Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Wywiady / \"W PO zostawiłem wielu przyjaciół\"               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
10-07-2010

  Schetyna: Palikot szkodzi Platformie

13-12-2008

 

09-12-2008

 

13-07-2008

 

05-04-2008

 

20-03-2008

 

23-02-2008

 

+ zobacz więcej

"W PO zostawiłem wielu przyjaciół" 

31-08-2006

  Autor: Andrzej Rejnson
„Zostaliśmy wykluczeni za szkodzenie wizerunkowi Platformy, jednak żadnych dowodów na potwierdzenie tych słów nam nie przedstawiono. I nie można przedstawić, bo ich po prostu nie ma” – wywiad ze Sławomirem Potapowiczem. Jednym z sześciu polityków Platformy Obywatelskiej wykluczonych z tej partii w lipcu tego roku.

 

 

Czy pogodził się już Pan z decyzją krajowego sądu koleżeńskiego dotyczącą wykluczenia Pana z partii?

Sławomir Potapowicz: Trudno się z nią pogodzić, jeżeli uważa się, że była to decyzja skandaliczna, podjęta pod wpływem politycznej decyzji zarządu krajowego. W trakcie całego procesu nie przedstawiono mi żadnych dowodów potwierdzających zarzut szkodzenia wizerunkowi Platformy. Porównanie więc mojej sytuacji do Procesu Kafki jest w tym miejscu jak najbardziej zasadne, tyle tylko, że to nie fikcja literacka a rzeczywistość, realizowana przez polityka, który jeszcze niedawno mógł zostać Prezydentem Polski.

Decyzja sądu nie była zaskoczeniem?

Spodziewałem się jej. Wskazywały na to przede wszystkim działania sądu koleżeńskiego. W trakcie procesu nie proszono mnie o ustosunkowania się do jakichkolwiek zarzutów. Nie pozwolono mi na zadawanie pytań przedstawicielowi zarządu obecnemu na posiedzeniu. Co więcej, nie pozwolono mi nawet zapoznać się z zeznaniami, które w imieniu oskarżyciela złożył Tusk przed sądem. Złamano regulamin sądów koleżeńskich PO, ponieważ nie dopuszczono ani mnie ani mojego pełnomocnika do udziału w przesłuchaniu Donalda Tuska.

Jednakże statut Platformy Obywatelskiej zakłada możliwość wykluczenia członków w wyjątkowych sytuacjach. Panu i pozostałym wykluczonym zarzucono przede wszystkim działanie szkodzące wizerunkowi partii, jak również współpracę z Pawłem Piskorskim.

Statut Platformy Obywatelskiej wyraźnie określa, w jakich sytuacjach Zarząd Krajowy PO może wchodzić w rolę sądu I instancji i podejmować decyzję o wykluczeniu członka. W moim przypadku nic takiego, co statut określa jako sytuację nadzwyczajną, nie zaszło. Natomiast zarzut o współpracę z Pawłem Piskorskim uważam za absurdalny. Jeśli bowiem ktoś chciałby potraktować taki zarzut poważnie, podkreślam - absurdalny, to kierując się logiką należałoby z Platformy wyrzucić w pierwszej kolejności Tuska i Schetynę, którzy współpracowali z nim nieprzerwanie od 1990 roku.

Były inne powody wykluczenia?

Nie. Natomiast prawdziwe powody wykluczenia są bardziej złożone. Przypuszczam, że Tusk potrzebował przed Konwencją Krajową przekazać wyraźny sygnał strukturom, swoistą lekcję, dzięki której wszelkie ewentualne krytyczne głosy pod adresem dotychczas zarządzających Platformą zostały skutecznie spacyfikowane w zarodku. Jestem przekonany, że Tusk obawiał się krytyki po dwóch porażkach wyborczych. Jeśli głosów krytyki byłoby zbyt wiele, byłby zmuszony do znaczących, a nie jedynie kosmetycznych zmian jakie zaszły po ostatnim zjeździe. Zresztą, jeśli spojrzy się na obsadę najważniejszych stanowisk w zarządzie, to w zasadzie tych zmian nie ma. Ludzie odpowiedzialni za porażkę Platformy w wyborach parlamentarnych i prezydenckich nadal pełnią swoje funkcje.

Wspomniał Pan, że Donald Tusk współpracował nieprzerwanie z Pawłem Piskorskim od 1990 roku. Były jakieś szczególne przyczyny zerwania tej współpracy?

To jest pytanie do Donalda Tuska. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego przestał być człowiekiem gotowym do współpracy z różnymi środowiskami w łonie PO, a swoje opinie o ludziach zaczął opierać na donosach prasowych. Być może Tusk ma jakiś kompleks Piskorskiego. Trzeba pamiętać, że Piskorski mógł dla Tuska stanowić zagrożenie tak zarówno w wymiarze jednostkowym jak i strukturalnym. Raz dlatego, że były prezydent Warszawy to charyzmatyczna postać, obdarzona do tego silnymi cechami przywódczymi. Dwa, posiada ogromną wiedzę i umiejętność budowania struktur partyjnych czemu dał wyraz będąc Sekretarzem Generalnym PO. Myślę więc, że w głowie Tuska mógł zrodzić się dość groteskowy pomysł o jakimś wewnątrzpartyjnym zamachu pod przywództwem Piskorskiego. A skoro był to problem, to rozwiązano go wyrzucając Piskorskiego z PO.

Celem Hanny Gronkiewicz-Waltz miało być oczyszczenie warszawskiej Platformy i znormalizowanie jej działań.

Nazwijmy rzeczy po imieniu. Nie chodzi przecież o jakieś mityczne czyszczenie struktur PO, tylko o zwykłe przejęcie sterów władzy w Platformie. Hanna Gronkiewicz-Waltz z pomocą Tuska i Schetyny  chciała przejąć strukturę warszawskiej Platformy, do tego całkowicie niedemokratycznymi metodami. Działania, jakie były podejmowane na spotkaniach kół zakrawają o brak przyzwoitości. Nazywanie tego co się działo psuciem demokracji jest chyba najbardziej delikatnym określeniem praktyki jakie stosowała Gronkiewiczowa. Niemniej, po prawie roku, proces ten udało się ostatecznie zakończyć. Bodajże w grudniu ubiegłego roku, kiedy zostało powołane ostatnie koło PO na Pradze Północ. I tu rzecz najistotniejsza. Hanna Gronkiewicz-Waltz proces ten zakończyła porażką. Niewiele osób udało jej się nabrać na kierowane pod naszym adresem kłamstwa i dało temu wyraz w wewnątrzpartyjnych głosowaniach.

Podczas wyborów władz regionu to wam zarzucono niedemokratyczne działanie. Rozdawaliście wtedy karteczki z nazwiskami kandydatów.

To jest kompletna bzdura i kłamstwo powtarzane przez Julię Piterę. Kartki z nazwiskami członków władz regionalnych rzeczywiście były rozdawane. Były to kartki, które stanowiły wynik uzgodnień większości przewodniczących powiatów i  kół warszawskich. Uzgodnienia te były wypracowane przez strukturę Platformy. Wiem to dobrze, ponieważ sam to koordynowałem. Co więcej, identyczne kartki były rozdawane na zjeździe krajowym PO. Według takiej kartki Julia Pitera zaznaczała nazwiska kandydatów do Rady Krajowej, Krajowego Sądu Koleżeńskiego i Krajowej Komisji Rewizyjnej. Nie ma żadnego znaczenia, że kartki te na zjeździe krajowym były rozdawane razem z dokumentami dla delegatów. Znaczenie ma to, że proces demokratyczny, a więc wybory, nie był w żaden sposób ograniczony. Jeżeli ktoś nie był na kartce przygotowanej m.in. przeze mnie, to i tak mógł uczestniczyć w wyborach. Miał do tego prawo i nikt mu nie mógł tego zabronić. Oczywiście, jasne jest, że szanse takiej osoby były znacznie mniejsze. Głosy osób, które uzgodniły tę listę były bowiem glosami zblokowanymi i dawały reprezentację poszczególnych środowisk i grup w mazowieckiej Platformie. Problem polega jednak na tym, że na tej podstawie stawiane są nam zarzuty o psucie demokracji, bardzo mętne, natomiast nie znajdują one żadnego potwierdzenia w faktach.

