W przyszłym roku planowane jest przekazanie pełni władzy mieszkańcom Bośni i Hercegowiny. Październikowe wybory były ostatnimi przed tym przełomem na drodze regionu do pełnego przezwyciężenia spadku po przeszłości.
Struktura ustroju Bośni i Hercegowiny stworzona w Dayton stawia przed obserwatorem poważne wyzwanie – jednostki administracji, rady, instytucje reprezentujące trzy główne narodowości kraju, zapętlone, o skomplikowanych powiązaniach mają zapewniać równowagę, pokojowe współistnienie i zapobiec dyskryminacji. Państwo podzielone jest na dwie części – Republikę Serbską (na północy i wschodzie) oraz Federację Chorwacką-Muzułmańską, połączonych dość słabymi więzami instytucji centralnych, za to dysponujące szeroką autonomią, dającą między innymi możliwość nawiązywania stosunków z sąsiednimi państwami. Na czele kraju stoi trzyosobowa prezydencja składająca się z Serba, Bośniaka i Chorwata, z których kolejno każdy pełni funkcję przewodniczącego kolegialnej głowy państwa. Władza ustawodawcza należy do Izby Narodów i Izby Reprezentantów. Członkowie tej pierwszej delegowani są przez parlamenty dwóch części federacji, w drugiej zasiadają wybierani bezpośrednio przedstawiciele społeczeństwa.
Październikowe wybory niewiele faktycznie zmieniają w politycznej panoramie kraju. Choć pozostający u władzy nacjonaliści ponieśli klęskę, zwycięzcy nie reprezentują mniej radykalnych poglądów. Każda nacja wybiera swoich przedstawicieli a poczucie wspólnoty, do jakiego stara się zachęcać Zachód, nie wzrasta. Przedstawicielem Bośniaków (muzułmanów) w prezydium został Haris Silajdžić, polityk który nawołuje do jednoczenia kraju i szybkiego zlikwidowania niezależności Republiki Serbskiej. Stojąc na czele Partii dla Bośni i Hercegowiny oparł się na elektoracie wyznającym islam i dążącym ku Sarajewu.
Serbowie wybrali na członka prezydium Nebojša Radmanovicia, wystawionego przez Sojusz Niezależnych Socjaldemokratów Milorada Dodika, wspierany przez główny dziennik Republiki Serbskiej „Nezavisne”. Ugrupowanie opowiada się za przeprowadzeniem referendum w sprawie przynależności państwowej serbskiej części Bośni i Hercegowiny. Żądania te nie są nowe – właściwie plany podziału kraju ciążą nad nim od chwili powstania, napotykając jednak na ostry sprzeciw Zachodu i Sarajewa.
Najbardziej budzi kontrowersje wybór trzeciego członka kolegialnego przywództwa kraju, bowiem „chorwackość” Željko Komšicia, jest podawana w wątpliwość przez samych Chorwatów. Podczas, gdy wymieniona wcześniej dwójka została wybrana bezwzględną większością głosów, Komšić zdobył mniej niż 40%. Zdaniem niektórych komentatorów o jego zwycięstwie zadecydowały głosy Bośniaków. Niektórzy jednak widzą w tym wyborze nadzieję dla kraju – znak, że możliwe jest przezwyciężenie podziałów etniczno-politycznych w przyszłości. Komšić uznaje się za agnostyka (Chorwaci są wyznawcami katolicyzmu), swój język określa jako „bośniacki” i kibicuje drużynie Bośni i Hercegowiny.
Warto pamiętać, że każda z trzech narodowości widziała niegdyś dla Bośni i Hercegowiny inną przyszłość. Co prawda nacjonalistyczne w naturze, autorytarne w stylu rządy odeszły na szczęście do przeszłości, ale cienie historii ciążą jeszcze nad tą częścią Europy. W latach 90. Franjo Tudjman wraz ze Slobodanem Miloševiciem chcieli wykroić dla siebie jak największe kawałki z bośniackiego tortu, a przywódca muzułmanów Alija Izetbegović, w 1970 roku pisał, że między islamem a nie islamskimi instytucjami politycznymi i społecznymi nie może być pokojowej koegzystencji, postulował stworzenie silnego ruchu islamskiego, który powołałby własne państwo.
Pokój z Dayton postawił przed Bośnią i Hercegowiną wyzwanie rozpoczęcia nowego rozdziału historii, stworzył ramy współżycia i ustanowił międzynarodową kontrolę. Dziś, po dziesięciu latach zainteresowanie Zachodu regionem spada. Opinia publiczna zafrapowana jest problemami innych części świata, a pomoc dla zniszczonych wojną krajów systematycznie spada. Podczas, gdy środki dostępne dla pięciu państw bałkańskich w ramach CARDS (Pomoc Wspólnoty na Rzecz Odbudowy, Rozwoju i Stabilizacji) w roku 2000 wynosiły 956 mln euro, w tym roku sięgają 500 mln euro. Sumy ukazują stopniowe „wygaszanie” pomocy UE. Jednocześnie ogłoszona w tym tygodniu Strategia Rozszerzenia na rok 2006, sporządzona przez Komisję Europejską, oddala perspektywę członkostwa Bałkanów Zachodnich w Unii. Tym samym ograniczana pomoc nie może zostać zastąpiona funduszami z budżetu dostosowującego państwa kandydujące, która pozwoliłaby zaangażować miejscowe środki i działać pobudzająco na gospodarkę i przedsiębiorczość.
W przyszłym roku prawdopodobnie zlikwidowane zostanie stanowisko „nadprezydenta” - Wysokiego Przedstawiciela ONZ, a władze BiH zaczną uzyskiwać pełną suwerenność. Oczywiście społeczność międzynarodowa będzie bacznie obserwować sytuację w kraju, ale już dziś wiadomo, że wiele problemów nie ma perspektyw na szybkie rozwiązanie.
Podczas, gdy każda z narodowości ma własny system oświaty, podręczniki, a tym samym spojrzenie na historię; gdy mieszkańcy Federacji, mimo zachęt i próśb nie chcą oddawać broni – spuścizny upadku Jugosławii, sprzeczne tendencje wewnątrz społeczeństwa nie słabną. Serbowie wybrali partię postulującą odłączenie Republiki Serbskiej. Po ich stronie jest argument, że w sąsiedniej Czarnogórze większość 55,4% ludności zdecydowała o rozwodzie z Belgradem. Przesądzana właściwie przyszłość Kosowa również upewnia ich w prawie do decydowania o przynależności państwowej.
Unii Europejskiej brak dziś pomysłu na przyszłość Bośni i Hercegowiny. Członkostwo w bliskiej przyszłości nie jest brane pod uwagę a rozwiązania z Dayton zdają się wyczerpywać wobec zmian w regionie i niesłabnących tendencjach odśrodkowych wewnątrz kraju. Sarajewo wciąż wydaje się punktem zapalnym, a wyniki ostatnich wyborów utwierdzają w takim sądzie.
Na zdjęciu: rzeka Pielo polje w Mostarze oddzielająca chrześcijańską od muzułmańskiej części miasta. Autor: Christian Bickel. Źródło Wikimedia Commons.