Zdeklasowała sprawującą władzę, prawicowo - nacjonalistyczną Indyjską Partię Ludową (Bharatiya Janata Party) premiera Atala Behari Vajpayee. On sam, w geście desperacji, w zeszły czwartek złożył rezygnację ręce prezydenta Abdula Kalama. Prezydent dymisji jednak nie przyjął. Do władzy triumfalnie powraca rodzina Ghandhich.
Wdowa po byłym premierze Rajivie, zamordowanym w 1991 przez sikhijskich separatystów, nie kryła wzruszenia. Zdruzgotany i wyraźnie zszokowany był jeden z głównych liderów indyjskich nacjonalistów, odpowiedzialny w partii za kampanię wyborczą, Pramod Mahajan.
Niespodziewana porażka rządzącej przez ostatnie 6 lat partii ludowej oznacza poważny zwrot w dziejach politycznych Indii. Wielu komentatorów upatruje w tym nową szansę dla kraju, który pomimo coraz lepszych wyników gospodarczych na przestrzenni ostatnich trzech lat, od dłuższego czasu boryka się z poważnymi problemami polityczno - gospodarczo - społecznymi.
Zastanawiającej jest co spowodowało tak nieoczekiwany odwrót wyborców od premiera Vajpayee. W kampanii wyborczej rządzący głosili chwytne hasło „Indie błyszczą”. Wynik pokazał, że nie blask decyduje o popularności. Reformy, jakich podjął się gabinet premiera Vajpayee przyniósł poprawę ludziom z wyższych sfer, tym lepiej wykształconym, mieszkającym w miastach, mającym lepsze warunki bytowe. Członkowie Partii Ludowej zapomnieli najwidoczniej, że większość obywateli Indii mieszka na wsi, a tam niestety rozwój gospodarczy największej demokracji świata nie jest praktycznie w żaden sposób odczuwalny. Jakie błyszczące Indie? My tutaj przymieramy głodem - żali się korespondentowi Reuters’a Santram - chłop mieszkający w jednej z wiosek niedaleko Delhi.
Wyborcy odwrócili się od prawicowych nacjonalistów plecami. Mamy dość takiego życia mówią. Vajpayee chełpił się wzrostem gospodarczym, wyższym PKB, większą wymianą handlową z zagranicą, a nie potrafi zadbać o własnych obywateli - żalą się hindusi z przedmieść tzw. biedoty w Bombaju i Kalkucie. Wtóruje im również młodzież. Mamy dość obietnic bez pokrycia padających z ust Vajpayee i jego ludzi - mówi Subhash Chand, mieszkaniec Delhi, zwolennik „dynastii” Ghandhich.
Partia Kongresowa i jej sojusznicy osiągnęli sukces na fali powszechnego niezadowolenia z rządów prawicowej BJP. Hasła o dobrobycie i o lepszym jutrze, nie uzyskały aprobaty w oczach ludzi biednych. Musimy zdać sobie z tego, że jedna trzecia hindusów żyje za jednego dolara dziennie - komentują zagraniczni analitycy, specjaliści do spraw Dalekiego Wschodu. Ponadto, nie jest łatwo przewidzieć wyniku wyborów w kraju, gdzie na około 1 miliarda ludzi prawa wyborcze posiada ponad 600 milionów obywateli. Nacjonalistów zupełnie nie interesowała opieka zdrowotna, walka z AIDS, ulepszanie infrastruktury itp. Nikt się tutaj nie przejmuje, że w biedniejszych dzielnicach każdego z miast nie ma w ogóle ani jednej sieci wodno - kanalizacyjnej.
Partia Kongresowa wygrała dzięki Soni Ghandhi i jej dzieciom - Rahulowi, który także zdobył mandat do dwuizbowego parlamentu, oraz Priyance, która aktywnie uczestniczyła w przygotowaniach do kampanii wyborczej oraz nadzorowała osobiście jej przebieg.
Niezależni obserwatorzy a także indyjscy analitycy oczekują, iż zwycięska Partia Kongresowa wzorem poprzedników będzie kontynuować reformy liberalizujące gospodarkę. Oczekuje się jednak zmian w zaproponowanym na początku lat 90 tych planie uczynienia Indii największą potęgą gospodarczą regionu. Nie oczekujmy jednak, że sama zmiana władzy od razu polepszy los przytłaczającej większości żyjących na skraju ubóstwa - pisze dziennikarka The Hindustan Times - Namandi R’ayr. Jeszcze jest czas, aby zastanowić się nad zmianami, które dostosują nasz kraj do odgrywania w niedalekiej przyszłości roli tzw. światowego gracza (global player) - zapowiadają ekonomiści związani z ugrupowaniem Soni Ghandhi.
O wiele większe obawy towarzyszą planom kontynuowania dotychczasowej linii polityki zagranicznej, a w szczególności relacjom z Pakistanem, Nepalem oraz Chińską Republiką Ludową. Wiele zagranicznych mediów sygnalizuje bardzo możliwy problem braku politycznej woli porozumienia nowych władz w sprawach, które są zarzewiem trwających już od kilkunastu lat konfliktów. Obecnie w Indiach zdecydowaną większość stanowią zwolennicy twardej, nieustępliwej polityki wobec sąsiadów, szczególnie odwiecznego wroga, jakim jest Pakistan.
Przeciwnicy zarzucają klanowi Ghandih brak odpowiedniego zaplecza celem prowadzenia skutecznej polityki zagranicznej. Nieoficjalnie mówi się także o braku kompetentnych ludzi w szeregach Partii Kongresowej. Niewykluczone, że w pośpiechu, w celu stworzenia nowego gabinetu Sonia Ghandhi poprosi przedstawicieli sojuszniczych partii o szerszą współpracę. A to jak wiadomo pierwszy krok w kierunku niejasnych powiązań i układów, komentują indyjskie dzienniki.
Tegoroczne wybory parlamentarne okazały się wielkim przedsięwzięciem. Ze względów bezpieczeństwa odbywały się w wyznaczonych terminach w poszczególnych stanach i ich częściach. Najpierw rozpoczęło głosowanie w najważniejszych miastach, dokładnie w dniu 20 kwietnia. Maraton wyborczy zakończył się dopiero 10 maja głosowaniem w stanie Andhra Pradesh.
Kilkaset tysięcy policjantów i żołnierzy strzegło bezpieczeństwa głosujących, zagrożonych głównie przez kaszmirskich, sikhijskich i tamilskich separatystów. Jak podają policyjne statystyki w różnego rodzaju incydentach śmierć poniosło 48 osób. To i tak o prawie połowę mniej - mówią funkcjonariusze indyjskiej policji.
W tegorocznych wyborach po raz pierwszy użyto elektronicznych maszyn do głosowania. Zastosowanie tego typu urządzeń znacznie przyspieszyło liczenie tak dużej liczby głosów. Ponadto, dane zgromadzone w pamięci urządzenia, są wiarygodne na tyle, że bardzo ciężko będzie komukolwiek udowodnić jakąkolwiek próbę sfałszowania wyników wyborów.