Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Kiedy drogi brak, a władze za morzami...               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
Kiedy drogi brak, a władze za morzami... 

30-09-2004

  Autor: Paweł Piaskowski

Pitcairn - organizm polityczny wyjątkowy w skali całego globu. Posiadłość brytyjska na południowym Pacyfiku, tysiące kilometrów od Australii czy Ameryki Południowej, rządzona przez gubernatora rezydującego w Nowej Zelandii. Zamieszkuje ją jedna z najbardziej mizantropicznych społeczności współczesnego świata - dodajmy - społeczność bardzo nieliczna. Dziś ledwie 47 osób. Dlatego fakt, że o nadużycia seksualne oskarżonych zostało siedmiu dorosłych mieszkańców Pitcairnu, wstrząsnął i dotknął bezpośrednio całą wspólnotę spod szczytu Pawala Valley Ridge.

 

 

Sprawa ujrzała światło dzienne podczas wizyty przedstawicielki brytyjskiej policji, Gail Cox, która usłyszała o systematycznym wykorzystywaniu nastoletnich dziewcząt przez starszych mieszkańców wyspy od domniemanych ofiar. W procesie przeciw siódemce oskarżonych zeznawać będzie 12 dziewcząt i kobiet. Zarzuty, jakie postawiła prokuratura mężczyznom, dotyczą bowiem przestępstw, w tym licznych gwałtów na nieletnich, jakie miały miejsce od lat 60-tych. Jednak to jeszcze nie wszystko - w przyszłym roku odbyć ma się proces kolejnych sześciu Pitcairńczyków, którzy obecnie mieszkają w Australii i Nowej Zelandii.

Ta niesławna historia stanowi olbrzymie wyzwanie dla brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. W związku z procesem do Adamstown - osiedla, w którym mieszka cała społeczność Pitcairnu - przybywa skład sędziowski, prawnicy obu stron, urzędnicy sądowi, dyplomaci oraz policjanci. Do osady można dotrzeć jedynie drogą morską, ponieważ na wyspie nie istnieje nawet lądowisko dla helikopterów. Przedstawiciele władz za punkt przesiadkowy będą musieli obrać "niedaleką" wyspę Polinezji Francuskiej, oddaloną o około 250 mil. Podróż z Mangarevy zajmie im około dwóch dni. I po tym wszystkim - a jakże - problemy lokalowe. W Adamstown taka historia jeszcze się nie zdarzyła, więc trzeba było pomyśleć o budynkach na więzienie i sąd. Ostatecznie rozprawa odbędzie się w murach miejscowej szkoły, a obrońcy, pospołu z aresztowanymi, będą musieli sypiać w nowo oddanym zakładzie penitencjarnym…

Oczywiście, jeszcze trudniejsze przeprawy czekają społeczność lokalną. Praktycznie każdy należy do bliskiej rodziny bądź ofiary, bądź też oskarżonego w procesie (pomijając już kwestię, że wszyscy to bardzo bliscy znajomi i zapewne łączą ich jakieś dalsze więzy pokrewieństwa). Czy ci ludzie będą nadal potrafili ze sobą żyć? Z psychologicznego punktu widzenia wydaje się to zupełnie nierealne. A już na pewno nie w dotychczasowej izolacji.

Słusznie zwraca się uwagę, że w wielkim stopniu o zachowaniu człowieka decydują warunki, w jakich żyje. A wyspiarze mają minimalny kontakt ze światem zewnętrznym - np. poczta dociera tu tylko 2 razy rocznie, brak dostępu do telewizji itp., perspektywy na przyszłość żadne, monotonia… Ponadto obowiązują bardzo surowe zasady obyczajowe - m.in. zakaz picia alkoholu, spożywania mięsa wieprzowego, a nawet tańczenia. Ma to umocowanie religijne, gdyż wszyscy Pitcairńczycy to Adwentyści Dnia Siódmego. Niestety, sposób organizacji życia w tym izolowanym zakątku Oceanii, nie zdał egzaminu. Chciałbym podkreślić słowo izolowanym i nie wnikać w ocenę rozwiązań wewnętrznych.

Ta sprawa to przykład dla prawdy uniwersalnej - na mapie stosunków międzynarodowych nie powinno być białych plam. I nie chodzi o arbitralną ingerencję w wewnętrzne sprawy jakiejś grupy - ale o niedopuszczanie do jej zbytniego zamknięcia. Jeżeli odstawiamy jakąś grupę na boczny tor polityki, może dojść (i zazwyczaj dochodzi) do tragedii. Na dużą skalę (jak np. w Afganistanie), gdy nasz brak zainteresowania odbija się na politycznym zdrowiu całych regionów, czy też na mniejszą - jak nad Zatoką Bounty - kiedy również zagrożone jest zdrowie ludzkie. Oczywiście, przykładów w samej Oceanii jest znacznie więcej - ale np. problemy Wysp Salomona doczekały się wreszcie aktywnego zainteresowania ze strony Australijczyków, zaś sprawy wewnętrzne Fidżi są w regionie głośne (chodzi o konflikty etniczne ludności rdzennej z ludnością pochodzenia indyjskiego).

Na koniec wypada zaznaczyć, że już kilka lat temu ogłoszony został przez Brytyjczyków pomysł budowy lotniska na Pitcairnie i zachęcania do powrotu dawnych mieszkańców, którzy wyemigrowali do Australii i Nowej Zelandii. Rozważano także kwestię częstszej obecności brytyjskich sił policyjnych na wyspie - mimo protestów mieszkańców. Chwała Brytyjczykom za pamięć o tej zagubionej wśród fal oceanu grupce kilkudziesięciu ludzi - jednak ten przykład wskazuje, jak ważny w sprawach międzynarodowych jest czas.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl