Gdyby smuć wnioski na podstawie tego co napisała czeska prasa, możnaby dojść do wniosku, że to właśnie nasi południowi sąsiedzi byli największymi euroentuzjastami. Zupełnie inaczej wyglądały jednak ulice największych czeskich miast - Pragi i Brna. Nie zabrakło oczywiście flag państwowych i unijnych, bilbordów oraz plakatów. Wszystko wydawało się jednak jakieś sztuczne, zrobione na siłę. W obliczu takiego wydarzenia Czesi w większości przeszli obojętnie. Bardzo możliwe, że wszystko za sprawą odbywających się w tym czasie w Pradze i Ostrawie hokejowych mistrzostwa świata. Jak wiadomo hokej na lodzie to w Czechach sport narodowy numer jeden.
Niewielu witało Unię Europejską w Brnie. Kilkuminutowy pokaz pirotechniczny rozświetlił niebo nad miastem. Jak się okazało to była jedyna atrakcja tego wieczoru. Po około 20 minutach Plac Wolności opustoszał. Wszyscy zgodnie rozeszli się do domów, Ci bardziej wytrwali zdecydowali się jeszcze posiedzieć w pubie przy kuflu złotego trunku. Brno kompletnie opustoszało około 2 w nocy.
Ciekawiej było w Pradze. Po pierwsze, stolica zawsze oferuje więcej atrakcji, po drugie w tym czasie miasto przeżywało nieprawdopodobne oblężenie kibiców (z racji wspomnianych już mistrzostw świata w hokeju na lodzie) oraz turystów. Swoją obecnością wieczór na Hradczanach zaszczyciły władze miasta oraz przedstawiciele władz lokalnych. Nie zabrakło także gości honorowych. Przy dźwiękach znanych piosenek z kuflem piwa w dłoni prażanie i przyjezdni bawili się do białego rana.
Następnego dnia służby porządkowe miały pełne ręce roboty. Plac, gdzie odbyły się główne uroczystości przypominał pobojowisko. Plastikowe kubeczki i śmieci rozwiewał wiatr, prosto pod nogi całej rzeszy spragnionych wrażeń turystów. Nie wiem czy jest to regułą, ale w tych dniach praktycznie nie słyszałem języka czeskiego. Z wyjątkiem sklepikarzy i obsługi barów i restauracji. Praga została „zalana” przez przybyszów z Japonii, Niemiec, USA, Hiszpanii. Gdzieniegdzie tylko słychać było język polski.
Tego dnia w czeskich gazetach rozpisywano się nad wydarzeniami poprzedniego wieczoru. Nie zabrakło także głosów polityków. Były minister spraw zagranicznych Czech Jirzi Dienstbier na łamach dziennika Dnes napisał: „Gdy po pół wieku izolacji i po piętnastu latach przygotowań wróciliśmy tam, gdzie od tysiącleci należeliśmy, znowu słyszymy, że jesteśmy mali i że zgubimy się w babilońskim gąszczu narodów, o kształcie którego zdecydują więksi i mocniejsi. Całe szczęście, że możemy przynajmniej zaoferować piwo i ołomunieckie twarożki, które nawiasem mówiąc, nie są niczym gorszym niż henessy, camembert i Johnny Walker”.