Premier Jarosław Kaczyński w piątkowym orędziu zadeklarował, że ugrupowanie, które wygrało ostanie wybory będzie starać się poszukiwać w tym Sejmie większości parlamentarnej. Pytanie tylko po co i z kim? Uciekinierzy z Samoobrony to przecież nie kto inny, jak niedawni sojusznicy tego, którego dziś premier oskarża o zdradę. Jaką ma mieć więc pewność, że w niedługim czasie nie zdradzą także i oni? Rozłamowcy od Leppera nie wystarczą jednak, by zapewnić rządowi większość. Dlatego PiS rozmawia również o koalicji z PSL, partią która chciała kilka lat temu obalać własny rząd (za premierostwa Cimoszewicza); partią, której w poprzedniej kadencji przy pierwszej lepszej okazji Leszek Miller pozbył się z rządu. Nadzieje Kaczyńskiego, że teraz PSL da się ujarzmić ciepłymi posadami i obawą o wcześniejsze wybory, mogą okazać się płonne. Dlaczego?
I tu może wkroczyć do gry Platforma Obywatelska, która naprawdę nie musi wyprowadzać ludzi na ulice – nie jest to na razie potrzebne. Partia Tuska może zrobić natomiast dwa, inne, ale za to bardziej zdecydowane ruchy. Mianowicie złożyć wniosek o samorozwiązanie Sejmu, a jednocześnie zaproponować Polskiemu Stronnictwu Ludowemu koalicję przed wyborami parlamentarnymi. Byłby to na pewno dla Waldemara Pawlaka istotny argument przeciw koalicji z PiS (gdzie ludowcy byliby jeszcze większym popychadłem niż Samoobrona) i za przyjęciem propozycji PO. Wiadomo przecież, że w przypadku przyśpieszonych wyborów PSL nie ma szans na zdobycie sejmowych mandatów, wiadomo też, że PO cieszy się nadal bardzo dużym poparciem wyborców, które jeszcze może wzrosnąć. Nie ma więc obawy, duet PO-PSL z pewnością przekroczyłby 8% próg stawiany koalicjom i ludowcy znów zasiedliby w sejmowych ławach. Po takiej propozycji nie do odrzucenia złożonej PSL, to PO rozdawałaby karty, kolokwialnie mówiąc – sprzątnęłaby sprzed nosa potencjalnego koalicjanta PiS i sprawdziłaby, na ile Kaczyńscy rzeczywiście chcą przyśpieszonych wyborów. Mogłoby się bowiem okazać, że premier przestraszony perspektywą przegranej swojej partii znów wychwalałby pod niebiosa „ucywilizowanego” Leppera, byleby tylko ten znów zasilił koalicję. Wtedy wszelkie porównania Jarosława Kaczyńskiego z Leszkiem Millerem okazałyby się nie tyleż uprawnione, co wręcz na korzyść tego drugiego!
Tak więc jeśli politycy, szczególnie ci z PiS, nie zatracili jeszcze instynktu samozachowawczego, szybko zdecydują się na przyśpieszone wybory. A co po nich? Mam nadzieję, że po fatalnym epizodzie rządzenia krajem, Samoobrona zostanie dość mocno osłabiona, nowa lewica nie zdąży jeszcze zaistnieć w świadomości wyborców, a LPR znajdzie się poza Sejmem. W miarę dobrą, skuteczną i opartą o zasady elementarnej logiki koalicję mogłyby wówczas stworzyć PO – PSL – PiS. Przegraliby wtedy wszyscy ci, którzy przegrać powinni, a może w końcu wygrałaby… normalność.