Unia Europejska słusznie bywa kojarzona z elitarnym klubem- bez akceptacji stałych członków, która niesie za sobą spełnienie poszczególnych, nie zawsze łatwych warunków, pozostaje nam jedynie okupowanie drzwi i oczekiwanie na ewentualna łaskawość klubowiczów w postaci dobrej woli przyznania uprzywilejowanej pozycji w wymianie handlowej. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Od podpisania Układu Stowarzyszeniowego z UE w 1991 roku podejmujemy rozliczne wysiłki, aby dopasować nasze polskiego prawo do unijnego i spełnić rozliczne europejskie normy. Jesteśmy obecnie u kresu pierwszego etapu, zbliżamy się do punktu kulminacyjnego, który zakończy się nagrodą- przyjęciem naszego kraju w szeregi Zachodniej Europy. Jeśli jednak marzymy o dorównaniu poziomem ekonomicznym naszym przyszłym partnerom, czekają nas jeszcze co najmniej trzy, takie blisko dziesięcioletnie etapy. Niezbędna pomoc finansowa ze strony UE, ciężka praca, wiara w sukces i efektywna polityka gospodarcza z pewnością zaowocują wymiernymi rezultatami. Wielu ludzi, przyzwyczajonych do niechlubnych standardów polskiej polityki ma jednak poważne wątpliwości, czy będziemy umieli wykorzystać szansę, jaką niewątpliwie niesie ze sobą integracja. Wierzę, że tak, w końcu samo podjęcie „wyzwania” do czegoś zobowiązuje. Nawet w tak biurokratycznej strukturze, jaką jest Unia Europejska nie do pomyślenia jest skandal na miarę polskiej afery Rywina. Stąd logicznym wydaje się założenie, że korupcja w Polsce, czująca nad sobą przenikliwie kontrolne oczy unijnych inspektorów, nie będzie się tak bezczelnie rozprzestrzeniać. Jednak nie ma się co łudzić, że w dzień po akcesji spadnie nam bezrobocie, a Produkt Krajowy Brutto swoim wzrostem zadziwi nawet słynącego z ekonomicznego hurraoptymizmu Grzegorza Kołodkę. Wręcz przeciwnie, doświadczenia krajów wstępujących do UE uczą, że otwarcie granic i gwałtowny wzrost konkurencji nie przynoszą w pierwszych dwóch latach pozytywnych efektów. Zatem nieuchronnie da nam się we znaki wzrost populistycznych tendencji i antyunijnej propagandy. Wbrew pozorom może się to jednak okazać zbawienne. Strach przed przejęciem władzy przez radykalne ugrupowania typu Samoobrona czy LPR zmusi naszych niezdecydowanych polityków do bardziej efektywnego działania na rzecz racjonalnego wykorzystania unijnych funduszy.
W przededniu referendum nie brak także zabawnych paradoksów. Ostatnio jednoznaczny głos poparcia dla integracji Polski z UE ujawnił nie kto inny jak Wojciech Jaruzelski- nieustraszony „sojusznik” naszych wschodnich sąsiadów. No cóż, nikt przecież nie ma monopolu na euroentuzjazm…
Czy przyszłość po akcesji maluje się różowo? Na pewno nie. Za to na czarno widzą ją obecni antyunici, na zielono- pełni nadziei euroentuzjaści. W najbliższy weekend wszyscy w milczeniu spotkamy się przy urnach wyborczych. Czy zdecydujemy się dołączyć do zachodniego wagonu, czy będziemy czekać na stacji na kolejną okazję, okaże się już po najbliższym weekendzie. Warto jednak odnotować, że długo oczekiwany pociąg EUROPA nadjeżdża, a drugiego takiego w polskim rozkładzie jazdy na razie nie widać.
Autor: Anna Żamejć