Wszystko wskazuje bowiem na to, że w najbliższym czasie po prostu zabraknie okazji, by je zadać. Taktyka polityków Platformy daje nam luksus możliwości rezygnacji z analizowania czegokolwiek. Nie trzeba już się przecież zastanawiać, dlaczego każde proponowane przez rząd rozwiązanie jest złe – jest tak dlatego, bo to pomysł PiS, który jest przecież złem samym w sobie. Nie ma sensu pytać, dlaczego PiS jest zły – równie dobrze można by pytać, dlaczego zły był Gomułka, a po co to robić? Nie ma też sensu pytać, dlaczego tak właściwie należy popierać Platformę – przecież Platforma nie jest PiS i ta „zaleta” powinna wyborcom wystarczyć.
Nie próbuję udowodnić, że PO ma na polskiej scenie politycznej monopol na rzucanie frazesów – inne partie często nawet ją w tym przebijają. Problem partii Tuska polega na tym, że w coraz większym stopniu przestaje ona być kojarzona z jakimkolwiek programem. Stała się grupą antypisowskich zbawców Polski. Podobnie rok temu POPiS miał nas wybawić od eseldowskich aparatczyków; później okazało się, że taki twór nie istnieje, bo dawno zanikło już to, co miało go spajać – postsolidarnościowa więź – a w jej miejsce nie pojawiło się w porę nic nowego.
W tej chwili najważniejszym składnikiem tożsamości Platformy, jest niechęć, czy nawet pogarda wobec „moherowej koalicji”. Właśnie ten czynnik ma przyciągać czujący podobnie elektorat, przede wszystkim z tym partia ma się kojarzyć.
Tymczasem w minionej kampanii wizerunek PO został silnie związany z pewnymi konkretnymi, często kontrowersyjnymi rozwiązaniami – wystarczy wspomnieć 3x15%, 4 x tak, ustawę o reformie finansów publicznych, zmiany w administracji i MSW… Dzisiaj widzimy już dosyć wyraźnie, że spora część tych pomysłów – chociażby szybkie wprowadzenie podatku liniowego czy likwidacja Senatu – jest równie utopijna jak „trzy miliony mieszkań” (pozostawiam Państwa ocenie to, czy powinniśmy z tego powodu rozpaczać, czy raczej się cieszyć). Niektóre ze sztandarowych pomysłów PO, takie jak zmiana zasad lustracji, stworzenie nowych służb wojskowych, sądy 24-godzinne czy likwidację podatku spadkowego już wprowadza PiS (oczywiście w szczegółach ich realizacji są pomiędzy partiami pewne różnice). Dawniejsze radykalne zapowiedzi zahamowania marnotrawstwa pieniędzy w rozmaitych rządowych agencjach czy likwidacji KRUS cichną wraz z zacieśnianiem współpracy z PSL. PO traci w ten sposób wyśmienitą okazję do rzeczowej krytyki PiS, dla którego pozostawienie w spokoju wymienionych instytucji jest z kolei kosztem koalicji z Samoobroną.
Wszystko to powoduje, że zeszłoroczny program PO wydaje się być w dużej mierze nieaktualny; nic zaś nie zapowiada tego, żebyśmy mieli poznać jakikolwiek nowy. Słyszymy jedynie o gotowości do przejęcia władzy. W tej chwili nie widać żadnej „platformerskiej wizji Polski” oprócz jednej – Polski bez Kaczyńskich. To mimo wszystko trochę za mało.
Oczywiście, można by zapytać, czy Platformie potrzebny jest w tej chwili jakikolwiek program, skoro ciągłe operowanie czarnym PR może zapewnić jej jednocześnie zwarcie szeregów i zwycięstwo w najbliższych (nie wiadomo tylko czy bliskich?) wyborach? Sądzę, że zdaniem wielu zwolenników PO należy się skupić właśnie na jak najszybszym odsunięciu PiS od władzy za pomocą wszystkich dostępnych środków, a tworzenie ambitnych projektów reform zostawić na później. Dobrą ilustracją tego toku myślenia był pomysł przejściowego rządu SLD-SO-PO-PSL z Zollem lub Pawlakiem na czele. W takim wypadku rzeczywiście żaden program nie byłby potrzebny, bo taka ekipa rządząca nie byłaby w stanie zrealizować jakiegokolwiek.
W toku coraz większej polaryzacji polskiej sceny politycznej przestano też zadawać kolejne istotne pytanie – o wewnętrzną spójność Platformy. Uderzająca jest już sama ilość jej liderów, wśród których hierarchia jest mocno nieczytelna. Należy pamiętać o tym, że jako zdecydowany faworyt w wyborach Platforma zyskała niebywałą siłę przyciągania ludzi z przeróżnych środowisk. W wyniku tego powstało ugrupowanie, którego czołowymi postaciami są osoby o światopoglądach tak różnych, jak chociażby Stefan Niesiołowski i Paweł Śpiewak. Nie sposób porównać tego zróżnicowania do pisowskiego podziału na dawne PC i ZChN – szczególnie, że w ciągu ostatnich lat środowisko Kaczyńskich wyraźnie skręciło na prawo. Dosyć jasne wydaje się, która z tych partii prędzej mogłaby powtórzyć rozpad w stylu AWS. Często widoczna jest niejasność stanowiska PO chociażby w kwestii stosunków Państwo-Kościół. Wystarczy tu przypomnieć głosowanie w sprawie dofinansowania budowy Świątyni Opatrzności Bożej. Odpowiednią poprawkę do budżetu poparło 39 posłów (między innymi Marek Biernacki, Ewa Kopacz czy Jarosław Wałęsa), przeciw było 66 (w tym Donald Tusk, Bronisław Komorowski i Paweł Śpiewak), wstrzymało się 14 (w tym Hanna Gronkiewicz-Waltz), nieobecnych było 11 (w tym Jan Rokita). Do podobnego podziału klubu mogłoby dojść przy próbie zmiany ustawy aborcyjnej – choć oczywiście z popierania przez danego posła wspomnianego dofinansowania nie wynika poparcie dla podobnych zmian i odwrotnie. Przy wielu innych okazjach moglibyśmy się przekonać, jak różnie można interpretować deklarowany przez tę partię konserwatyzm obyczajowy.
Trzeba przyznać, że klub parlamentarny PO przeszedł już pewną próbę wytrzymałości w okresie mniejszościowych rządów Marcinkiewicza, kuszony stanowiskami w ministerstwach. Był to jednak okres stosunkowo krótki, a o wiele trudniejszym sprawdzianem mogłoby być konstruowanie większości w nowym parlamencie. „Konieczne” może się wtedy okazać dogadanie się z SLD. Jest to wyobrażalne w wykonaniu tandemu Tusk-Schetyna; gorzej, jeśli pomyślimy o takich działaczach jak Julia Pitera czy wspomnieni już Niesiołowski i Biernacki. Przy odpowiednim rozłożeniu głosów najbardziej prawdopodobną koalicją większościową mógłby się wtedy okazać… POPiS.
Oczywiście, są to tylko próby odgadywania mniej lub bardziej odległej przyszłości. Ale skoro zarówno sondaże, jak i niezawodne do tej pory prawo „wahadłowej” wymiany władzy w Polsce wyraźnie wskazują na PO jako przyszłego zwycięzcę, warto niektórymi kwestiami martwić się już teraz. Bo bez względu na to, czy darzymy polityków tej partii sympatią czy nie, za ich błędy i kłótnie kiedyś zapłacimy wszyscy.
Na zdjęciu: W pierwszym rzędzie liderów; ilość miejsc ograniczona (Leszek Zaborowski).