Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Kraj / Polska w Europie i na świecie / Eurodeputowani i ich szkolny angielski               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
20-11-2007

 

05-10-2007

  Bezstresowe wychowanie Turcji

17-07-2010

 

08-04-2010

 

19-03-2010

 

08-03-2010

 

09-06-2009

 

+ zobacz więcej

Eurodeputowani i ich szkolny angielski 

24-10-2006

  Autor: Paweł Rutkowski

O Parlamencie Europejskim zdecydowanie możemy powiedzieć, że to prawdziwa wieża Babel. Aluzja oczywiście dotyczy liczby języków, których używa się w jego murach. Z tego też powodu Parlament Europejski jest największym na świecie pracodawcą dla tłumaczy. Zatrudnia ich na stałe 350, a dodatkowych 400 tłumaczy świadczy swe usługi w czasie szczególnego natężenia prac Parlamentu.

 

 

Jednak należy zwrócić szczególną uwagę na to, że nie jest to rozwiązanie idealne. A to dlatego, iż porozumienie międzynarodowe funkcjonuje dzięki sprawnemu komunikowaniu się, a komunikowanie się jest znacznie ułatwione, jeżeli biegle mówi się w tym samym języku.

W pertraktacjach międzynarodowych kontrahenci, dla których angielski jest językiem ojczystym, mają zdecydowaną przewagę, ponieważ rozmawiają w swoim języku, co zapewnia im mentalny komfort i ułatwia sukces. Ci natomiast, którzy nie opanowali języka angielskiego w bardzo dobrym stopniu, czują się zdominowani przez stronę przeciwną, co jest zresztą oczywiste. Czy chcielibyśmy, aby nasi politycy kontynuowali pertraktacje w języku, którego nie opanowali perfekcyjnie?

Politycy UE nie mogą liczyć na to, że tłumacz w każdej chwili znajdzie się „pod ręką”. Oto, co przyznał jeden ze szwedzkich parlamentarzystów UE: „Z tego powodu, że nasza znajomość języka angielskiego pozostawia wiele do życzenia, zdarza się często tak, że jesteśmy zmuszeni powiedzieć tylko to, co potrafimy, zamiast tego, co chcielibyśmy powiedzieć”. Większość funkcjonariuszy w UE zmuszona jest do używania regularnie innego języka niż własny (ojczysty), co w konsekwencji niesie za sobą stałe ryzyko powstania błędów przy tłumaczeniu. Sprawą zupełnie oczywistą jest to, że ten, kto chce coś osiągnąć w obrębie Unii Europejskiej, musi zdobyć sobie sprzymierzeńców z innych krajów. Jakiś samotny przewodniczący polskiej partii, nie zdziała wiele, jeśli nie zdoła nawiązać całej sieci kontaktów z politykami UE z innych krajów. Szkolny poziom w angielskim nie wystarcza, a nie można też liczyć na to, że będzie się miało ustawicznie tłumaczy do swojej dyspozycji, ponieważ nie jest to po prostu realne.

Jednak nie jest to jedyny problem. W urzędach Unii Europejskiej jest sprawą zupełnie zrozumiałą, że do procesu tłumaczenia używa się tzw. „języka via”, czyli języka pośredniego, co konkretnie oznacza, że w wypadku tłumaczenia np. z języka portugalskiego na polski, tłumacz polski słucha najpierw wersji przetłumaczonej z portugalskiego na angielski i dopiero potem tłumaczy z angielskiego na polski. Proces ten niesie za sobą ryzyko straty niektórych elementów informacji i zaistnienia przekłamań. W czasie tłumaczenia symultanicznego, z równoczesnym zastosowaniem języka pośredniego, przyjmuje się, że straty informacji obejmują ok. 10%, a oprócz tego występuje możliwość przekręcenia informacji w ok. 2-3%.

Jeżeli chodzi o tłumaczenie symultaniczne, jest ono niezwykle trudnym procesem, który także niesie za sobą ryzyko, że pewne błędne sformułowania „wcisną się” do przekazywanej treści. Taki tłumacz musi nie tylko mieć w stopniu perfekcyjnym opanowane te dwa języki, które podlegają tłumaczeniu, ale również wyróżniać się niezwykle błyskotliwym intelektem. Ponadto, wymagana jest od niego pełna znajomość najnowszej terminologii fachowej w obu językach. I to wszystko – w dzisiejszym, coraz bardziej kompleksowym świecie. Jak światły człowiek może popierać nadal tego rodzaju system komunikowania się w obrębie UE?

Następnym argumentem może być wycofana z bibliotek i księgarni pierwsza wersja tak bardzo dla UE ważnego Traktatu z Maastricht, w którym stwierdzono ogromne różnice w tekście we wszystkich wersjach językowych. Okazało się, że trzeba ponownie, całkowicie i tym razem dokładnie przetłumaczyć ten dokument.

Prawie zawsze zapomina się w trakcie debat, że dokładne tłumaczenie potrzebuje swojego czasu. W ONZ, który w odróżnieniu od Unii Europejskiej zaopatrzony jest świetnie w tłumaczy, przyjmuje się, że tłumaczenia tzw. tekstów zwykłych, zajmują ok. 24 dni, kiedy zostaną opublikowane we wszystkich oficjalnych językach. Natomiast tłumaczenie bardzo pilnych tekstów zajmuje 6 dni. Unia Europejska podaje, że terminy tłumaczeń pisemnych mieszczą się w czasie: od 1 godziny do 4 tygodni (28 dni).

Jako rozwiązanie tego wzrastającego problemu językowego w obrębie UE, w roku 1994 francuski minister w UE – Alain Lamassoure, zaproponował, aby Unia Europejska ograniczyła ilość tzw. języków roboczych do pięciu. Niestety, jego propozycja napotkała na bardzo silne protesty ze strony wielu krajów Unii.

Jeśli zdarzyło się tak, że nawet w tak ważnym i pieczołowicie przetłumaczonym dokumencie, jak Układ o UE, zaszły pomyłki, to czego można oczekiwać od tłumaczeń tzw. tekstów zwykłych. I jakie mogą być tego konsekwencje? Najprostszym przykładem może być pewien angielski dokument, który zawierał tekst: „airplains flying by automatic pilot oper nuclear power plants” („samolot sterowany przez pilota automatycznego lecący ponad elektrownią atomową”). Zaś francuska wersja tego samego tekstu po przetłumaczeniu brzmiała: „samolot bez obsady pilota, z nastawionym wizjerem na zabudowania nuklearne”).

Brytyjski minister z UE – Peter Hain, nazwał ten rodzaj angielskiego, jaki używany jest wśród pracowników urzędów UE, językiem „Eurobabble”, dodając równocześnie, że należy położyć temu kres.

Kiedy nareszcie większość naszych polityków zrozumie, że Unia Europejska nie może funkcjonować w optymalny sposób, posiadając taką dużą ilość języków „roboczych”. Co prawda posłowie wybierani są, by reprezentować politycznie swe okręgi wyborcze. Kryterium umiejętności językowych niekoniecznie jest brane pod uwagę przez wyborców. Jednak nie można godnie reprezentować swojego kraju w Unii, nie znając biegle języka, którym posługuje się większość parlamentarzystów.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl