Aby zapisać się na listę naszego newslettera, prosimy podać swój adres email:

 

Wyszukiwarka e-Polityki :

 

Strona Główna  |  Praca  |  Reklama  |  Kontakt

 

   e-Polityka.pl / Artykuły - Świat / Wybory na antypodach               

dodaj do ulubionych | ustaw jako startową |  zarejestruj się  

  ..:: Polityka

  ..:: Inne

  ..:: Sonda

Czy jesteś zadowolony z rządów PO-PSL?


Tak

Średnio

Nie


  + wyniki

 

P - A - R - T - N - E - R - Z - Y

 



 
..:: Podobne Tematy
09-05-2009

 

01-06-2008

 

30-01-2008

 

10-01-2008

 

24-11-2007

 

14-10-2007

 

21-09-2007

 

+ zobacz więcej

Wybory na antypodach 

11-10-2004

  Autor: Przemysław Jaworski z Australii

Wybory w dwu sąsiadujących ze sobą krajach, obszaru Azja-Pacyfik, zbiegły się niemal ze sobą w czasie. Pierwsze odbyły się wybory prezydenckie w Indonezji, 19 września, a w kilka tygodni później, 9 października, miały miejsce wybory do rządu federalnego Australii.

 

 

O ile w Australii były to jedne ze zwyczajnych wyborów, w stabilnej demokracji, o tyle w Indonezji były to pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie. Wybory do parlamentu Indonezji odbyły się piątego kwietnia, a piątego lipca przeprowadzona była pierwsza tura wyborów prezydenckich. W drugiej turze wyborów wzięła udział znacznie mniejsza ilość wyborców, niż w turze pierwszej, być może w grę wchodził czynnik znużenia trzecimi już w tym roku wyborami. W Indonezji uprawnionych do głosowania jest 153 miliony osób, ale ile z nich faktycznie wzięło udział w wyborach, będzie wiadome dopiero za kilka tygodni, kiedy ostatnie głosy zostaną podsumowane. W drugiej turze wyborów prezydenckich brała udział znacznie większa ilość kobiet niż w pierwszej turze; faktycznie kobiety przeważały liczebnie przy urnach wyborczych a ich głosy zadecydowały o wyniku wyborów. Tym niemniej to nie kobieta została prezydentem Indonezji, najbardziej zaludnionego, muzułmańskiego kraju świata i czwartego w świecie pod względem ilości ludności. Poprzedni prezydent, pani Megawati Sukarnoputri, otrzymała tylko 39% głosów. Zwycięstwo odniósł, większością 61% głosów, Susilo Bambang Yudhoyono, zwany w skrócie S.B.Y., były minister bezpieczeństwa. Tym niemniej to właśnie pani Sukarnoputri wprowadziła demokratyczny system wyborczy w Indonezji. Sprawy bezpieczeństwa wewnętrznego i walka z terroryzmem wpłynęły niewątpliwie na nastawienie wyborców. Zamach na ambasadę australijską, w centrum Dżakarty, w ubiegłym miesiącu, wstrząsnął opinią publiczną Indonezji. Pani Megawati Sukarnoputri zarzucano częstokroć zbyt mało stanowczości w walce z terroryzmem i być może dlatego na prezydenta wybrany został człowiek związany z wojskiem i policją. Tym niemniej od obecnego prezydenta oczekuje się nie tylko zajęcia zdecydowanego stanowiska w walce z terroryzmem, ale przede wszystkim poprawy stanu gospodarki Indonezji. Indonezja jest jedynym krajem Azji, który nie podźwignął się w pełni z azjatyckiego kryzysu gospodarczego, jaki miał miejsce w roku 1997. Ponad połowa ludności Indonezji żyje dziś za dwa dolary na dzień, albo i za mniej. Obecnie wybrany prezydent będzie miał możność wykazać, podczas swojej pięcioletniej kadencji, czy potrafi postawić Indonezję w szeregu tych państw Azji, które odnoszą coraz większe sukcesy gospodarcze. 

Wybory w Australii miały jak zwykle ciekawy przebieg, zwłaszcza kampania przedwyborcza. W australijskich wyborach od lat liczą się w zasadzie dwie partie polityczne, Partia Liberalna i Partia Pracy. Ten dwupartyjny system przypomina nieco Stany Zjednoczone, z ich Demokratami i Liberałami, tym niemniej w Australii, na arenie politycznej ukazują się często mniejsze partie, którym czasem udaje się zyskać pozycję tego języczka u wagi, który decyduje o polityce Australii, niezależnie od zmagań parlamentarnych dwu głównych partii.

