Ponadto okazało się, że w nowej umowie koalicyjnej nie ma już mowy o jednym ze sztandarowych projektów wyborczych PiS, jakim było tanie państwo (tak wyczekiwane przez społeczeństwo). Mimo, że media oraz opozycja już od dawna informowały, że administracja i jej wydatki znacznie się rozrastają, to jednak główna partia rządząca uparcie twierdziła, że nic takiego nie ma miejsca i program taniego państwa jest systematycznie wdrażany. Tym razem chyba wszystko jest już jasne. Fikcja, która miała miejsce od roku, obecnie przestała być już skrywana przez obóz władzy. Jednak powrót do starej koalicji niesie za sobą jeszcze inne aspekty, nie mniej ważne od finansów państwa, a może nawet istotniejsze z punktu widzenia moralnego. Rodzi się bowiem pytanie, czy słowom premiera Jarosława Kaczyńskiego można jeszcze wierzyć? W ciągu roku rządzenia jego ugrupowania kilka zasadniczych obietnic okazało się pustych.
Rok temu obiecywał bezalternatywną koalicję z Platformą Obywatelską. Po wyborach doszło do znacznych różnic między potencjalnymi partnerami, których skutki widzimy do dzisiaj. W dniu wyborów oba ugrupowania były zaprzyjaźnione; dziś są swoimi największymi wrogami. Później zapewniał, że podpisany pakt stabilizacyjny z Samoobroną i LPR będzie trwały i zapewni spokój w realizacji programu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Nic z tego nie wyszło i potrzebna była nowa umowa – bardziej konkretna i zobowiązująca w formie koalicji. Ten przełom miał zapewnić lepszą Polskę, a już na pewno spokój rządzenia, być może i na całą kadencję. Minęło kilkanaście tygodni, a i ta konstrukcja rozsypała się w proch. Trzeba było pożegnać wicepremiera A. Leppera i jego partię. Wtedy Jarosław Kaczyński wydawał się być bardzo stanowczy i zdeterminowany. Powtarzał niezwykle mocno i wyraziście, że nigdy już nie można powtórzyć błędu negocjowania i współpracy z ludźmi o marnej reputacji. Wydawało się, że prędzej dojdzie do nowych wyborów aniżeli, do jakichkolwiek rozmów z wekslową partią. Zaczęły się nawet przymiarki do swoistego zdeptania byłego koalicjanta (sprawa weksli, podbieranie posłów, zapowiedź delegalizacji Samoobrony). Oczywiste było, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Wydawało się, że A. Lepper pozna wreszcie swoje miejsce w szeregu (bo i poparcie w sondażach znacznie spadło). Rozpoczęły się konsultacje z PSL, które to jednak nie za bardzo kwapiło się do ostatecznej decyzji w sprawie wspólnego rządzenia z PiS. I oto nagle ku zdziwieniu ogromnej liczby ludzi powstała koncepcja powrotu na rządowe salony pierwszego warchoła RP. Okazało się, że ta reputacja nie jest taka zła, że wiele rzeczy można przezwyciężyć (a raczej przymknąć na nie oko), że w sumie jest to jedyny rozsądny i zdrowy dla Polski układ rządzący, albowiem za rogiem czają się liberałowie i postkomuniści (w języku Prawa i Sprawiedliwości zwani „ZOMO”) itp., itd.
A więc chęć sprawowania władzy jest tak silna, że to, co mówiono wczoraj rano już nie obowiązuje dzisiaj, a to, co powiemy dzisiaj, nie obowiązuje jutro itd. Wydawało się, że pomimo fali krytyki i nieprzychylności ze strony wielu środowisk tym razem Jarosław Kaczyński wywalając za drzwi A. Leppera podjął dobrą decyzję i wyprostował błąd, jakim było w ogóle zwieranie umowy koalicyjnej z tym ugrupowaniem (gazety donosiły na pierwszych stronach o tym, że premier ograł Leppera). Buńczucznie zapowiadany program sanacji państwa i budowy IV RP nie mógł być skutecznie realizowany z ludźmi Samoobrony. Dla wielu Polaków partia ta jest jednym ze wrzodów na ciele, jakie należy usunąć, osądzić i wyegzekwować kary. Tymczasem dowiadujemy się, że jednak tak nie jest. Te wszystkie wyroki, machlojki, weksle, długi posłów w biało-czerwonych krawatach to tylko przysłowiowe małe piwo. Są ważniejsze sprawy niż występki Samoobrony. Dla realizacji tychże kwestii należy związać się z partią Leppera, obdarować ją posadami w administracji rządowej, spełnić postulaty budżetowe, byleby tylko podnieśli swoje ręce wtedy, kiedy trzeba podczas głosowania w parlamencie. Jeśli będą tak postępować, to szybko się zapomni o grzechach partii powstałej na rolniczych blokadach. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Odnowa państwa i rewolucja moralna nie miały mieć twarzy Andrzeja Leppera, Renaty Beger, małżeństwa Łyżwińskich czy posłanki Hojarskiej. Oni to bowiem symbolizowali pewną słabość i patologię w III RP. Teraz, miast zniknąć i ponieść konsekwencje swojego postępowania, z pierwszych stron gazet i wokand sądowych trafili na stanowiska rządowe i parlamentarne.
Premier J. Kaczyński twierdzi, że taki krok był niezbędny gdyż przy pomocy Samoobrony będzie można rozbić jakiś wielki układ drenujący Polskę, wyłapać wielkich aferzystów i wykryć monstrualne przekręty, które to będą o wiele większe od poczynań ludzi Leppera. Czyli przy pomocy małych złodziejaszków wyłapiemy tych wielkich. To dobrze, bo trzeba wykrywać i karać wielkie przestępstwa. Premier jednak nie powinien zapominać, iż każdy alkoholik zaczynał od jednego kieliszka. Nie każdy zatem złodziej od razu ukradł milion. Aby dokonać wielkich przestępstw trzeba najpierw poczuć się bezkarnym i zuchwałym w odniesieniu do tych małych wykroczeń. Apetyt jednak jak wiadomo rośnie w miarę jedzenia i nie ma pewności, że będąc u władzy nie pozwolą oni sobie na więcej (za przykład może posłużyć sprawa małżeństwa Łyżwińskich i sprawa pieniędzy za paliwo na samochody, których jak się okazało nie mają). Andrzej Lepper i jego ludzie pokazali na rolniczych blokadach, sejmowej mównicy i w rządowych gabinetach, że faktycznie są warchołami. A tych jak wiadomo nie da się ucywilizować, o czym obecny premier już raz się przekonał. Widocznie ten raz to dla niego za mało. Dla wyborców i znacznej części zaplecza politycznego rządu to już o wiele za dużo. Ciekawe, kiedy J. Kaczyński to zauważy i ponownie się zreflektuje tym razem już bez możliwości powrotu do władzy specjalistów od wysypywania zboża i zaciągania niespłacanych kredytów. Miała być nowa i lepsza jakość rządzenia, a wraz z nią radykalny postęp państwa i społeczeństwa. Na razie mamy gołosłowność premiera i warcholstwo panoszące się na salonach. Czy tym razem ciemny lud to kupi? I czy w ogóle okaże się ciemny?