Można Wam jednak zarzucić, ze nie robiliście nic żeby pozbyć się z Platformy ludzi „układu warszawskiego".

Jestem zdecydowanym przeciwnikiem sądów kapturowych i osądzania ludzi tylko na podstawie artykułu prasowego. Uważam też, że od eliminacji z życia publicznego osób nieuczciwych są odpowiedni organy ścigania: policja, prokuratura czy CBŚ a ostatnio także CBA. Żaden organ partyjny nie powinien też zastępować sądu. Oczywiście są sytuacje, w których prasa donosi o rzeczach skandalicznych, mogących budzić wątpliwość czy działanie danego osobnika jest etyczne czy nie. Wtedy partia powinna reagować. I reagowaliśmy np. w przypadku dwóch działaczy lokalnych PO, pana Chudziaka czy Świderskiego. Przypomnę też, że wykluczony z PO Piotr Fogler dwa lata wcześniej był, przez ten sam sąd krajowy PO, ukarany upomnieniem. Poza tym na jakiej podstawie i według jakich kryteriów mieliśmy określić kto jest a kto nie układem warszawskim. To jakieś wariactwo, z którego skorzystały obecne władze krajowe PO posługując się tym szyldem dla uzasadnienia własnej decyzji o wykluczeniu nas z Platformy, bez – podkreślam -  żadnego uzasadnienia. Idąc tym tropem doszlibyśmy do absurdu.

Usunięcie Pawła Piskorskiego wydaje się być jednak dobrym posunięciem. Prasa donosiła o nieetycznych działaniach byłego prezydenta Warszawy.

Problem polega na tym, że Pawłowi Piskorskiemu nie postawiono żadnych zarzutów. Czy jest coś złego w tym, że człowiek kupuje ziemię? Czy jest w tym coś nieetycznego? Uważam, że nie. Tym bardziej, że wiedza o działaniach biznesowych, które podejmował Paweł Piskorski była i jest powszechnie znana. Trudno żeby partia o poglądach liberalnych, która opiera się na "uwalnianiu energii" Polaków potępiała kogoś, kto tę energię w sobie wyzwolił. W przypadku Pawła Piskorskiego nie ma mowy o jakimkolwiek nieetycznym postępowaniu czy też przestępstwie. Zresztą sam Donald Tusk to przyznał. Jednak nieetyczne według Tuska jest to, że Piskorski zarabia pieniądze. To jest jakaś aberracja. Tym bardziej, że w Platformie pozostał choćby Łukasz Abgarowicz, którego biznesowe działania o podobnym charakterze szczegółowo opisywała Gazeta Wyborcza. To albo stosujemy wspólny mianownik dla wszystkich, albo Tusk potrzebował pozbyć się Piskorskiego z Platformy?!

Hanna Gronkiewicz-Waltz powiedziała, że gdyby historia z zakupem ziemi była pierwszą w jego karierze to takich konsekwencji by nie poniósł. Do niejasnych spraw należy chociażby zdobycie majątku przez Pawła Piskorskiego.

Ja wiem skąd Paweł Piskorski wziął majątek, ponieważ byłem na jego konferencji prasowej. Wykazał wszystkie swoje dochody, pokazał skąd wziął kredyt i w jakiej wysokości. Trzeba mieć dużo złej woli, żeby tego nie dostrzec. „Dziennik” postawił dwie tezy - Paweł Piskorski kupuje ziemię, co jest nieetyczne i nie ma dokumentacji odnośnie nabycia środków umożliwiających zakup tejże ziemi. Są to dwa fałszywe zarzuty. Teza zasadnicza jest taka, że trzeba udowodnić istnienie w Warszawie jakiegoś mitycznego układu, który opętał życie samorządowe. Do tego dołączył się Tusk, który chciał rozegrać własną partię i pozbyć się Piskorskiego. Polityka, który mógł stanowić rzeczywistą alternatywę w ramach Platformy dla dworskiego stylu Donalda Tuska. Potwierdzeniem moich słów niech będzie wywiad jakiego udzielił Jan Rokita Gazecie Wyborczej 20 maja. Powiedział wówczas, że ma nadzieję, iż Donald Tusk odejdzie od dotychczasowego dworskiego stylu sprawowania władzy. Jaka jest dzisiejsza pozycja Jana Rokity? Żadna. Jeżeli decyzja o tym czy Jan Rokita może zostać przewodniczącym klub jest zależna tylko od Donalda Tuska to oznacza to, że PO jest kompletnie zdominowana przez jednego człowieka. Jest to partia wodzowska, pozbawiona wewnętrznej dyskusji i refleksji nad stylem sprawowania władzy.

Kolejnym pretekstem była uchwała, w której broniliście Pawła Piskorskiego. To było jak dolewanie oliwy do ognia.

Decyzja o wykluczeniu Pawła Piskorskiego była decyzją błędną i nieuzasadnioną. Władze krajowe oczekiwały czołobitności. Natomiast my proponowaliśmy zmiany statutowe, które demokratyzowały tę partię. Proponowaliśmy, aby struktury partii oddolnie decydowały o kształcie list wyborczych i miały wpływ na tworzenie list do parlamentu na poziomie właściwego szczebla organizacyjnego. Sądziliśmy, że w ten sposób uniemożliwimy, wszelakim władzom, sposobność do manipulacji przy listach. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych Donald Tusk, nie mając takiego statutowego kagańca, skutecznie wykorzystał jego brak i ułożył swoje listy parlamentarzystów. A pretekst do wykluczenia nas z PO i tak by znaleziono. Jeśli nie ten, to inny.

Nie od dziś wiadomo, że pomiędzy Hanną Gronkiewicz-Waltz a wami jest konflikt. Zarzuciła ona Panu sprawowanie zawodu "samorządowca". Polityka jest Pana sposobem na życie?

Hanna Gronkiewicz-Waltz użyła wobec mnie słów obraźliwych i niesprawiedliwych. Posłużyła się w ocenie mojej osoby kłamstwem. Po pierwsze, dlatego, że ukończyłem politologię na Uniwersytecie Warszawskim ze specjalizacją samorządowo-ustrojową oraz studia podyplomowe na UW oraz w WSPiZ im.L. Koźmińskiego.
Po drugie pracowałem nie tylko w instytucjach samorządowych, jak to sugeruje Gronkiewicz. Zanim związałem się z warszawskim samorządem pracowałem między innymi w Giełdzie Papierów Wartościowych, ale miałem też liczne epizody zawodowe jako pracownik fizyczny. Zaś w samym samorządzie zajmowałem się między innymi sprowadzaniem repatriantów zza naszej wschodniej granicy do Polski.

Czy zamierza Pan dalej odwoływać się od decyzji sądu koleżeńskiego?

Zgodnie ze złożoną publicznie obietnicą skieruję wraz z kolegami sprawę do sądu powszechnego. Chcemy wytoczyć Hannie Gronkiewicz-Waltz i Donaldowi Tuskowi proces karny o zniesławienie. Każdy bowiem musi ponosić odpowiedzialność za wypowiadane słowa.

Jak ocenia Pan szanse Platformy Obywatelskiej w wyborach samorządowych? Bardzo ważny będzie bój o fotel prezydenta Warszawy.

Prezydentem Warszawy będzie Kazimierz Marcinkiewicz. A jeśli kampania Hanny Gronkiewicz-Waltz nadal będzie tak nieudolna, słaba i bez polotu, to Marcinkiewicz wygra w I turze. Zresztą ja zawsze twierdziłem, że Gronkiewicz-Waltz jest złym kandydatem. Ona nie zna miasta, jego problemów i odnoszę coraz częściej wrażenie, że nie wie czym jest samorząd. Poza tym nie ma żadnych predyspozycji do tego, żeby zarządzać tak wielką jednostką organizacyjną, jak Warszawa.
Jaki zaś osiągnie wynik Platforma, tego nie wiem. W PO zostawiłem wielu przyjaciół. Życzę im powodzenia. Mam nadzieję, że dostrzegą w niedługim czasie, że Platforma jest partią, która nie ma przyszłości. Współczuję im też, że nie mają lepszego kandydata na Prezydenta Warszawy.

Wywiad przeprowadził Andrzej Rejnson

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl