Kampania wyborcza prezydenta była prosta, można by rzec, (o ironio!!) w swej prostocie genialna. Na początek zapowiedziano zwiększenie płacy minimalnej i zapomogi dla kobiet samotnie wychowujących dzieci o 50%, a także o 10% emerytur. By zachęcić do odwiedzenia komisji wyborczych zorganizowano bufety z produktami spożywczymi sprzedawanymi bez marży. Ci, którzy nie mogli brać udziału w wyborach w niedziele, nic nie stracili, bo mogli to zrobić w ciągu poprzedzającego ją tygodnia, nie stracili też ci, którzy nie byli w stanie przyjść sami do urn- komisja przyszła do nich. Przykładowe karty do głosowania były „przez przypadek” wypełnione przy nazwisku prezydenta. Środki perswazji były przekonywujące - kampania odniosła skutek.
Niezależne sondaże różnią się od oficjalnych; według Instytutu Gallupa na Łukaszenkę głosowało 47% uprawnionych. Obserwatorzy międzynarodowi i opozycja zgodnie twierdzą, że nad białoruską urną zdarzył się cud. Jak można mówić o demokratycznych wyborach - pytają - gdy z list bezprawnie skreślani są kontrkandydaci, na rozkaz głosuje się w wojsku, studentów straszy się wydaleniem z uczelni, a tydzień przed głosowaniem urny krążą po całym kraju. Wybory były mistyfikacją, manipulacją, fałszerstwem, a ich wynik znany był na długo przed ich zakończeniem. Potwierdziło się zatem to wszystko, czego obawiała się opozycja na Białorusi już miesiąc temu. Jest Łukaszenka uzurpatorem łamiącym prawo? Jest, nic nowego, wszyscy to wiedzą.
Jest jeszcze druga strona medalu. Ten rewers to wyniki niezależne, które pokazują, że niemal połowa Białorusinów zagłosowała na Łukaszenkę. Jeszcze przed wyborami można było dowiedzieć się z kilku reportaży, że wieś popiera prezydenta. Ludzie czują stabilizację; pensje są małe, ale wypłacane regularnie, podobnie emerytury. Na ulicach Mińska panuje porządek i spokój. Społeczeństwo nie zna innego sposobu sprawowania władzy, ale poznało już różne skutki. Ludziom lepiej za Łukaszenki i tego się trzymają. Jasne, że wyniki zostały sfałszowane, jednak nie stało się to tylko po, to by zapewnić prezydentowi zwycięstwo; chodziło też o zmiażdżenie opozycji, zrobienie wrażenia w Europie, o zademonstrowanie swej siły. To niepokoi, ale blisko połowa obywateli Białorusi chce Łukaszenki, czy to się podoba opozycji i obserwatorom międzynarodowym czy też nie.
Sytuacja jest patowa; z jednej strony opozycja, którą słychać teraz bardzo wyraźnie zwłaszcza, że w sprawę zaangażowały się Stany Zjednoczone, ale z drugiej te 47% popierających Aleksandra Łukaszenkę. Jasne, że to wciąż nie jest większość, czy można ją jednak zlekceważyć? Na Białorusi wciąż mają miejsce zamieszki, starcia z policją, aresztowania, represje wobec niezależnej prasy. Jeżeli kielich się przepełni, a wydaje się, że tak jest, to wybuchnie bunt, A jeśli zwolennicy Łukszenki postanowią wyjść na ulicę? Czy możliwy jest wybuch wojny domowej? Dla Białorusi nadchodzi czas, kiedy trzeba będzie musiała zdecydować, jakim państwem chce być. Prezydent łatwo władzy nie odda, pytanie czy będzie siła by mu ją odebrać?