Demokracja na sprzedaż

28-02-2003

Autor: Aleksander Wojtala

Zapytuje mnie Czytelnik, co rozumiem pod pojęciem demagogii liberalnej. Ano to samo co przez populizm socjalistyczny i narodowo-katolicki. Do każdej doktryny politycznej można podłączyć populizm, acz określenie go przymiotnikiem zawsze będzie ryzykowne, bo jak starałem się wykazać (felieton: Polityczni prestidigitatorzy e-Polityka) demagog jest nieczuły na stałe imponderabilia i gotów jest w każdej chwili porzucić zajmowane stanowisko przechodząc na odmienne pozycje. Przykładem populizmu, który można nazwać liberalnym jest po prostu głoszenie liberalnych koncepcji gospodarczych w oderwaniu nie tylko od realiów Polski AD 2003, ale także z pominięciem racjonalnego rozważenia wszystkich zawiłości podejmowanej kwestii.


Posłużę się przykładem, który podaje Czytelnik: wprowadźmy dobrowolne opodatkowanie wraz zasadą że głosuje ten, kto płaci podatki. Jest to propozycja demagogiczna, bo brzmi zachęcająco dla określonego adresata: młody, zamożny, dość dobrze wykształcony, albo raczej właśnie się kształcący. Kusi swą oczywistością i prostotą. Wprowadza w miejsce skomplikowanych uzasadnień prosty mechanizm, znany z życia codziennego: płacisz i masz. Czytelnik zarzuca mi, że zbytnią ufność pokładam w konstrukcji społeczeństwa obywatelskiego. Owszem ufność pokładam i mam nadzieję nigdy nie zatracić przekonania o tym, że społeczeństwo obywatelskie, społeczeństwo ludzi światłych i świadomych swej odpowiedzialności za całość życia społecznego, a do tego ludzi mających świadomość potrzebę własnej aktywności społecznej jest najlepszym rozwiązaniem na bolączki demokracji. Nie szastałbym też zarzutem zbytniej wiary Szanowny Czytelniku, bowiem propozycja zawarta w komentarzu zbudowana jest na kilku milczących założeniach, nie popartych żadnymi dowodami, a więc ex definitione należy do świata wiary.

Po pierwsze zapytajmy otwarcie i żądajmy szczerej odpowiedzi: kto zadeklaruje, że będzie płacił dobrowolnie podatki, spodziewając się w zamian korzyści takich jak prawa publiczne i opieka państwa? Pomijając standard oferty – zabiedzona opieka zdrowotna, wystraszona policja, wojsko wyposażone w przestarzały sprzęt, a wreszcie ulotny charakter praw publicznych, wyłania się problem co zrobić z tymi wszystkimi (większością?) którzy nie skorzystają z takiej oferty? Oczywiście nie ma problemu, z tymi których stać na własne rozwiązania: prywatny lekarz, ochroniarze, natomiast co robić z pozostałymi, którzy nie zdecydują się na płacenie podatków, bo dzięki temu podreperują swój domowy budżet? Dzwoni taki osobnik na policję i słyszy w słuchawce: “Niestety interwencja jest niemożliwa, ponieważ nie płaci pan podatków, może pan skorzystać z płatnej oferty zaprzyjaźnionej z naszym posterunkiem agencji ochroniarskiej”. Brzmi kuriozalnie, ale jeśli mówimy o wprowadzeniu dobrowolnych podatków, co jest propozycją przewracającą na głowę większość dotychczasowych koncepcji politycznych, to musimy mieć odwagę przeanalizować wszystkie aspekty i ewentualne jej konsekwencje. Oczywiście problem rozwiązuje pierwsze milczące założenie: znajdą się ludzie godzący się dobrowolnie na płacenie podatków, a co więcej będzie ich większość i do tego będą to ludzie zamożni, którzy płacić będą najwięcej. A więc zamożna arystokracja zafunduje reszcie społeczeństwa minimum socjalne. Zdaje się, że tak już było – bodajże w XIX w., z tą różnicą, że burżuazja bez pośrednictwa państwa zajmowała się biedniejszymi warstwami fundując ochronki i szpitale. Później wybuchła rewolucja – ale to inna historia.

Wrócimy do wizji państwa z dobrowolnymi podatkami proponowanej przez Czytelnika, który już w następnym zdaniu zarzuca mi zbytnią wiarę w społeczeństwo obywatelskie! Jest i druga ukryta teza. Pragniemy, aby rządzili nami ludzie światli, którzy jak najlepiej wywiążą się ze swoich obowiązków. Pragnienie to realizujemy w ramach demokratycznych struktur – słowem wybieramy tychże. Jeśli ograniczymy prawa wyborcze do tych którzy płacą podatki, a więc w przeważającej mierze zamożnych to musimy założyć że są to ludzie mądrzy i możemy spać spokojnie. Teza brzmi więc: bogaty = mądry. Oczywiście, że w warunkach wyborów powszechnych nie mamy tej błogiej pewności, ale właśnie dzięki powszechności mamy gwarancję, że każdy może mieć wpływ na dobór rządzących. Być może nie jest to idealne rozwiązanie, ale na pewno jest mniejszym złem od pozbawiania ludzi praw wyborczych tylko dlatego, że nie mają dość pieniędzy by sobie ten zaszczyt kupić.

Jeszcze jedna kwestia, której postawienie mnie zmroziło, bowiem usłyszałem odległe wycie bestii, której na imię cenzura. Nie bardzo też zrozumiałem dlaczego mój adwersarz, zdaje się liberał, dokonuje nagłej wolty i kombinuje jak o g r a n i c z y ć rolę mass mediów w kreowaniu obrazu demokracji. Nie wiem czemu miałyby służyć takie kroki. Pozwolę więc sobie przypomnieć, że niezależne, pluralistyczne i wolne media to czwarta władza dopełniająca triadę: egzekutywa, ustawodawstwo, sądownictwo. Im więcej gazet, stacji radiowych, programów telewizyjnych tym lepiej. Tym lepiej jeśli są one zamożne, bo pieniądz daje w pewnym sensie wolność, która pozwala na wypowiadanie opinii krytycznych wobec wpływowych środowisk. Nie wolno gmerać przy wolności prasy, a więc nie wolno też korygować ich sposobu przedstawiania świata – niech ten kształtuje się w warunkach polemiki bez zatykania komukolwiek ust w ten czy inny sposób. Wierzę, a podstawy do tej wiarę daje mi fakt, że wbrew przewidywaniom pesymistów dotychczas ludzie nie wysadzili świata w powietrze za pomocą bomby jądrowej, że Prawda zwycięży wykuta w trakcie wolnej debaty.

Autor: Wojciech Woźniak,

wojciechw@tenbit.pl




Copyright by © 2006 by e-polityka.pl - Pierwszy Polski Serwis Polityczny. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.