Kampania przedwyborcza dwu głównych partii, Liberalnej i Pracy, opierała się przede wszystkim na ideach zużycia nadwyżki budżetowej. Nadwyżka ta wynosi około sześciu miliardów dolarów, więc mając takie zaplecze, łatwo grać rolę dobrego wujka w kampanii przedwyborczej. Generalnie, obie partie chciały wydać nadwyżkę na opiekę zdrowotną, szkolnictwo i opiekę społeczną. Różnice polegały na tym gdzie, ile i jaki system wydawania pieniędzy będzie najbardziej sprawiedliwy, albo najbardziej lubiany przez wyborców.

Partia Pracy nazwała tę przedwyborczą ofertę posezonową wyprzedażą Johna, jako że niby sezon rządów premiera Johna Howarda miałby się wkrótce skończyć. Liberałowie przyjęli politykę straszenia wyborców młodym wiekiem i brakiem doświadczenia przywódcy opozycji, Marka Lathama, który miałby według ich opinii doprowadzić Australię do ruiny gospodarczej. Głównym punktem ich kampanii zastraszania była możliwość podniesienia stopy oprocentowania pożyczek na domy, w wypadku zwycięstwa Partii Pracy, co dotkliwie odczułby niemal każdy Australijczyk. Z kolei opozycja wytykała Liberałom ich krótkowzroczną politykę odnośnie Iraku i różne inne skandale, o których obecny premier jakoby nie był poinformowany. Obie partie chciały zjednać sobie różne grupy społeczne, a to rodziny wielodzietne o niskich dochodach, a to emerytów, oferując różne udogodnienia, ulgi i podwyżki rent czy zasiłków. Kilka dni przed wyborami, badania opinii publicznej wykazały nieznaczną przewagą rządzącej Partii Liberalnej, a w dzień później podobne wyniki dały niemal idealną równowagę opinii, czyli obie partie szły w kampanii przedwyborczej łeb w łeb.
W wyborach uczestniczyło ponad dziesięć milionów uprawnionych do głosowania Australijczyków. W Australii uczestnictwo wyborach jest obowiązkowe i uchylającym się od tego obowiązku grożą kary pieniężne.

Wybory wygrała rządząca Partia Liberalna i to znaczną większością głosów. Według wstępnych obliczeń zyskała 85 miejsc w parlamencie, a żeby wygrać wybory potrzebowała tylko 76 miejsc. Dokładna liczba miejsc będzie znana dopiero po podliczeniu głosów wysyłanych pocztą, z odległych rejonów kraju czy spoza jego granic, tym niemniej klimat polityczny Australii na następną, trzecią już kadencję Partii Liberalnej, jest ustalony. Przesunięcie w kierunku prawicy jest wyraźnie zauważalne. John Howard nadal pozostaje premierem kraju, jako przywódca partii, mającej taką większość w parlamencie i w senacie, że w zasadzie może bez specjalnych przeszkód realizować politykę swojej partii, tak w kraju jak i za granicą. Partia Zielonych, lewicowa, koncentrująca się przede wszystkim na ochronie środowiska, nie zyskała ani jednego miejsca w parlamencie. Tak samo Partia Demokratyczna zeszła ze sceny politycznej. Pojawiła się nowa, prawicowa partia, Family First, której program w pewnym sensie przypomina program Ligi Rodzin Polskich. Czy zyska ona miejsce w parlamencie australijskim, będzie wiadomo dopiero po podliczeniu wszystkich głosów.

Czy przy wciąż wyższych cenach paliw, rządząca Partia Liberalna będzie mogła utrzymać gospodarkę australijską w dobrej formie a stopy procentowe pożyczek na odpowiednio niskim poziomie? To się okaże w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat.

 

  drukuj   prześlij na email

  powrót   w górę

Tego artykułu jeszcze nie skomentowano

Copyright by (C) 2007 by e-Polityka.pl - Biznes - Firma - Polityka. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.

Kontakt  |  Reklama  |  Mapa Serwisu  |  Polityka Prywatności  |  O nas


e-Polityka.pl