bronią jądrową, sprawa wydaje się bardzo intrygująca. Pojawiła się np. informacja, że wysoki rangą oficer pakistańskiej armii oferował technologię jądrową... Nigerii... Mamy zbyt mało udokumentowanych faktów, by się odnieść do takich "rewelacji". Nie wszystko da się wytłumaczyć dążeniem do pozyskania cennych dewiz. Nie wydaje mi się również, żeby Biały Dom celowo umożliwiał komukolwiek pozyskanie/sprzedaż tego rodzaju technologii... To wydaje się zbyt szalone, żeby było prawdziwe. Jedno, co jasno wynika z tej sytuacji to, że "klub atomowy" może się powiększać o kolejne państwa, a obecny system zabezpieczeń, oparty o NPT, jest niezdolny do zapobiegania proliferacji. Jeszcze daleko do stwierdzenia, że grozi nam lokalny konflikt jądrowy w którejś części świata, ale na pewno jesteśmy bliżej niż dalej...


W listopadzie był Pan w Pakistanie, dlatego na koniec chciałbym zapytać, jak postrzega Pan Pakistan z perspektywy bycia na miejscu ?

Mam porównanie pomiędzy tym, co widziałem w 1994 roku, a Pakistanem z listopada 2003 roku. Wykonano naprawdę wielką pracę. Jednakże należy pamiętać cały czas, że Pakistan to kraj rozwijający się. Widać wielkie rozwarstwienie dochodów. Mieszkając w Islamabadzie widziałem i biednych pucybutów i naprawdę bogatych ludzi, mieszkających w willach jakby w całości przeniesionych z Południa USA. Pakistan nie jest, wbrew obiegowej opinii, państwem policyjnym. Na ulicach nie widać więcej patroli, niż powiedzmy w Warszawie. Nie spotkałem się przez ten miesiąc z żadnym przejawem agresji, czy niechęci. Przeciwnie - osoby, z którymi miałem do czynienia były bardzo otwarte i chętne do współpracy. Miejscowi ludzie są bardzo przyjaźni, jeśli szanuje się ich kulturę i religię. Byłem w zamieszkanym przez Pasztunów Peszawarze, chodziłem tam "normalnie" po ulicy i to w czasie Ramadanu. Nikt na moją obecność nie reagował. Widać więc stereotypy kreowane przez media nie zawsze są prawdziwe...

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl